Antoni Piechniczek wielkim trenerem był i basta. Jest jedynym w historii selekcjonerem, który dwa razy wprowadził i poprowadził Polaków na piłkarskich mistrzostwach świata. Tylko dwóch selekcjonerów doprowadziło Biało-Czerwonych do mundialowych medali - on i legendarny Kazimierz Górski. Jeśli wchodzenie "dwa razy do tej samej rzeki" znaczyłoby to, co myśli większość społeczeństwa, to trener Piechniczek właśnie to zrobił. Po świetnej, medalowej kadencji w latach 1981-1986, trener zdecydował się ponownie objąć kadrę w 1996 r. i przywrócić jej dawny blask. Srogo tego pożałował. Klątwa Piechniczka W latach 90. w polskim sporcie, w niejakich bólach, rodziło się nowe - był i kupiony tytuł i ofiara śmiertelna przed meczem reprezentacji na Stadionie Śląskim w Chorzowie, a polskie kluby i kadrę dzieliły minuty od zawieszenia na arenie międzynarodowej. Symbolem były rządy "śląskiego magnata" Mariana Dziurowicza. Nie było wielką niespodzianką, gdy po nieudanej kadencji Henryka Apostela i epizodycznej Władysława Stachurskiego, selekcjonerem został krajan Dziurowicza - Antoni Piechniczek, który wrócił na stanowisko najważniejszego trenera w kraju niemal dokładnie dekadę po tym, jak rzucił pamiętną klątwę w studiu unilateralnym w Meksyku, po odpadnięciu z mundialu w 1986 r. Któż mógł przewidzieć, że zasłużony trener rzuca ją również sam na siebie. Piechniczek cały czas był w grze, po odejściu z kadry w 1986 r. prowadził Górnika Zabrze, a potem kluby i reprezentacje Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Od meksykańskiego mundialu Polska nie mogła zakwalifikować się na żadną imprezę mistrzowską w piłce nożnej. Cel był jasny - zmazać klątwę i awansować na mistrzostwa świata we Francji w 1998 r. Któż miałby zmazać taki czar, niż ten kto go rzucił? Już po losowaniu grup eliminacyjnych w listopadzie 1995 r. (Włochy, Anglia, Polska, Gruzja i Mołdawia - awans pierwszej drużyny, druga w play-off) było widać, że będą "ciężary". Nawet w optymalnej formie Polakom ciężko byłoby wyprzedzić Włochy i Anglię, jednak rzeczywistość okazała się gorsza od najczarniejszych prognoz, a druga selekcjonerska kadencja Piechniczka mocno nadszarpnęła reputację, jaką zyskał dzięki pierwszej. Banda trojga Selekcjoner właściwie już na pierwszym wyjeździe przekonał się, że magia jego nazwiska i mundialowego medalu sprzed 14 lat średnio działa na ówczesne pokolenie piłkarzy. To były już zupełnie inne czasy, sam trener był już kilkanaście lat starszy, ale to nie był główny powód niepowodzenia przy drugim podejściu. W latach 80. właściwe wszyscy piłkarze grali w lidze polskiej i byli na każde wezwanie selekcjonera. Dekadę później, sytuacja była odwrotna - kto umiał prosto kopnąć piłkę wyjeżdżał na zachód, gdzie warunki do uprawiania najpopularniejszej dyscypliny sportu było o niebo lepsze. A i piłkarze nie byli już trenerom bezwzględnie posłuszni jak kiedyś, za komuny. Pech chciał, że pierwszy kontrolny mecz drugiej kadencji Piechniczka, wyznaczono w Moskwie, a rywale w czerwcu 1996 r. (czyli de facto już po zakończeniu sezonu) miała być bardzo silna Rosja. Mecz jak mecz, Polska przegrała 0-2, wygrał rywal bardziej zdeterminowany, szykujący się do udziału w wielkiej imprezie. Dosłownie za kilka dni startowały mistrzostwach Europy w Anglii, w których rosyjska "Sborna" brała udział. Jeszcze przed przerwą "Piechnik" ściągnął z boiska kapitana Wojciecha Kowalczyka (na rozruchu sam wziął opaskę) i wprowadził 17-letniego Marka Saganowskiego. - Naciągnąłem mięsień i dlatego tylko tyle zagrałem. Oczywiście wszyscy myśleli, że "Kowal" ściemnia, ale cóż - nigdy nie miałem w zwyczaju prostować informacji na mój temat - odpowiedział Kowalczyk, który o kulisach tego wyjazdu mówi wprost: "To była organizacyjna amatorka". Wtórował mu po meczu Andrzej Juskowiak, partner z ataku jeszcze z igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 r. (jedyny sukces polskiej piłki w latach 90.). - W tym roku już nie zagram w reprezentacji. Na razie mam dosyć gry w kadrze. Czuję się fatalnie psychicznie. Nie po to uczestniczę w kilkudniowym zgrupowaniu, aby wystąpić w 45 minutach. Trener ma do mnie pretensje - nie ma sensu tego komentować. W 1980 r. skandalem na lotnisku Okęcie rozpoczął się wyjazd reprezentacji na Maltę i przykładnie została ukarana "banda czworga" (Boniek, Młynarczyk, Żmuda, Terlecki) teraz media pisały o "bandzie trojga" - do Juskowiaka i Kowalczyka dołączył Tomasz Iwan. - Szanuję trenera Piechniczka za jego wcześniejsze osiągnięcia, przecież ja się wychowałem na sukcesach reprezentacji z czasów mundialu z Hiszpanii. Ale wiadomo, że po latach na pewne sprawy patrzy się inaczej. Byliśmy wtedy rozżaleni, że nas, piłkarzy z zagranicznych klubów, ściąga się z urlopów na mecz towarzyski o nic. Można było przecież dać szansę innym zawodnikom, a nam pozwolić wypocząć. Mieliśmy bardzo ciężki sezon, a odpowiednio długi urlop jest ważny dla profesjonalnego zawodnika. W Rosji byliśmy rozżaleni z dwóch powodów. Po pierwsze, przegraliśmy. Po drugie, warunki organizacyjne były tragiczne - mówił Iwan w książce Pawła Czado i Beaty Żurek pt. "Piechniczek. Tego nie wie nikt". Z gry w kadrze zrezygnowali Juskowiak, Iwan, a wcześniej bramkarz Maciej Szczęsny i Marek Jóźwiak, który potem przyznał, że żartował. Szczur Kowal Zastanawia fakt, że mimo wszystko na pokładzie pozostał Wojciech Kowalczyk, zawodnik o wyjątkowo niewyparzonym języku, którego Piechniczek nazwał: "szczurem, który przyparty do muru zaczyna kąsać". "Kowal" był tym, który najgłośniej mówił o kulisach organizacji feralnego wyjazdu do Moskwy, zupełnie nie licującego z powagą reprezentowania swojego kraju. To były złe złego początki. Kadencja trenera Piechniczka potrwała zaledwie rok i zakończyła się porażką z Anglią 0-2 na jego ukochanym Stadionie Śląskim. Polska straciła wówczas w praktyce szanse na awans do francuskiego mundialu. Drużyna "Piechnika" odniosła zaledwie trzy zwycięstwa w czternastu oficjalnych meczach, w tym tylko jedno w spotkaniu o punkty - 2-1 przeciwko Mołdawii. A i ten mecz zakończył się niesmakiem, gdy trener na antenie wszedł w polemikę z red. Jackiem Laskowskim z TVP. Piechniczek wyraźnie nie potrafił znieść medialnej krytyki. Dziennikarz postanowił dopytać selekcjonera o nieoczekiwaną nerwówkę w końcowej fazie meczu, gdy Polacy w panice bronili się przed atakami niżej notowanych Mołdawian. "Piechnik" się wściekł. - Czy wy nie potraficie inaczej rozmawiać i patrzeć na piłkę? Jeszcze chłopcom nie zdążyłem podziękować, a już mam się usprawiedliwiać przed opinią publiczną, że słaby wynik. No to przepraszam, że państwo przeżyli kiepskie chwile przez 90 minut. Mnie się podobała gra i mnie cieszy zwycięstwo. Po zakończeniu kadencji Piechniczka było z polską piłką jeszcze gorzej niż przed. A całe zło zaczęło się w Moskwie. Maciej Słomiński, Interia