Naturalną drogą dla piłkarzy po zakończeniu kariery zawodniczej jest pozostanie przy futbolu. Niektórzy stają się trenerami, inni dostają szanse w roli np. dyrektorów sportowych, część odkrywa swój talent do występów przed kamerą, co otwiera im drogę do bycia telewizyjnym ekspertem. Nowa droga Grzegorza Laty Grzegorz Lato trenerem był w latach 90. Bez większych sukcesów prowadził takie kluby jak Stal Mielec, Amica Wronki, Olimpia Poznań, grecka Kavala i Widzew Łódź. Z początkiem XXI wieku wszedł na inną drogę, dres porzucił na rzecz garnituru. W 2001 roku Lato został wybrany do senatu, na tym jednak jego polityczne triumfy się skończyły. Bez powodzenia startował w wyborach do sejmu, a także do Parlamentu Europejskiego, fiaskiem zakończyła się także jego współpraca z Włodzimierzem Cimoszewiczem, gdy ten kandydował na urząd prezydenta. W piłce nożnej polityka też jednak jest obecna i właśnie w tym swoją szansę wyczuł Lato. W 2008 roku ze stanowiskiem prezesa PZPN po dwóch kadencjach żegnał się Michał Listkiewicz, a jednym z kandydatów na jego następcę został Lato. Jego rywalami byli Zdzisław Kręcina i Zbigniew Boniek. "Nie spodziewałem się, że wygram w pierwszej turze" - przyznawał wtedy otwarcie Lato. Listkiewicz zostawiał po sobie konsekwencje afery korupcyjnej i obniżającą lot reprezentację Leo Beenhakkera. Przede wszystkim jednak Lato miał do dyspozycji żyłę złota, bo kilkanaście miesięcy wcześniej UEFA przyznała Polsce i Ukrainie organizację Euro 2012. Już z tym wiąże się jednak jego pierwsza prezesowska wpadka, bo nawet na dobre nie zdążył się rozsiąść w fotelu prezesa, a już był blisko wywołania dużego konfliktu. Tuż po wyborze na prezesa PZPN, w wywiadzie z Moniką Olejnik w TVN24, Lato wbił szpilkę Ukrainie, sugerując jej problemy z organizacją nadchodzącego turnieju. Naturalnie wywołało to ogromną złość strony ukraińskiej. Można ją zrozumieć tym bardziej z dzisiejszej perspektywy, kiedy wiemy już dużo o tym, jaką pracę "za kulisami" wyboru gospodarza Euro 2012 wykonał Hryhorij Surkis, ówczesny szef ukraińskiej piłki. Sami Niemcy wyśmiewali wręcz słowa Laty, a żeby uspokoić napiętą sytuację i uniknąć "wojny futbolowej", sporo pracy musiał wykonać Adam Olkowicz, odpowiedzialny wtedy w związku za kontakty zagraniczne. "Pożegnanie" Leo, slalom językowy i trzy sekundy na setkę To była pierwsza poważna rysa na wizerunku nowego prezesa PZPN. Kolejne miesiące sprawiły, że zaczęły pojawiać się kolejne, jeszcze większe. Na początku swojej kadencji prezes Lato zapewniał o swoim pełnym poparciu dla selekcjonera Leo Beenhakkera. To jednak szybko się zmieniło, kadra prowadzona przez Holendra grała słabo, a jej najlepszym podsumowaniem była porażka 0:3 ze Słowenią, która przekreśliła szanse na awans do mistrzostw świata w RPA. O ile samo zwolnienie selekcjonera w takiej sytuacji nie byłoby niczym szokującym, tak sposób, w jaki zrobił to Lato, był po prostu skandaliczny. Jako pierwsi dowiedzieli się o tym bowiem dziennikarze, a dopiero później sam trener. Kolejne miesiące to była tylko eskalacja katastrofalnej atmosfery wokół reprezentacji, zaogniona jeszcze ujawnieniem przez Latę wysokości prezesowskich premii w związku, co kibice przypominali wytykając wysokie ceny biletów na mecze kadry. W efekcie doszło do akcji "Pusty Stadion", a fani zbojkotowali kończący eliminacje mecz ze Słowacją. Według Laty jednak powodem była "brzydka pogoda". Bycie prezesem PZPN łączy się też naturalnie z wieloma wystąpieniami publicznymi. Jeśli dodatkowo jest się szefem federacji, która organizuje duży turniej, to dochodzi zainteresowanie z zagranicznych mediów. Lato wychowywał się w czasach, gdzie w polskich szkołach nauczano rosyjskiego, a nie angielskiego, więc pewnie nikt nie miałby mu za złe, gdyby korzystał z pomocy tłumacza. Ten jednak postanowił spróbować własnych sił. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że Polska i Ukraina jednak nie ograniczają się tylko do Europy, a biorą się od razu za organizację mistrzostw świata. Dużo swobodniej szło mu oczywiście wypowiadanie się w języku polskim, zwłaszcza, kiedy przychodziło do opisów swoich sukcesów. Jednym z największych atutów Laty-piłkarza była jego szybkość, niektórzy twierdzili, że z powodzeniem mógłby próbować kariery sprintera. Coś w tym jest, bo z jego "rekordem na setkę" problemy miałby pewnie nawet Usain Bolt. Kopertę przyjąłem, ale nie otworzyłem Mimo wszystko, Lacie udawało się wychodzić z krytycznych sytuacji bez większego szwanku. Najlepszym tego przykładem jest afera z 2011 roku. Zbigniew Kulikowski, były działacz, upublicznił wtedy nagrania rozmów z Latą i Kręciną (po przegranych wyborach dołączył do Laty w formie sekretarza generalnego PZPN). Owe rozmowy dotyczyły zakupu gruntu pod planowaną budowę nowej siedziby PZPN, a z nagrań wynikało, że obaj sternicy związku mieli przychylnie spojrzeć na propozycję dodatkowego zarobku w związku z budową. Lato zresztą specjalnie się z tym nie krył, przyjął także bardzo ciekawą linię obrony. Cała sprawa rozeszła się dla niego po kościach, bo choć o wszystkim została poinformowana prokuratura, to konsekwencje dosięgnęły tylko Kręciny, który został odwołany ze swojego stanowiska. Lato z kolei mógł spokojnie dokończyć kadencję i wprowadzać kolejne, jakże sprytne, pomysły. Prywatny folwark reprezentacyjny i wojna z kibicami Czasami oceny fanów bywają nad wyraz emocjonalne i przesadzone, z drugiej strony jednak nieraz sami działacze dają sporo podpałki do tworzenia kolejnych pożarów. Gdyby za to przyznawano medale olimpijskie, to Lato mógłby zapozować niczym Michael Phelps na słynnym zdjęciu, gdzie jest cały obwieszony złotymi krążkami. Prezes PZPN kolejnymi pomysłami sprawdzał granicę wytrzymałości polskich kibiców, co musiało w końcu doprowadzić do wybuchu. Zaczęło się od koszulek reprezentacji Polski. Franciszek Smuda przejął kadrę po Beenhakkerze i cel miał jasny - przygotować zespół do największej imprezy w historii kraju. Na początku 2010 roku "Biało-Czerwoni" grali mecz towarzyski z Bułgarią i jest on pamiętany do tej pory nie ze względu na gole Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego, a na kolor koszulek, w jakich grali nasi kadrowicze. Zdecydowano się bowiem na barwę obsydianową (wtedy wiele osób, w tym autor tego tekstu, dowiedziało się o istnieniu takiego koloru), a jedyny element kojarzący się z polskimi barwami znalazł się na rękawkach. Rzecz w tym, że barwy flagi narodowej zostały umieszczone na nich do góry nogami. Kadra rozegrała w nich jeden, jedyny mecz, a trykoty do dzisiaj mają sporą wartość kolekcjonerską. Prawdziwa burza wybuchła jednak pod koniec 2011 roku, kiedy PZPN zaprezentował nowe stroje kadry, przygotowane już z myślą o Euro 2012. Sam model był całkiem w porządku, kibice jednak momentalnie zwrócili uwagę na to, że w miejscu, gdzie powinien być herb narodowy znalazł się "piłkoptak", czyli odświeżone logo PZPN. Oburzenie kibiców szybko dało do myślenia działaczom, którzy wycofali się z tej absurdalnej decyzji. Polska bez "orzełka" zagrała ostatecznie tylko dwa mecze, z Włochami i Węgrami. Kolejnym "hitowym" pomysłem skierowanym do kibiców był Klub Kibica Reprezentacji. W założeniu miał on dać wiele udogodnień najwierniejszym fanom, na czele z pierwszeństwem kupna biletów. Cały pomysł wywrócił się jednak zanim zdążył wystartować. Wszystko przez pazerność. Otóż każdy z kibiców, który zapisał się do klubu, musiał zamówić specjalną plastikową kartę, za którą trzeba było uiścić nie najmniejszą opłatę. Fani potraktowali to jako jawny haracz i wyzyskiwanie kibicowskich portfeli, a Lato i jego świta znów musieli wycofywać się ze swoich decyzji. Reprezentacja w PPV W 2023 roku transmisje w formacie pay-per-view (PPV) nie wywołują szoku. W taki sposób kupuje się dostęp do transmisji wielu gal sportów walki. Polscy kibice zdążyli się już do tego systemu po części przyzwyczaić kilkanaście lat wcześniej, wraz z przejęciem praw do pokazywania Ekstraklasy przez Canal Plus. Mecze reprezentacji Polski zawsze jednak traktowane były jako dobro narodowe, do którego łatwy dostęp ma mieć każdy chętny kibic. I tak też było, nie licząc epizodu z przełomu XX i XXI wieku. W 2009 roku Lato porozumiał się z firmą Sportfive i sprzedał jej na 10 lat prawa marketingowe i telewizyjne dotyczące reprezentacji, za co PZPN miał otrzymywać rocznie 6 milionów euro. Sama długość kontraktu wywołała oburzenie i wątpliwości, bo przecież wartość praw mogła się zmienić w zależności od wyników kadry. Moralnie wątpliwy był też fakt podpisania umowy, która długością znacząco przekraczała czas kadencji Laty. Całą jej ułomność boleśnie doświadczyliśmy w 2012 roku. Po nieudanym Euro 2012 reprezentację przejął Waldemar Fornalik i grę w eliminacjach do mundialu w Brazylii zaczynał od meczów z Czarnogórą i Mołdawią. Sportfive nie porozumiała się jednak z żadnym z nadawców co do transmisji tego spotkania i w efekcie oba mecze reprezentacji Polski można było oglądać tylko po uiszczeniu dodatkowej opłaty. Była to totalna wizerunkowa kompromitacja ustępujących władz, jednocześnie całkiem trafnie podsumowująca całą kadencję. Plusem całej sytuacji jest fakt, że stała się ona przyczynkiem do wprowadzenia ustawy, która zobligowała do pokazywania meczów reprezentacji Polski w ogólnodostępnym paśmie. Refleksja? Nie ma mowy Czy po latach Grzegorz Lato z dystansem patrzy na swoją kadencję, zauważa swoje błędy? To pewnie żadne zaskoczenie, ale w żadnym wypadku tak nie jest. W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" z 2020 roku sugerował, że to dziennikarze "zrobili mu czarny PR", dodał także, że jego zdaniem stał się kozłem ofiarnym wszystkich afer. Aferki, kłótnie, absurdy i przede wszystkim szukanie winy wszędzie, tylko nie u samego siebie. Czy czegoś nam to nie przypomina?