Leo Beenhakker w Polsce odbierany był różnie. Dla jednych był to powiew wielkiej piłki ze stemplem jakości Realu Madryt. Dla innych zagraniczny wynalazek, który przyjechał się mądrzyć i krytykować polską myśl szkoleniową. Podobnie było z pomysłem wyjazdu do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Według wizji Beenhakkera miał to być przegląd piłkarzy grających w lidze polskiej, ale im bliżej wyjazdu, tym częściej pytano, czy nie lepiej było zagrać z polskim drugoligowcem w okolicach Warszawy zamiast wieźć zawodników przez pół świata, by zagrali przy niewiele większej publice i z niewiele lepszym rywalem. I trzeba przyznać, że sparing wypadł groteskowo. Szejkowie ugościli Polaków z honorami, bo na nowoczesnym obiekcie w Abu Zabi. Tyle tylko, że stadion wypełnił się w ok. dwóch procentach. Siły na trybunach były jednak wyrównane, bo polska kolonia stawiła się w kilkaset osób, podobnie jak szejkowie. Łącznie tysiąc osób na 50-tysięcznym obiekcie. Beenhakker postawił na takich zawodników jak Paweł Magdoń, Adrian Budka, czy Robert Kolendowicz, którzy tym meczem zarówno rozpoczęli, jak i zakończyli swoją reprezentacyjną karierę. Łącznie debiutantów było aż dziewięciu, a największą karierę zrobił z nich Jakub Wawrzyniak. Po tym sparingu mówiło się jednak głównie o Bartłomieju Grzelaku, który zdobył dwie bramki. - To bardzo duży talent - zachwycał się komentator spotkania. - Nie ma co dużo mówić - to był wymarzony debiut. Strzeliłem dwie bramki, a jestem tym bardziej szczęśliwy, że zrehabilitowałem się za niewykorzystane wcześniej sytuacje. Fajnie, że zwyciężyliśmy, choć chwilami nasza gra nie wyglądała najlepiej - podkreślał Grzelak, który później w kadrze zagrał jeszcze... trzy razy. Polska pokonała Zjednoczone Emiraty Arabskie 5:2, ale gdyby sparing został potraktowany trochę poważniej, to wynik mógłby zakręcić się w okolicach dwucyfrowego. ...po czym podziękował prowadzącemu spotkanie sędziemu z Omanu i zabrał zadowoloną ekipę w drogę powrotną. Egzotyczne mecze reprezentacji Polski Przeciwnicy Beenhakkera wyjazd do Zjednoczonych Emiratów Arabskich próbowali przedstawiać jako porażkę Holendra i jedną z jego prób udowadniania Polakom, jak bardzo nasza piłka jest zacofana. W sumie wiele by się zgadzało, bo pusty stadion, egzotyczny rywal zahaczający o futbol półzawodowy, a także kontrowersyjne powołania dawały idealną pożywkę dla krytyków holenderskiego szkoleniowca. Wielu jednak zapomniało, że egzotyczne wycieczki reprezentantom Polski wcześniej i później serwowało także wielu polskich selekcjonerów. Jeszcze za komuny Polacy pojechali do... Kalkuty, by tam w 1984 r. zmierzyć się z Argentyną (1:1). Kilkanaście lat później kadra prowadzona przez Janusza Wójcika wybrała się do Bangkoku, by stoczyć bezbramkowy bój z Tajlandią. Z kolei trzy miesiące przed mistrzostwami świata Paweł Janas zaserwował swoim zawodnikom wycieczkę do upalnego Rijadu na spotkanie z Arabią Saudyjską. Polska wygrała 2:1, obie bramki zdobył Łukasz Sosin, który na mundial później jednak nie pojechał, bo selekcjoner postawił na Grzegorza Rasiaka. W jeszcze inną stronę zabrał swoich zawodników selekcjoner Franciszek Smuda. Na niespełna rok przed mistrzostwami Europy, szkoleniowiec zechciał zmierzyć się z rywalami prezentującymi mało europejski styl. Padło na Koreę Południową i wyjazdowe spotkania w Seulu (2:2), w ramach rewanżu za porażkę podczas mistrzostw świata w 2002 r. Piotr Jawor