Jakub Żelepień, Interia: Lubi pan zaczynać spotkania od mocnego uderzenia, dynamicznego skoku pressingowego? Jerzy Brzęczek: Oczywiście, myślę, że każdy trener chciałby, aby jego drużyna była ofensywna i grała atrakcyjnie. To jest piękna teoria, którą później trzeba przełożyć na realne możliwości swojego klubu lub reprezentacji. Zacznijmy więc nasze spotkanie od mocnego uderzenia. Hipoteza: gdyby w styczniu 2021 roku Zbigniew Boniek nie zwolnił Jerzego Brzęczka, polski futbol uniknąłby wielu afer, kompromitacji i turbulencji, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich 30 miesięcy. - Nie chcę oceniać poszczególnych selekcjonerów, zresztą myślę, że nie ma nikogo na tyle mądrego, kto mógłby teraz ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć panu na to pytanie. To, co jest niezaprzeczalne, to fakt, że dwa i pół roku po moim zwolnieniu mamy czwartego selekcjonera w reprezentacji, a to pokazuje, że coś chyba nie zafunkcjonowało dobrze. Odbijamy się od ściany do ściany, nie ma merytoryki, szczerej dyskusji na argumenty, a zamiast tego mamy przede wszystkim emocje i ścierające się interesy. Dobro polskiej piłki nie zawsze jest na pierwszym miejscu. Satysfakcja byłaby pewnie złym słowem, ale czy odczuwa pan może swego rodzaju dziejową sprawiedliwość, kiedy dwaj zagraniczni trenerzy - stawiani przez opinię publiczną znacznie wyżej od pana - są ostatecznie weryfikowani negatywnie? - Nie chodzi absolutnie o satysfakcję. Szanuję wszystkich trenerów, bo wiem, jak trudny jest to zawód. Fernando Santos zdobył z Portugalią mistrzostwo Europy i wygrał Ligę Narodów, a z reprezentacją Polski nie osiągnął oczekiwanych wyników. Myślę, że Portugalczyk nie wiedział do końca, co dzieje się w drużynie i wokół niej, wiele spraw go zaskoczyło. Często w środowisku śmiejemy się, że reprezentacja Polski jest maszynką do mielenia kolejnych osób. Jak na słynnym teledysku grupy Pink Floyd? - Można i tak powiedzieć. Nie chcę być jednak źle zrozumianym: nominacja na stanowisko selekcjonera to wielki zaszczyt i pewnie marzenie większości trenerów. Z tą pracą wiąże się ogromna presja i chyba nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Historia pokazuje, że dopiero po upływie jakiegoś czasu poprzedni selekcjonerzy zaczynają być doceniani. Odczuwa pan to teraz względem własnej osoby? - Pomimo negatywnej atmosfery wokół mnie, mnóstwo było jednak osób z trzeźwą oceną sytuacji. Zakwalifikowaliśmy się na Euro na dwie kolejki przed końcem, wygraliśmy osiem z dziesięciu meczów, w których straciliśmy tylko pięć bramek. Wielu chciało nam umniejszać, śmiejąc się z jakości naszych rywali: Austrii, Izraela czy Macedonii Północnej. Spójrzmy na fakty: nasza grupa eliminacyjna była jedną z ledwie dwóch, z których aż trzy drużyny weszły do turnieju finałowego. Często zadaję sobie pytanie: dlaczego my, jako Polacy, nie mamy w sobie pokory i nie potrafimy sprawiedliwie ocenić wielu aspektów życia? Na przykład pracy selekcjonera? - Chodzi mi raczej o ocenę realnej wartości naszej drużyny i potencjału rywali. Lubimy lekceważyć przeciwnika, żyjemy historią i tym, jak dane kadry radziły sobie 20 lat temu. W piłce to cała wieczność, wystarczy spojrzeć chociażby na Albanię, która dziś bazuje na zawodnikach występujących regularnie w Serie A. To jest silna drużyna, nie ma nic wspólnego z Albanią sprzed kilku czy kilkunastu lat. A pańskie emocje względem PZPN mają coś wspólnego z tymi sprzed dwóch i pół roku? Mówił pan wówczas wprost: "Okradziono mnie z marzeń". - Nie mam żalu do federacji, to jest taki biznes, w którym zawsze musisz być gotowy na zwolnienie. Myślę jednak, że akurat w moim przypadku miałem prawo czuć się rozczarowany, bo zrealizowałem wszystkie postawione przede mną cele. Osiągnąłem wynik sportowy, jednocześnie odmładzając reprezentację i wprowadzając do niej nowe nazwiska. Na pańską reprezentację mówiło się - za sprawą serialu dokumentalnego wyprodukowanego przez kanał "Łączy Nas Piłka" - "Niekochani". Jak w takim razie nazwać obecną kadrę? - A zwrócił pan na coś uwagę, patrząc na sam tytuł? Nie mówię o treści dokumentu. Tak, człon "nie" był zapisany innym kolorem niż "kochani", choć przyznam szczerze, że nie pamiętam konkretnego rozkładu barw. - Tak, to była prowokacja. Chodziło o to, aby pokazać, że niezależnie od tego, jak układają się wyniki, kibic zawsze będzie kochał reprezentację. Zastanawiałem się, dlaczego nikt tego wtedy nie załapał. Serial był wartościowy, szczery, nie chcieliśmy ubarwiać tego, jak wygląda kadra od środka. Pokazaliśmy naprawdę wiele, ale w odbiorze skupiono się przede wszystkim na krytyce. A dzisiejsza kadra jest wciąż kochana? - Ostatnie miesiące to bardzo zły okres dla reprezentacji i Polskiego Związku Piłki Nożnej. Wróciła negatywna narracja, którą dodatkowo napędzają niekorzystne wyniki drużyny. Obserwujemy niebezpieczny trend, który objawia się obniżeniem szacunku dla instytucji reprezentanta Polski. Reprezentacja zobojętniała wielu kibicom. - Nie wiem, można by o tym dyskutować. Na pewno atmosfera jest bardzo zła i odbija się na piłkarzach. Podczas swojej kadencji - teraz mogę już o tym mówić - pewne rzeczy robiłem z premedytacją, żeby przekierować uwagę i presję na siebie, a nie chłopaków. Książka? - Kwestia książki została strasznie nadmuchana. Wiele osób z mediów miało za złe, że pani Małgosia Domagalik cytowała tam to, co pojawiało się na różnych portalach. W tamtym okresie można było zastanawiać się, czy ta publikacja była potrzebna, ale nie zmieniam zdania, że jest to naprawdę wartościowa pozycja. Spirala hejtu skumulowała się po porażkach z Włochami i Holendrami w Lidze Narodów, z którymi w historii polskiej piłki wygrywaliśmy raz na kilkanaście lat, i nieszczęsnych ośmiu sekundach Roberta Lewandowskiego. Rozmawiał pan z Lewandowskim na ten temat? - Nie poruszaliśmy tego tematu. Taka odpowiedź - a raczej jej brak - świadczy o człowieku, który zachowuje się w ten sposób, pełniąc tak zaszczytną funkcję, jak kapitan reprezentacji. Żałuje pan dziś, że brał pan w tamtym czasie wszystko na siebie? - Nie, uważam, że tak właśnie należało zrobić. Symbolicznym momentem było dla mnie, kiedy prezes Boniek powiedział publicznie po mojej dymisji, że teraz nadszedł najwyższy czas, aby to zawodnicy wzięli odpowiedzialność na siebie. Paulo Sousa dostał od pana dobrą drużynę? - Tak, to była drużyna przygotowana do gry na mistrzostwach Europy. Paulo Sousa, jak każdy trener, wprowadził swoje zmiany, testował różne systemy taktyczne. Największym wygranym jego kadencji był Karol Świderski, którego mój sztab również obserwował, ale nie zdecydowałem się wówczas na jego powołanie. Być może to był błąd, ale z drugiej strony proszę pamiętać, że ja miałem Krzysztofa Piątka w niesamowitej formie. W eliminacjach zdobył cztery bramki, a wiele z nich dawało nam komplety punktów. Przenieśmy się do teraźniejszości. Michał Probierz to człowiek o odpowiednim charakterze, aby podnieść reprezentację? - Życzę tego trenerowi. Będzie mu na pewno łatwiej niż Fernando Santosowi czy jakiemukolwiek innemu obcokrajowcowi, bo zna naszą mentalność, wie, co dzieje się wokół reprezentacji. Michał Probierz będzie musiał przede wszystkim nauczyć się kontrolować tę grupę w taki sposób, aby ona dobrze funkcjonowała na boisku. Trzymam kciuki, bo swoją misję zaczyna w niełatwym czasie. Uważa pan, że klimat wokół selekcjonera Probierza jest podobny do tego wokół pana, gdy został pan zatrudniony przez prezesa Bońka? - Tak, i to jest bardzo dobre dla Michała. Dobre? - On może na tym tylko wygrać. Ci, którzy byli wyborem ludu, zazwyczaj kończyli jako rozczarowanie. Selekcjoner Probierz jest krytykowany od samego początku, a jeśli osiągnie sukces, sam wywalczy sobie zmianę opinii na swój temat. Na miejscu selekcjonera Probierza powołałby pan Roberta Lewandowskiego na październikowe zgrupowanie? Pojawiają się głosy, aby odstawić kapitana na boczny tor. - Teraz jest moda na to, aby uderzać w Roberta. Nagle wszyscy krzyczą, że nie ma predyspozycji do tego, aby być kapitanem, a przez lata, kiedy kadrze szło dobrze, nikt się o tym nie zająknął. Znowu mamy do czynienia z odbijaniem się od ściany do ściany, a dyskusję kibiców zdominuje pytanie, czy selekcjoner pokaże odwagę i zrezygnuje z Lewandowskiego. Moim zdaniem to byłby wielki błąd. Trzeba przede wszystkim zrozumieć problemy tej szatni i oczyścić atmosferę. Zamknąć pewne tematy, chociażby te związane z wywiadem, który według mnie był nie na miejscu. Jako selekcjoner odradzałby pan Lewandowskiemu udzielenie takiego wywiadu? - Na pewno chciałbym z nim o tym porozmawiać, przekazać mu swoje zdanie. O niektórych rzeczach warto opowiadać publicznie, a o innych nie. Trzeba wziąć pod uwagę, czy ci, do których kierujesz swoje uwagi, wytrzymają później nałożoną na nich presję. Reprezentanci Polski nie wytrzymali tej presji? - Nie wiem, ale patrząc na to, co dzieje się w kadrze od momentu udzielenia tego wywiadu, sądzę, że niekoniecznie. Nie wygląda na to, aby ta publikacja uzdrowiła reprezentację. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia