Jak wyglądał gol dla Kazachów z perspektywy "Dżopika". - Przy stracie bramki pobiegłem do zawodnika, który dośrodkował piłkę (Żumaskalijewa - przyp. red,), a Michał Żewłakow został sam na dwóch Kazachów. Poszedł do pierwszego, a piłka została zaadresowana do tego drugiego (Bjakowa - przyp. red.). Trzeba przyznać, że udała się ta akcja naszym rywalom - mówił z szacunkiem dla Kazachów Mariusz Jop. Dlaczego w I połowie gra nie udała się Orłom Leo Beenhakkera? - Za długo trzymaliśmy piłkę przy nodze, zbyt rzadko ją podawaliśmy. To ułatwiało Kazachom bronienie się. Mogli się spokojnie przemeblować i ustawić ten blok defensywny - analizował "Dżopik", dla którego taktyka jest konikiem. - Kazachowie bronili się bardzo głęboko, ale piłki nie wykopywali na oślep. Potrafili ją sprawnie rozegrać i dobrze uwalniali się spod naszego pressingu. Z tego wynikały problemy, jakie mieliśmy z tyłu. Wystarczy, że jedno ogniwo nie zafunkcjonuje jak trzeba i przerzuca się to resztę. Zapytaliśmy Mariusza, czy nie tracił wiary w zwycięstwo, gdy na tablicy świetlnej długo widniał wynik 0:1? - Oczywiście, że nie traciłem wiary. Chociażby dlatego, że mieliśmy cały czas sytuacje bramkowe. Kwestia polegała tylko na tym, kiedy strzelimy tego pierwszego gola, a po nim worek się już musiał otworzyć. Jak Polacy zareagowali na awarię świateł? - Pojawiła się w nas niepewność. Na dodatek trudno organizm utrzymać w odpowiedniej temperaturze, a trzeba było jeszcze utrzymać koncentrację. To nie takie łatwe w takim meczu - tłumaczył Mariusz Jop. Michał Białoński, INTERIA.PL