Dla Roberta Lewandowskiego mecz ze Szwecją miał szczególny ciężar gatunkowy. Jako kapitan i obiektywnie jeden z najlepszych piłkarzy świata zawsze musi zmagać się z potrójną presją. Dodatkowo był to jego pierwszy występ w kadrze po meczu z Węgrami, który wywołał wokół niego ogromne zamieszanie, a przy tym "Lewy' walczył o awans na być może swój ostatni w karierze mundial. Na rozgrzewce Robert Lewandowski był chodzącą oazą spokoju. I to dosłownie. Jak gdyby nie czuł presji oczekiwań 54 tysięcy widzów zgromadzonych na stadionie i kilku milionów fanów, którzy zasiedli przed telewizorami, spacerował niespiesznie po murawie, wyraźnie się nie przeciążając, gdy tylko nie wymagało tego ćwiczenie. Od czasu do czasu zagrzewał kolegów do walki, chwalił brawami za udane zagrania. A co najważniejsze pokazywał piłkarską klasę, która przejawiała się w najprostszych nawet zagraniach. Patrząc na niego nabierało się wiary w to, że awans na mundial jest na wyciągnięcie ręki. Polska - Szwecja. Robert Lewandowski na polowaniu I się zaczęło, choć Robert Lewandowski przez długi czas zdawał się być najbliżej stojącym kibicem. Oczywiście, wychodził do pressingu i pracował dla drużyny, ale zatrważająco długo czekał na premierowy kontakt z piłką. Był przyczajony i czekał na swoją okazję, a cierpliwość często popłaca. Tak było i tym razem, choć nie od razu. Pod koniec ósmej minuty "Lewy" odnalazł się w swoim królestwie - polu karnym rywala, a na trybunach zerwała się wrzawa. Tak było też chwilę później, gdy nasz kapitan uderzał głową po centrze z prawego sektora. Przez większość czasu snajper Bayernu Monachium pilnował swojej pozycji na desancie. Potrafił jednak wrócić się na własną połowę i wybić piłkę po stałym fragmencie gry, a także napędzić kontrę, jak wtedy, gdy tylko wychodzący z bramki Robin Olsen zdołał uprzedzić Sebastiana Szymańskiego. Widać było jednak, że Robert Lewandowski wciąż poluje przede wszystkim na jedno - na upragnioną bramkę. Król Narodowego ukąsił na Śląskim Doczekał się tuż po przerwie, gdy wprowadzony za Jacka Góralskiego Grzegorz Krychowiak wywalczył rzut karny. To, co dla wielu jest niezwykle stresującą chwilą, dla Roberta Lewandowskiego było tylko kolejnym dniem w biurze. Kapitan Orłów zrobił charakterystyczny nabieg, w swoim stylu zmylił bramkarza, a potem utonął w ramionach kolegów. Po wspólnej celebracji obrócił się jeszcze w stronę trybun, prosząc o wsparcie. Później także kilkukrotnie dyrygował kibicami. Kibice dali się ponieść euforii kolejny raz, gdy Piotr Zieliński strzelił drugiego gola, pieczętując nasz awans. Piękny był to wieczór na Stadionie Śląskim, lecz oby było to tylko preludium wobec wielu pięknych chwil, które mogą nas czekać w Katarze! Ze Stadionu Śląskiego - Tomasz Brożek