Reprezentacja Polski rozegrała dotąd 865. oficjalnych spotkań międzypaństwowych, dziś jest jedno z najbardziej wstydliwych "day after" od 1921 roku. Zdarzały się oczywiście wyższe porażki, ale były one... bardziej rozłożone w czasie. W Brukseli nagły armageddon spotkał Polaków dopiero w drugiej połowie a Czesław Michniewicz nie umiał wymyślić niczego by mu się przeciwstawić. To było prawie jak słynne 5-1 z Peru w 1982 roku - tyle, że w drugą stronę. Reprezentacja Polski: klęska różnicą pięciu goli szósty raz w historii Najwyżej Polska przegrała dotąd z Danią w 1948 roku (jedyny mecz Kazimierza Górskiego w reprezentacji jako piłkarza). Skończyło się 0-8, kopenhaska masakra była jednak bardziej równomierna, rozłożona w czasie (obie połowy przegrane mniej niż w Brukseli, bo po 0-4). Klęska 1-6 w przeszłości już się przydarzyła (z Włochami w eliminacjach mistrzostw świata w 1965), a różnicą pięciu goli Polska przegrywa dopiero szósty raz w historii (w 1924 roku 0-5 z Węgrami, wspomniany mecz z Włochami, w 1985 roku z Meksykiem 0-5, w 1992 roku ze Szwecją 0-5, w 1996 roku z Japonią 0-5 i pierwszy raz w XXI roku - właśnie teraz; tąpnięcie z Belgią w Brukseli. Reprezentacja Polski: bramkarze-debiutanci już nie wracali Przegrana połowy meczu pięcioma bramkami miała też miejsce w 1925 (ze Szwecją), 1936 (z Jugosławią) i 1952 (z Węgrami). Wówczas były to za każdym razem pierwsze połowy. Za pierwszmy razem na stadionie Cracovii 1-6 było już do przerwy. Wówczas Szwedzi wbili pięć bramek w ciągu 33 minut, bramkarz Antoni Malczyk nie umiał temu zapobiec i w efekcie było to jego jedyny występ w reprezentacji. Katem okazał się Filip Johansson, napastnik IFK Göteborg. W spotkaniu z Polską potrzebował na hat-tricka 5 minut, co jest rekordem szwedzkiej reprezentacji do dziś. Kapitanem związkowym (selekcjonerem) był wówczas Tadeusz Synowiec. CZYTAJ TAKŻE: Gdyby nie bramkarz, w Belgii byłoby jeszcze gorzej Kolejne trzęsienie ziemi przytrafiło się jeszcze przed wojną: wówczas w Belgradzie nikt nigdy nie strzelił więcej bramek Polsce - aż 9. Pierwsza połowa była katastrofalna (0-5), w drugiej Polacy nadal tracili gole (cztery), ale również je strzelali (trzy). Skończyło się więc 3-9. Aż cztery bramki wbił wówczas Polakom napastnik Blagoje Marjanović z BKS Belgrad, ówczesnego mistrza Jugosławii. Był to debiut dla dwóch bramkarzy: przed przerwą dla Edwarda Madejskiego, po przerwie dla Stanisława Andrzejewskiego. Pierwszy - dwa lata później zagra na mistrzostwach świata (zrewanżujemy się Jugosłowianom, pokonując ich w eliminacjach), drugi - już nigdy nie zagra w reprezentacji. Kapitanem związkowym (selekcjonerem) był wówczas Józef Kałuża. Pierwszy raz w życiu ktoś założył mi siatkę. To był Ferenc Puskas Klęska w Węgrami w 1952 na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie została przyjęta bez specjalnego szemrania, była to wówczas bodaj najlepsza drużyna świata, niedługo później w porywającym stylu wygra igrzyska olimpijskie w Helsinkach. Tak o tamtym meczu opowiadał mi wiele lat temu Kazimierz Trampisz, as Polonii Bytom: "Właśnie wtedy pierwszy raz w życiu założył mi ktoś siatkę. To był Ferenc Puskas. Biegł na mnie z piłką, a ja się zastanawiałem, w którą stroną będzie chciał mnie kiwnąć... Stałem szeroko na nogach, chcąc zareagować na zwód, a on mi puścił piłkę między nogami... To się zdarzyło w strefie środkowej, przy aucie. Pech, bo akurat przed trybuną honorową". Trenerem-selekcjonerem był wówczas Ryszard Koncewicz. Wyżej jedną połowę niż pięcioma bramkami Polska przegrała tylko raz - w 1947 roku, znowu w Jugosławią. Polski futbol powoli dochodził do siebie po trudach wojny, a 1947 roku przydarzyła się katastrofa w Belgradzie: między 4. a 35. minutą Polacy stracili aż siedem goli! W przerwie zszedł bramkarz Jerzy Jurowicz a jego zmiennik, debiutant Henryk Skromny, nie puścił już żadnej bramki! Jedynego gola w tej części gry strzeliła Polska i skończyło się 1-7. Jednak drugi raz w historii cztery gole Polsce wbił jeden zawodnik. Tym razem był to Jovan Jezerkić z Partizana Belgrad (pierwszym był wspomniany Marjanović) Reprezentację Polski prowadziło wówczas trójosobowe kolegium selekcjonerskie, trenerem był Wacław Kuchar. Teraz do niechlubnej listy wstydu dołącza ostatni mecz z Belgią. Pierwszy raz w aż takim stopniu reprezentacja Polski długi potrafi się przeciwstawić żeby potem aż tak stracić głowę. W końcówce wszystko dla niej działo się zbyt szybko.