Piotr Jawor: Trener Jacek Zieliński mówi, że na początku przygotowań był pan w bardzo dobrej dyspozycji. Kamil Glik: - Czułem się fajnie, mentalnie też odżyłem, ale znów przyplątał się uraz. Zobaczymy, kiedy wrócę, ciężko jakąś datę określać. Mam nadzieję, że za 2-3 tygodnie będę gotowy. Był pan zły? - Wkurzyłem się, bo czułem się dobrze, a przyplątał się pechowy uraz. Ale nie ma reguły, bo taka sytuacja może przydarzyć się zarówno 20-, jaki i 30-latkowi. Już końcówkę rundy jesiennej miał pan całkiem dobrą. Ktoś ze sztabu reprezentacji Polski się z panem wtedy kontaktował? - Z nikim nie rozmawiałem. Najważniejsza w tym momencie jest Cracovia. Zobaczymy, co przyniesie czas. Przed urazem czuł się pan w formie, która dawałaby szansę na grę w reprezentacji? - Nie da się porównać tego do okresu przygotowawczego, bo na kadrę przyjeżdża się gotowym w stu procentach i często bardziej chodzi o przygotowanie mentalne. Zagra pan jeszcze kiedyś w kadrze? - Dla mnie teraz najważniejsza jest Cracovia. Podpisując kontrakt wiedziałem, że przychodzę do dużego klubu, któremu chcę oddać całe serce i zdrowie, i to jest dla mnie najważniejsze. A co będzie w marcu, nie zależy ode mnie. Selekcjoner i prezes PZPN-u mają do mnie numer telefonu, wiedzą gdzie gram. Jeśli będzie trzeba, to dla reprezentacji jestem gotów oddać wszystko. Teoretycznie może być pan gotowy na marcowe baraże, skoro za dwa tygodnie może pan wrócić do grania. - Nie wiadomo co będzie za dwa tygodnie, a nawet za tydzień, więc nie ma co wybiegać w przyszłość na półtora miesiąca. Często bardzo dużo rzeczy dzieje się przed samym zgrupowaniem. Ze spokojem do tego wszystkiego podchodzę, przede wszystkim chcę się wyleczyć. Od dwóch tygodni macie w Cracovii nowego prezesa. - Jestem doświadczonym zawodnikiem - wielu prezesów miałem i wielu przeżyłem, ale wydaje mi się, że nasz prezes zrobił dobre wrażenie na drużynie. Widać, że chce pracować po swojemu, a my zrobimy wszystko, by mu w jakiś sposób pomóc. Bo jakby nie było, zawodnicy też napędzają całą otoczkę wokół klubu. Musimy zrobić wszystko, żeby miał fajne wejście. Dużym zaskoczeniem było natomiast odejście z Cracovii dyrektora i wiceprezesa Stefana Majewskiego. Jak pan na to zareagował? - Należy mu się duży szacunek za to, co zrobił dla Cracovii przez te lata. Jako zawodnicy dziękujemy za to, co dla nas robił i życzymy wszystkiego najlepszego. Jak ocenia pan szanse na utrzymanie Cracovii? - Jestem pewien, że absolutnie sobie poradzimy. Musimy jak najszybciej odskoczyć, bo właśnie teraz czekają nas mecze, w których musimy punktować. Musimy pokazywać to, co w sparingach, bo wyglądaliśmy całkiem nieźle. Jeśli będziemy grali przynajmniej na takim poziomie, to potrzebne punkty szybko zdobędziemy i później będzie już spokojnie. Skąd ta pewność, że się utrzymacie? - Znam wartość tej drużyny. Zaskoczyło pana, że piłkarze roku w Ekstraklasie na gali "Piłki Nożnej" został Kamil Grosicki? - Nie, bo sobie na to absolutnie zasłużył. Złożyłem mu oczywiście serdeczne gratulacje, to mój przyjaciel od wieku juniora. Kto według pana jest faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski? - Jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało, bo Legia i Raków na pewno będą gonić. Zobaczymy, czy Śląsk i Jagiellonia wytrzymają tempo, które sobie narzucili. Jako kibic jestem ciekawy, jak to będzie wyglądać. Śmierć profesora Janusza Filipiaka, odejście Stefana Majewskiego, nowy prezes Mateusz Dróżdż - dużo się ostatnio dzieje w Cracovii. Jak wy się w tym odnajdujecie? - Chwile przed i po meczu z Legią nie były łatwe, każdy z nas na pewno to przeżył, bo wiemy ile profesor zostawił zdrowia i zaangażowania w budowę tego, co dzisiaj tutaj mamy. To była smutna sytuacja, ale takie jest życie. Czy zna pan już podstawowy skład na sobotni mecz z Radomiakiem? - Nie, bo od dwóch tygodni nie było mnie na treningu. Nawet na odprawy nie chodzę. Przyjeżdżam do Rącznej na godz. 8, trenuję, później jem tam obiad i ok. 14-15 zaczynam drugi trening. W bazie treningowej ostatnio spędzam całe dnie. Odwożę dzieci do szkoły, jadę do Rącznej i wracam do domu o 18. To rodzina na pewno woli zdrowego Kamila Glika niż kontuzjowanego. - Zdecydowanie, bo kontuzjowany piłkarz trenuje dwa razy więcej. To bardzo uciążliwe i męczące siedzieć całymi dniami w siłowni. Po tylu latach nie brakuje panu motywacji? - Oczywiście, że nie. Mógłbym już nie grać w piłkę, bo do Cracovii nie przyszedłem dla pieniędzy. To może zabrzmi nieskromnie, ale zarobiłem już wystarczająco, starczy mi do końca życia. Chyba że pójdzie pan na ruletkę (śmiech). - Spokojnie, mieszkałem w Monte Carlo i dałem radę, więc nie mam z tym problemu (śmiech). Nigdy mnie nie ciągnęło do hazardu. A wracając do tematu - kontrakt z Cracovią nic u mnie nie zmienia, a gdybym chciał jeszcze "dogorywać", to zostałbym we Włoszech lub innym miejscu na spokojną starość. Ale wiedziałem, że przychodzę do Cracovii - dużego klubu, gdzie są duże wymagania. To mi daje chęć do gry. Mógłby pan też pójść do Wieczystej. - Ale tam też byłaby presja. Czułbym na sobie oddech paru dziennikarzy. Do Wieczystej poszedł Jacek Góralski. Zdziwiło to pana? - Ciężko mi oceniać, każdy jest kowalem własnego losu - wybiera klub i miejsce zamieszkania. Jacek podjął taką decyzję i ja ją szanuję. Trenerem Wieczystej jest Sławomir Peszko. Pewnie byście się dogadali. - Oglądałem kilka ich spotkań, Sławek wynikowo wygląda fajnie. Są na dobrej drodze do awansu. Jak im się uda, to może Sławek zostanie i będzie kontynuował? Nie po to robił papiery, żeby teraz z nich nie korzystać. Wieczysta też panem się interesowała. - Pół żartem, pół serio rozmawiałem ze Sławkiem. Pogadaliśmy, ale na dziś najważniejsza jest Cracovia i jej oddam całe serce i zdrowie, dopóki będę tutaj grał. To dziś dla mnie rzecz numer jeden. A widziałby się pan jako zawodnik dowodzony przez Sławomira Peszkę? - Na początku może ciężko byłoby mi się przestawić, ale z należytym szacunkiem podszedłbym do sprawy. Wykonywałbym polecenia Sławka, bo czemu nie? A pana do trenerki nie ciągnie? - Różnie z tym bywa. Czasem mam momenty, że mówię, iż będę trenerem na sto procent, bo to mi się podoba. Ale później mówię, że to trochę słabo, bo nie zna się dnia ani godziny... To nie jest łatwa praca. Ale jako trener lub dyrektor sportowy mógłbym się odnaleźć. Znam pięć języków, trochę ludzi we Francji czy Włoszech. Te znajomości można byłoby wykorzystać. Rozmawiał i notował Piotr Jawor