Interia: Początek w Austrii miałeś świetny. Dziennikarze cię chwalili. A co piszą teraz? Kamil Piątkowski: Szczerze mówiąc to nie wiem, bo jeszcze za słabo mówię po niemiecku. Uczę się jednak intensywnie od ośmiu miesięcy. To ciężki język, nie idzie mi łatwo, ale krok po kroku brnę jakoś do przodu. Za to w tym czasie nauczyłem się nieźle angielskiego i mówię już dosyć płynnie. Nie mam więc już żadnych problemów z porozumiewaniem się. Dzięki temu spokojnie sobie radzę także w życiu codziennym. Praktycznie każdy w klubie i większość ludzi w Salzburgu mówi po angielsku, więc mogę sobie porozmawiać i mam jak spędzać wolny czas. Jak Ci się tutaj żyje? Bardzo fajnie. Austria to dla mnie jeden z najpiękniejszych krajów, które widziałem. Jest tu dużo gór, jezior, pięknych miasteczek, terenów, w które można pojechać na wycieczkę. Jadę 20 km od domu, w którąkolwiek stronę i jestem w pięknym miejscu. To jest niesamowite dla mnie, bo uwielbiam takie klimaty. Wstając rano i widząc góry przez okno od razu buzia mi się cieszy. W końcu wychowałeś się w górach. Zgadza się. Teraz mieszkam naprawdę w świetnym miejscu. Na stadion mam dwa kilometry do centrum też. Pozazdrościć. Na dodatek grasz w miejscu, o którym marzy chyba każdy młody piłkarz w Europie i nie tylko. Akademia Red Bulla to wielka futbolowa marka. Red Bull był też moim marzeniem, które się spełniło. Bardzo się z tego cieszę, ale też bardzo mocno na to pracowałem. Chciałem tu trafić, ale tutaj nie jest lekko. Przeskok był duży. Przynajmniej dla mnie. Pamiętam swoje początki, kiedy po dwóch tygodniach pobytu w Salzburgu ciężko mi było wstać z łóżka i pojechać na trening, bo naprawdę ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Po pewnym czasie organizm się jednak do takiej ciężkiej czasy przyzwyczaił. Dbam o siebie bardzo mocno, pod każdym względem - jeśli chodzi o jedzenie, nawodnienie, spanie, regenerację, treningi indywidualne, a mimo tego te kontuzje ciągle się do mnie przyczepiają. Nie wiem do końca dlaczego tak się dzieje. Czasem wydaje mi się, że z góry ktoś chce mnie przyhamować i mówi - "Kamil za szybko to idzie, za szybko wszystko robisz". W tym sezonie wyjątkowo szybko złapałeś kontuzję, bo już drugiego dnia przygotowań. - Staram się do tego podchodzić pozytywnie. Jestem tu rok, a miałem już trzy kontuzje - najpierw kostka, potem stopa, a teraz mięsień czworogłowy. Wszystko w dość krótkim odstępie czasowym. Jest to bolesne, bo połowę swojego czasu w Austrii zamiast na grze spędzam na regeneracji i rehabilitacji. Mam jednak nadzieję, że to już minie bezpowrotnie, bo chcę się skupić na dobrym treningu i na grze. Kariera nagle przyhamowała W klubie się nie niepokoją, że te kontuzje są zbyt często? Myśle, że nie, bo to przecież jest część tego sportu, naszej pracy. To wszystko jest wliczone w ryzyko. Jesteś piłkarzem, to narażasz się na kontuzję. To, że mi się to przytrafia częściej, to zwykły pech. Sprawdzam dlaczego mój organizm tak reaguje. Szukam takiego "złotego klucza", aby wszystko dobrze połączyć i wyeliminować kontuzje. One mnie naprawdę zmęczyły, bo pracuję podwójnie ciężko, niż gdybym był zdrowy. Potrzeba do tego dużo siły, ale też silnej psychiki, żeby to wszystko wytrzymać. To naprawdę nie jest łatwe. Myślę, że wszyscy piłkarze, którzy zmagali się z poważniejszymi kontuzjami, wiedzą o co mi chodzi w tym momencie. Wypada też żałować, że te wszystkie urazy mocno przyhamowały Twoją karierę. Wejście miałeś super - szybki wyjazd z Polski do świetnego klubu, gdzie szybko zacząłeś grać i zbierać znakomite recenzje. Nagle to wszystko stanęło w miejscu. - To wszystko prawda. Zaraz po przyjeździe tutaj mieliśmy mecze sparingowe z rywalami z najwyższej półki - Atletico Madryt, z Barceloną - i to zwycięskie. Potem ruszyła liga i zacząłem ją od asysty. Wszystko jednak nagle przyhamowało. Kiedy nie grasz, to cię nie widać, kibice cię nie oglądają. Dlatego robię wszystko, żeby to się odbudowało - jeśli chodzi o moje ciało i mentalność. Mój cel to wrócić jak najszybciej na boisko i spędzać na nim jak najwięcej czasu. W poprzednim sezonie przez urazy straciłeś Ligę Mistrzów, w której zdążyłeś tylko zadebiutować w pierwszym meczu grupowym z Sevillą. Później wróciłeś dopiero na drugi mecz 1/8 finału, kiedy odpadliście z Bayernem Monachium. - Co do Champions League, to plan był inny, ale złapałem kontuzję trochę przez własną głupotę. Graliśmy ważny mecz ligowy z Rapidem Wiedeń, w którym sobie podkręciłem kostkę. Potem mieliśmy mecz Pucharu Austrii z SC Kalsdorf i zaraz po nim Ligę Mistrzów z Lille. Były rozmowy piłkarzy z trenerem. Ja też rozmawiałem i zakładaliśmy, że może sobie odpuszczę spotkanie z amatorskim zespołem w krajowym pucharze. Usłyszałem wtedy, że na dziś wywalczyłem sobie miejsce w składzie na Champions League. Mam jednak mentalność taką, że chcę grać wszędzie, gdzie tylko można i powiedziałem trenerowi, że w Pucharze Austrii też dam radę. I tak się zaczęło moje nieszczęście. Doznałem złamania kostki. Siedziało to we mnie mocno - mała decyzja okazała się mieć tak wielki wpływ na moją karierę. Ominęły mnie spotkania w Lidze Mistrzów, a także liga, gdzie miałem teoretycznie grać w pierwszym składzie, bo rozmawialiśmy o tym z trenerem. Straciłem prawie dwa miesiące. W piłce nożnej to bardzo dużo czasu, w którym można się wybić i zagrać sporo fajnych meczów w takich rozgrywkach jak Liga Mistrzów. Teraz też kontuzja w niefortunnym momencie. Zamiast pracować przed sezonem tracisz kolejne treningi i sparingi - w tym ze znajomymi z Legii Warszawa. - Jeśli chodzi o przedsezonową harówkę, to wykonuję jeszcze cięższą pracę niż koledzy. Tak jak oni mam dwa treningi dziennie. Od rana do wieczora jestem w klubie na rehabilitacji, na regeneracji, na siłowni, na boisku i robię wszystko co w mojej mocy, żeby wrócić jak najszybciej. Ta harówa jest naprawdę ogromna. Jeśli mam być szczery - jeśli miałbym ją mieć - to wolę kontuzję w tym momencie, niż w trakcie ligi. Chcę bym brany pod uwagę do każdego meczu - czy do pierwszego składu, czy na ławkę. To dla mnie bardzo ważne, żeby być z zespołem w każdym momencie, nieważne czy przy meczu pucharowym z III-ligowcami, czy podczas spotkania Champions League. Szczęście w nieszczęściu, że to stało się teraz, a nie kiedy ruszy liga. Przez mistrzostwa świata w Katarze mamy bardzo napięty terminarz. Tych spotkań jest mnóstwo. Austriacka Bundesliga, puchar, Liga Mistrzów - każdym tygodniu mamy dwa spotkania. Na dodatek już po starcie ligi zagramy jeszcze dwa prestiżowe sparingi - 18 lipca z Ajaksem Amsterdam i 27 lipca z Liverpoolem. To też świetne mecze, na których będę mógł wiele skorzystać, bo zakładam, że już będę zdrowy i zagram. A jakie są rokowania jeśli chodzi o powrót do normalnych treningów? Rozmawiałem z lekarzami i powiedzieli mi, że jest to lekkie zerwanie mięśnia czworogłowego pierwszego lub drugiego stopnia. Nie jest to mega groźne i nie jest to najgorsze, co mogło być. Gdyby do tego jeszcze ścięgno się doczepiło, to mógłbym pauzować nawet trzy miesiące. A tak jest to pauza między trzema i czterema tygodniami. Teraz są to już prawie trzy tygodnie, więc zostało mi jeszcze kilka dni. Zawsze - jeśli chodzi o urazy - wracam wcześniej niż lekarze zakładają. Może tym razem odpuścisz? Wiadomo, że tak. Ale to jest trochę inna kontuzja niż wcześniejsze, bo nie chodzi o kość, a o mięsień. Nie chcę żeby takie urazy się powtarzały, więc na boisko wrócę, kiedy będę pewny o każdy swój ruch na boisku i w swoim ciele. Sezon zaczynacie 15 lipca - meczem Pucharu Austrii z SV Eugen. Tydzień później rusza Bundesliga. Na początek macie u siebie Austrię Wiedeń. Faza grupowa Ligi Mistrzów, w której macie zapewnione miejsce, rusza na początku września. Będziesz gotowy na te mecze? Może jednak puchar sobie odpuścisz. Ja podchodzę do każdego meczu bardzo poważnie. Moja ambicja mi na to nie pozwala, a nawet zawsze sobie coś dokładam do tego wszystkiego. Może to jest moja wada, ale także dzięki takiemu charakterowi jestem teraz tu, gdzie jestem. Muszę tylko znaleźć jakiś balans, żeby sobie to wszystko poukładać. Nie chcę walczyć ze swoją ambicją, więc zawsze będę robić dużo. Musi to jednak być zgrane z moim umysłem i ciałem. Chcę się czuć swobodnie na boisku i nie myśleć o żadnych kontuzjach. Jaki masz plan na karierę? Chcesz się związać z Red Bullem na dłużej, czy tak jak wielu innych piłkarzy, którzy stąd wyszli, traktujesz go jako trampolinę do lepszej ligi. - Na razie nie mam zielonego pojęcia. Szczerze, to kompletnie o tym nie myślę. Jest to wyśmienity klub, który daje mi możliwości, żebym się mógł rozwijać jako lepszy piłkarz, jako lepszy człowiek. Jestem tu rok, zagrałem 16 spotkań plus sparingi. Moim zdaniem i tak nie jest najgorzej przy dwóch kontuzjach. Przyszedłem tu bez języka, trafiłem tu sam i na początku przez pierwsze miesiące, było mi tu naprawdę ciężko. Dlatego na razie skupiali się na tym, żeby być zdrowym, na każdym treningu i meczu. A co czas pokaże? Zobaczymy. Może być tak, że zostanę tutaj na długo, albo niedługo, na razie jednak w ogóle o tym nie myślę. Skończona kadencja w młodzieżówce A czy myślisz o Katarze? Byłeś na poprzedniej wielkiej imprezie Euro 2020, ale przesiedziałeś ją na ławce rezerwowych. Później pomagałeś młodzieżowce, ale nie udało wam się awansować na mistrzostwa Europy. Zakończyłem swoją "kadencję" w reprezentacji młodzieżowej, a czy przeskoczę z niej do pierwszej reprezentacji? To nie jest moja decyzja. Podejmie ją trener Czesław Michniewicz, z którym znam się bardzo dobrze. Selekcjoner skład zestawia w zależności od tego kogo potrzebuje w danym momencie i na pewno powoła tych zawodników, którzy będą mu potrzebni i gotowi, żeby pojechać na mistrzostwa. Rozmawiałem już z Michniewiczem, odkąd został selekcjonerem? Nie rozmawialiśmy, ale dzwonił do mnie jego asystent Mirosław Kalita. Kontakt jest, ale zobaczymy jak dalej będzie. Do Austrii wyjechałeś z Rakowa Częstochowa. Jesteś zaskoczony jego postawą w poprzednim sezonie? Zespół Marka Papszuna był blisko zdobycia dubletu. Jesteś w szoku, że ten klub tak szybko się rozwija? Kompletnie nie. Wiedziałem jak klub funkcjonuje od środka, bo byłem w nim długi czas. Jego największą bronią jest stabilność. Kiedy zaczynał się poprzedni sezon, to przewidywałem, że Raków będzie bardzo wysoko. Widziałem, jak chłopaki ciężko harują każdego dnia, ile wkładają serca i pracy w to wszystko. Znam wszystkich trenerów, którzy tam pracują i wiem ile oni dają od siebie, żeby ten klub tak grał i tak funkcjonował. Raków w tak krótkim czasie, poczynił olbrzymi postęp, ale dla mnie nie jest to żadna niespodzianka. Domyślałem się, że tak będzie. Kibicuję im bardzo, trzymam kciuki w każdym meczu. Raków to klub, który dał mi szansę na pójście w świat, w większą piłkę. Dzięki nim próbuję tego wszystkiego. Dlatego zawsze będę kibicował Rakowowi. Marek Papszun to Twój "trenerski ojciec"? To jest bardzo dobry szkoleniowiec, wymagający, a to dobra cecha u trenera, bo dzięki temu stajesz się lepszym piłkarzem. Dla mnie to topowy trener jeśli chodzi o taktykę. A jak żyjesz ze swoim szkoleniowcem w Red Bullu, Matthiasem Jaissle? Bardzo dobrze. Często rozmawiamy po angielsku i mamy dobry kontakt. Wierzę, że wciąż na mnie liczy. Nikt w klubie krzyżyka na mnie stawia, z powodu tych częstych kontuzji. Wiedzą bowiem, że zawszę chcę być sobą, także na boisku. Widzą na co mnie stać, jak ciężko pracuję. Jeśli trener da mi szansę, to zrobię wszystko, aby ją wykorzystać. Powiem nawet, że jestem pewien, że ją wykorzystam. Dzięki pracy, którą codziennie wykonuję wzrosła moja pewność siebie i wierzę, że mogę jeszcze wiem w piłce osiągnąć. Rozmawiał w Salzburgu, Artur Szczepanik