Maciej Słomiński, Interia: Dziś wieczorem czeka nas mecz Ligi Narodów, w którym Belgia w Brukseli podejmie Polskę. Spotkanie odbędzie się na stadionie Roi Boudouin I, na którym Biało-Czerwoni w 2006 r. pokonali "Czerwone Diabły w meczu eliminacji mistrzostw Europy 1-0 po bramce pana autorstwa. To była ostatnia do tej pory wyjazdowa wygrana z Belgią. Radosław Matusiak, 15-krotny reprezentant Polski: - To bramka, z którą jestem najmocniej kojarzony. Dosłownie kilka dni temu, byłem na rybach na Mazurach, jakiś kibic mnie rozpoznał i gratulował mimo, że już tyle czasu minęło. Czy ten napotkany wędkarz wymienił nazwisko Daniela Van Buytena? - Oj tak! Tysiąc razy opowiadałem tę historię, opowiem i tysiąc pierwszy. Stoper Bayernu Monachium był bardzo wysoki, miał 197 cm wzrostu, lekko go przepchnąłem, popędziłem na bramkę i trafiłem do siatki. Wiele takich bramek zdobyłem, tamta była wyjątkowo cenna. Proszę przybliżyć okoliczności tamtego listopadowego spotkania. - Tak jak z Van Buytenem, moje nazwisko często wymieniane jest jednym tchem z Łukaszem Gargułą. Leo Beenhakker nie bał się stawiać na debiutantów. Gargule dał debiut w meczu eliminacyjnym z Finlandią, mnie kilka dni później w spotkaniu z Serbią, odwdzięczyłem się bramką. W drugiej połowie meczu w Brukseli Ebi Smolarek miał jeszcze ze dwie "patelnie". To był nasz dobry mecz i zasłużona wygrana. Jaki mecz zobaczymy wieczorem? - Nie podejmuję się wytypować wyniku, nie wiem kto jaki skład wystawi, aczkolwiek mecz reprezentacji zawsze jest świętem i gra się o pełną pulę. Liga Narodów w miejsce meczów towarzyskich jest dobrym pomysłem, ale umówmy się - to niższa ranga zawodów, chociażby od eliminacji imprez mistrzowskich i poligon doświadczalny. Dlatego dobrze, że Czesław Michniewicz powołał tak szeroką kadrę, być może z jego grona wyłoni się 3-4 zawodników, którzy będą mogli pomóc reprezentacji na mistrzostwach świata w Katarze. Koronnym przykładem ostatnio stał się Kuba Kamiński, który dał argumenty by stawiać właśnie na niego. Pan dziś wciąż jest przy piłce? - Tak, chociaż bardziej koncentruję się na futbolu młodzieżowym. Mój ojciec, Janusz prowadzi łódzką Szkołę Mistrzostwa Sportowego (SMS), staram się mu pomagać. Zajmuję się 13-14-latkami, najbardziej tymi z formacji ofensywnych, radzę by bawili się piłką, że to ma być przyjemność. Może coś z nich będzie? Czy pana rola ogranicza się do murawy? Czy również stara się pan doradzać w sprawach pozaboiskowych? - To prawda co mówią, że piłkarz liczy się od pasa w górę. Alkohol jeszcze nie wchodzi w grę, ale uczulam ich na rolę nauki języków i ogólnie edukacji, Jakiś autorytet mam, rodzice często proszą bym coś przekazał, bo ich dzieci mnie słuchają bardziej niż ich. Rozmawiam z podopiecznymi, by nie popełnili moich błędów młodości. O jakich błędach pan mówi? - Bawiłem się dużo i ochoczo korzystałem z życia. Zakończyłem karierę piłkarską w wieku 30 lat, sześć lat po meczu w Brukseli i plebiscycie "Piłki Nożnej", w której zostałem wybrany odkryciem roku. Gra w piłkę przestała mi sprawiać przyjemność, również przez was, dziennikarzy, którzy "jechali" ze mną przy byle okazji. Gdybym miał charakter Roberta Lewandowskiego, zapewne grałbym dłużej i na wyższym poziomie. Tak o panu mówią, że mógł pan być Lewandowskim, przed erą Lewandowskiego. Ta sama pozycja, dobra prezencja, elokwencja i swoboda wypowiedzi. - On postawił wszystko na piłkę, ja wolałem inne rzeczy. Jesteśmy inni, może to i lepiej, to chyba by nie było fajne gdybyśmy wszyscy byli tacy sami. Polska nie wygrała z Belgią na wyjeździe od 2006 r. Nie odkryję Ameryki, gdy powiem że pana kariera piłkarska zostawiła uczucie niedosytu. - Oczywiście, że nie. Mogłem osiągnąć o wiele, wiele więcej. Z drugiej strony, gdy patrzę na dzieci które trenują w SMS, niech z ich stu wyrośnie choć dwóch ligowców. A to dopiero polska Ekstraklasa, a gdzie kadra i silne ligi zagraniczne? Życzę każdemu, by zagrał 15 razy z orłem na piersi i 7 razy trafił do siatki, żeby zwiedził dzięki piłce kawał świata i nauczył się języków przy okazji. Będę szczęśliwy jeśli któremuś z moich podopiecznych się to uda. Z Polski wyjeżdżają coraz młodsi piłkarze. Pana wyjazd do włoskiego Palermo w wieku 25 lat nie zakończyłem się powodzeniem. Potem było holenderskie Heerenveen. Może lepiej gdyby kolejność została odwrócona - Holandia, potem dopiero Włochy? - Moim największym błędem nie był przyjazd do Włoch, a wyjazd z nich. Przyjechałem w lutym, a w lipcu wyjechałem do Holandii, zresztą za namową selekcjonera Leo Beenhakkera. Wyjechałem w momencie, gdy zacząłem rozumieć czego Włosi chcą ode mnie, gdy zacząłem się przyzwyczajać do intensywności treningu. Wytykano mi, gdy powiedziałem że nie byłem gorszy od Edinsona Cavaniego, a on też przecież nie odpalił od razu. Kamil Glik to samo. Zrobił krok w tył, by pójść do Monaco i stać się legendą reprezentacji. Z pana słów wynika, że gdy przyjeżdża tramwaj z silnej ligi, trzeba wsiadać choćby w biegu. - Mariusz Stępiński to kolejny przykład. Fajny, utalentowany chłopak, ale czy na miarę Serie A? Zacisnął zęby, pograł w Veronie, ustawił się w życiu. Arkadiusz Reca - to samo. Przykłady można by mnożyć. Też tak powinienem zrobić, trzymać się Palermo za wszelką cenę. Mecz Belgia - Polska o 20.45 w Brukseli. Relacja w sport.interia.pl Podkreśla pan wyjątkową więź, którą łączy pana z trenerem Orestem Lenczykiem. Na pierwszy rzut oka jesteście przeciwieństwami. Pan zabawowy, Lenczyk nie wziął w życiu alkoholu do ust. - Kto wie, może Orest tańczył jak miał 25 lat (śmiech). Trener Lenczyk zobaczył, że Garguła i ja jesteśmy dobrymi piłkarzami i możemy pociągnąć jego GKS Bełchatów. Poza tym, może to zabrzmi górnolotnie, zbliżyło nas to, że jesteśmy dobrze wychowanymi ludźmi, chcemy pomagać innym. Tylko i aż tyle. Chciałem zapytać o pana wyrok za korupcję. - Już uległ zatarciu. To jest kabaret, że ktoś na twitterze wyzywa mnie od "sprzedawczyków". Byłem młodym zawodnikiem, trener Mariusz Kuras kazał robić zrzutkę po 300 zł, żeby sędzia prowadził mecz normalnie. Takie były czasy, jak się nie zapłaciło sędziemu, dyktował trzy karne przeciw nam. Mnie wyzywają, bo dostałem wyrok razem z 30 piłkarzami Bełchatowa, którzy uczestniczyli w zrzutce, a naprawdę grube ryby, które kierowały procederem korupcyjnym, pozostają bezkarne. Jest pan aktywny w mediach społecznościowych, na twitterze opowiada się wyraźnie po jednej ze stron polsko-polskiego sporu. - Staram się dyskutować kulturalnie i z klasą, chociaż przyznaję, że nie zawsze się da, dlatego mniej mnie ostatnio w social mediach. Nie mogę milczeć, gdy w naszym kraju dzieją się rzeczy skandaliczne. To już nie chodzi o nas, a nasze dzieci, żeby mogły godnie żyć w normalnym kraju. Cyceron powiedział: "Najszlachetniejszym motywem, który skłania nas do uczestniczenia w życiu publicznym, jest determinacja, by nie być rządzonym przez ludzi podłych". Polacy stali się dla siebie okrutni, jest to winą polityków, że dla swoich partykularnych interesów, szczują ludzi na siebie. Żeby nie kończyć rozmowy zbyt pesymistycznie, może obecna tragiczna sytuacja wojenna w Ukrainie pozwoli skleić polskie pęknięte społeczeństwo? - Faktycznie, nasza historia pokazuje, że w obliczu zagrożenia potrafimy wznieść się na wyżyny. Widzę jednak, że ta wojna nam powszednieje, za kilka miesięcy nikt nie będzie pamiętał skąd ci Ukraińcy u nas są. Polacy stali na wysokości zadania pomagając sąsiadom, słyszałem że pan również nie pozostał bierny. - Mam pod opieką jednego chłopaka, zapewniam mu dach nad głową, żywienie i treningi, uczestniczę w różnych zrzutkach, ale nie robię tego dla poklasku. Każdy odpowiada sam przed sobą i własnym sumieniem. Uchodźców przyjmujemy ich zgodnie za staropolską zasadą: "Gość w dom, Bóg w dom". - Zależy jeszcze co to za gość. Ukraińców podejmujemy po bratersku, ale już przybysze z Iraku i Syrii siedzą po lasach. Rozmawiał Maciej Słomiński