Początkowo fani na trybunach podchodzili do przebiegu spotkania dosyć nieufnie choć Mazurka Dąbrowskiego odśpiewali gromko. Kiedy Wojciech Szczęsny wyłapywał kolejne strzały "Jezus Maria" mieszało się na trybunach z "k... mać" - w zależności od wychowania i temperamentu dopingujących. Pani siedząca obok mnie po lewej, jak i pan po prawej narzekali, że nasi piłkarza grają zbyt wolno. Stadion Śląski: oberwało się... Putinowi Kultura selfie jest wyjątkowo już rozwinięta. Wokół mnie dosłownie każdy kibic miał w ręce smartfona i polował na okazję żeby zrobić dobre ujęcie. Kiedy pod koniec pierwszej połowy nagle zgasła część świateł, usłyszałem za plecami, że... "Marian Dziurowicz wiecznie żywy". O co chodzi? W 1994 roku byłem w Katowicach na meczu GKS-u z Górnikiem Zabrze, w którym w 70. minucie zgasł jeden z jupiterów przy stanie 0-1. Było to za rządów Mariana Dziurowicza, ostatecznie mecz trzeba było powtórzyć. Na Śląskim na szczęście w przerwie udało się awarię usunąć. W tym czasie zajęty byłem... odwracaniem się, bo kilka rzędów za mną doszło do krótkiej bójki krewkich fanów. Kibice wokół byli podekscytowani, ja jednak byłem na Stadionie Śląskim podczas meczu z Anglią w 1993 roku więc chciało mi się jedynie śmiać. Kibice, którzy w pierwszej połowie wydawali mi się trochę stonowani, w drugiej - dali popis dopingu. Spiker interweniował jedynie podczas obelżywych zaśpiewów dotyczących Putina i Rosji, które sprawiały tłumom dużo uciechy. Łaska kibicowska na pstrym koniu jeździ Kibice głośno komentowali co dzieje się na boisku. "Zieliński to parówa, nie chce mu się biegać". A potem, po drugiej bramkce: "Ten Zieliński to jest gość!" Cóż, łaska kibicowska na pstrym koniu jeździ. Kiedy Polska zdobyła bramkę stadion eksplodował trochę z niedowierzaniem, ale kiedy dołożyła drugą - ryknął ze szczęściem i większą pewnością. Tłum głośno dziękował piłkarzom kiedy po zakończeniu meczu robili rundę honorową wokół murawy. Potem rozlał się po okolicy. Kiedy opuszczałem Śląski jakiś dryblas wydzierał się do słuchawki: "kiciuś, jesteśmy najlepsi na świecie! Prawda, szefie? - spojrzał nagle na mnie z uśmiechem. Gorliwie przytaknąłem. Podczas powrotu na piechotę do centrum Katowic uciąłem sobie pogawędkę z Piotrem Sidelem z Piotrkowa. - Piłkarsko byliśmy gorsi, liczy się jednak zwycięstwo. W pewnym momencie mieliśmy nogi jak z waty i gdyby Szwedzi to wykorzystali byłoby po meczu. Ale nie wykorzystali a potem to oni mieli nogi jak z waty. Brawa dla Szczęsnego, odrobił wszystko co zawalał we wcześniejszych meczach - ekscytował się Piotr.