Dzień po remisowym 1-1 spotkaniu irlandzki dziennik "Irish Examiner" napisał o zatrzymaniu działacza PZPN-u pod stadionem w Dublinie. Greń - prezes Podkarpackiego ZPN - miał zostać oskarżony o nieuprawnioną sprzedaż biletów. Jak dodano, polski działacz spędził noc w areszcie, a o rezultacie meczu dowiedział się podobno od strażników. Sam zainteresowany przedstawił w poniedziałek swoją wersję wydarzeń. - Wciąż jestem w szoku. Miałem ze sobą 12 biletów dla przyjaciół z Polski. Jeden z biznesmenów poprosił mnie, żebym przywiózł je tam dla niego i znajomych. Stałem na prywatnej działce. Nie wiedziałem, że tam nie można przebywać. W pewnym momencie podeszła policja i zabrała mnie na komisariat. Tłumaczyłem wcześniej, że czekam na przyjaciół, którzy w umówionym miejscu mieli te bilety ode mnie odebrać. Niestety, policjanci mi nie uwierzyli. Myśleli, że handluję wejściówkami. Zabrano mi telefon - powiedział Greń. Jak dodał, w tej sytuacji poprosił, aby policja i adwokat zadzwonili do przyjaciół czekających na bilety, którzy potwierdziliby jego wersję. - Tamtejsze prawo jest takie, że musiał zebrać się sąd. Zostałem uniewinniony. Sąd oddalił wszystkie zarzuty. Ludzie, do których dzwoniono, potwierdzili moje słowa w sprawie biletów. Nie wiem, może będę domagał się od tamtejszej policji odszkodowania. Przecież kupione przeze mnie bilety nie dotarły do ludzi, którym miałem je przekazać - przyznał szef Podkarpackiego ZPN. Nie chciał komentować sprawy rzekomego pobytu w areszcie. Jak jednak powtórzył, jest całkowicie niewinny. - Co niby miałbym osiągnąć, handlując biletami? Jeśli chciałbym zarobić, musiałbym sprzedać chyba ponad sto biletów. To przecież kompletnie nielogiczne - zakończył. Rzecznik prasowy PZPN-u Jakub Kwiatkowski przyznał, że o sprawie dowiedział się z mediów. - Pan Greń nie był w oficjalnej delegacji na niedzielny mecz, poleciał tam prywatnie. Bilety nabył w sobie wiadomy sposób. Jako członek zarządu PZPN-u miał dwie wejściówki, takie prawo przysługuje każdemu przedstawicielowi tego gremium - powiedział.