Mecz w Warszawie, w którym liczyła się walka wyłącznie o zwycięstwo, rozpoczął się bardzo obiecująco z punktu widzenia polskich kibiców. Delegowani przez selekcjonera Michała Probierza do gry reprezentanci, jak na wielkiego faworyta przystało, ruszyli ofensywnie i trwało oblężenie pod bramką Estończyków. Maksim Paskotsi zredukował szanse Estonii niemal do zera Goście długo bronili się przed atakami, które sunęły z obu skrzydeł i środkiem, ale musieli też grać odważnie w "16" i na przedpolu bramkowym. Już w 15. minucie w trudnej sytuacji w kontekście dalszego przebiegu spotkania postawił się Maksim Paskotsi, obrońca Estonii, który za faul na Nicoli Zalewskim popełniony na dwudziestym metrze od bramki został ukarany żółtą kartką. Córka Roberta Lewandowskiego w akcji na PGE Narodowym. Wyjątkowy moment Pięć minut później Przemysław Frankowski, po kapitalnym podaniu ze środka od Jakuba Piotrowskiego, wymanewrował w polu karnym skołowanego Kena Kallaste i technicznym strzałem zewnętrzną częścią stopy nie dał szans bramkarzowi Karlowi Heinowi z Arsenalu. A po kolejnych pięciu minutach przyjezdni przeżywali dramat, ich wymarzony scenariusz bardzo mocno się oddalił. A konkretnie Paskotsi, który po raz drugi nierozważnie zaatakował Zalewskiego i arbiter ani chwili się nie wahał. Pokazał Estończykowi drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną i tym samym wysłał go do szatni. Od tego momentu "Biało-Czerwoni" mieli wszystko, aby najpierw postarać się podwyższyć prowadzenie, a następnie - na większym luzie - przećwiczyć przeróżne schematy już z myślą o finale barażów.