Dariusz Ostafiński, Interia: Skąd wzięło się powiedzenie Kazimierza Górskiego, że lepszy pijany Gorgoń niż trzeźwy Ostafiński? Marian Ostafiński*, były piłkarz, mistrz olimpijski z Monachium: Janusz Atlas mówił mi, że Jurek grał w jednym meczu dzień po ciężkiej nocy, na kacu, więc może stąd. To był ten mecz ze Szwecją, nasz najgorszy na mundialu w 1974, kiedy Adam Musiał wyleciał z kadry, a Jurek musiał grać, bo nie miał zmiennika. Denerwowało cię to powiedzenie? - Na początku tak, ale potem już nie. Pewne jest, że w tamtym okresie Gorgoń wypił więcej od mnie. Dobry jednak był. - Przecież nie mówię, że zły. Był wysoki, twardy, zdecydowany. Choć Bronek Bula mówił, że lubi grać na Jurka, bo jemu najlepiej siatkę założyć. Bronek miał też takie powiedzenie, że jak Gorgoń padł na ziemię, to huk był taki, jakby tąpnięcie w kopalni było. Dobra passa Jurka skończyła się z przyjściem Huberta Kostki na trenera do Górnika Zabrze, ale wszystkiego mówić nie mogę. Mówisz tak, bo żal ci, że na mundial nie pojechałeś. - W pewnym okresie było tak, że wielu zawodników Ruchu jeździło na zimowe zgrupowania kadry. Pół drużyny Kazio Górski brał. Trener Ruchu Michal Vican zaczął się jednak skarżyć prezesowi Ryszardowi Trzcionce, że nie ma z kim pracować i żeby pogadał z Górskim. Vican kilka razy się skarżył. Zresztą, jego zdaniem, on był lepszy od Górskiego, więc te wyjazdy zawodników na kadrę nie miały sensu. Skończyło się tak, że Kaziu się na Ruch obraził. Stwierdził, że Trzcionka z Vicanem nie będą mu mówili, co ma robić i na Wembley nikt z Ruchu nie pojechał, a na mundialu też by nikogo nie było, gdyby nie przypadek. Jaki? - Graliśmy przed wyjazdem mecz towarzyski z Malagą. Kogoś w pomocy brakowało, więc na szybko powołano Zygę Maszczyka. Zagrał dobry mecz i pojechał na mistrzostwa jako jedyny z Ruchu. Miałbym ochotę jeszcze jedną rzecz ci powiedzieć, ale nie zrobię tego, bo napiszesz i będzie kwas. Masz jakiś żal do trenera Górskiego? - Spotkaliśmy się kiedyś na jakiejś imprezie u prezydenta Kwaśniewskiego. On już wtedy na wózku był. Zawołał mnie do siebie, wypiliśmy po kielichu, pogadaliśmy. Pamiętam, jak kiedyś w Eindhoven pomogłem mu sprzedać całą masę jego książek. A jak idzie o żal, to wtedy u Kwaśniewskiego widziałem w Górskiego oczach, że coś go gryzie. I niech to będzie koniec tej historii. Mundial oglądałeś w telewizji. Słynny mecz z Niemcami też. Przeszło ci przez głowę: jakbym tam był, to byłoby inaczej? - Z Niemcami grałem w eliminacjach mistrzostw Europy w Hamburgu, gdzie bezbramkowo zremisowaliśmy. Co do meczu na wodzie, to był taki czas, że mówili mi: Marian, ty jesteś lepszy, jak murawa jest śliska. Tak mówili, a jak przed finałem na olimpiadzie dowiedzieli się, że będzie padać, to mnie nie wystawili. Wróćmy do meczu z Niemcami. Mogliśmy to wygrać na suchej nawierzchni? - Nie wierzę w cuda. Niemcy to była dobra drużyna. Trzeba na ten mecz spojrzeć inaczej. Im się też piłka na wodzie zatrzymywała. Ogólnie oni byli faworytem. I byli lepsi. Bo czy Polska była wtedy technicznie lepsza? Tam cała drużyna była super, a u nas jeden Kazio Deyna, może jeszcze Heniek Kasperczak. Trzeba jednak uszanować, to, co zrobiliśmy, bo nikt się nie spodziewał, że zajdziemy tak daleko. A powiedz mi, dlaczego wtedy polska piłka stała lepiej niż teraz? - Mieliśmy kim grać w środku pola. Kaziu Deyna, z którego się śmiali, że kółka robi, wiedział kiedy i komu podać. Zawsze wybierał dobre opcje, zawsze grał piłkę na nos. Bula w Ruchu robił to samo. Byliśmy wtedy dobrzy biegowo, kondycyjnie, i mieliśmy coś więcej poza skutecznym odbiorem, bo potrafiliśmy rozegrać piłkę, czego teraz brakuje. Teraz jest? - Bezmyślność w grze i brak umiejętności na dokładkę. Uważam, że napastnik, który nie potrafi kiwnąć obrońcy, nie może być napastnikiem, a takich mamy wielu. Brak techniki, brak precyzji w podaniach, braki w grze do przodu, to wszystko nam przeszkadza. Na dokładkę robi się krzywdę zawodnikom, pisząc, jakie to z nich talenty. Chwali się takiego Góralskiego, jak to on potrafi rozbijać te ataki. I co z tego, że rozbija, jak potem nie potrafi podać. Kiedyś było z pomocnikami inaczej, a jeszcze był w ataku Grzesiek Lato, który był szybki i na każdą piłkę szedł. Teraz wszyscy stoją. Niedawno oglądałem sobie mecz Polska - Holandia (4-1) z 1975 roku i tam też sporo grania na stojąco było. - Było, ale było też to, o czym mówię, a czego dziś brakuje. A z Holandią to był ten mecz, co nie mogłem zagrać, bo niewidomy masażysta zgniótł mi krwiaka w kostce i do szpitala musiałem jechać. W rewanżu rezerwowym byłem, ale tam to była kompromitacja (0-3). Niektórzy myśleli, że są superzawodnikami. Zapomnieli, że na luksus zadzierania nosa można sobie pozwolić, jak się jest dobrze przygotowanym. Opowiedz mi o olimpiadzie. Baliście się wtedy, że zakończą ją przed czasem z powodu zamachu na sportowców z Izraela? - Nie, bo wtedy w wiosce niewiele się o tym mówiło. My wiedzieliśmy trochę więcej, bo trener Górski miał kolegę ze Lwowa w ekipie Izraela, który zginął. Każdego dnia przechodziliśmy obok budynku, gdzie mieszkali Izraelczycy, więc to wszystko było dla nas dziwne. Po tym zamachu, była chwila przerwy, ale potem znowu wsadzili nas do pociągu, bo wtedy nimi jeździliśmy, i ruszyliśmy na mecz z Ruskimi do Norymbergii. A ten medal, który dostałeś, to chociaż złoty, bo pamiętam, że kiedyś coś ci w nim nie pasowało? - Nie wiem, jaki on jest. Jednak jaki by nie był, złoty czy miedziany, to ważne, że rentę z tego powodu płacą. Tak łatwo się nie wykręcisz. - Było wtedy tak, że dali nam medale, a potem zabrali. No wiem, jak było, i nigdy nie powiedziałem prawdy, a teraz też nie chcę mówić. Proszę. - No kupę bałaganu wtedy było, bo nie wszyscy, co stali na podium, dostali medale. Potem ci, co dostali, mieli te swoje medale zabrane do grawerowania. Nie wiem, czy to, co wróciło do nas, to oryginały. Nie to jest jednak najgorsze. Tam wtedy stało się coś, co tylko w Polsce mogło się zdarzyć. Pojawili się ludzie nie wiadomo skąd, jakieś kłótnie się zaczęły, no jaja były. Coś jednak w tej twojej szufladzie leży. - Jest co jest i bez względu na wszystko nie sprzedam nikomu, choć niektórzy tak zrobili. Jedni nawet w Ameryce, i dobrze skasowali. A propos Stanów, to pamiętam, jak mama kiedyś często mówiła, że mogliśmy wyjechać do Ameryki i żyć jak królowie, zamiast męczyć się w komunistycznej Polsce. Było zaproszenie, ale nie podjąłem tematu, nawet do konsulatu w Krakowie nie pojechałem. Tam na miejscu coś się dopiero zawiązywało, jakiś amatorski klub, a poza tym była niepewność. Nawet nie wiedziałem, co miałbym tam robić. I nie chodzi o to, że pracowałbym fizycznie, bo to przerabiałem. We Francji. - Tak, w Hazebrouck. Wtedy robiłem w masarni. Poważniejszego grania nie szukałeś? - Szukałem, była szansa na pierwszą ligę francuską i belgijską, ale polskie cwaniaki mnie oszukały. Zaczęło się w Hazebrouck. Tam prezes chciał za mnie zapłacić, ustalono stawkę i pojechałem do polskiego konsulatu we Francji. Wszyscy tam, łącznie z konsulem, nawet nie kryli, że chcą na moim przejściu zarobić. Kazali dzwonić też do COS-u, do pani Sznajder. Nie dogadałem się, bo ona chciała, żeby prezes przyjechał z pieniędzmi do Polski, a ja jej na to, że nie, bo on nie ma zaufania, bo słyszał o aferach, bo boi się, że na miejscu okaże się, że ma zapłacić 100 tysięcy. Łapówki za transfery brali. - A jak. Tadziu Fogiel mógłby dużo o tamtych czasach powiedzieć. Jeszcze COS się mieszał, a ja pytam, gdzie był PZPN. W związku z tymi zagranicznymi wyjazdami przypomniała mi się taka historia z Jasiem Wrażym. Przyszedł na nasz mecz z Holandią w Amsterdamie i Heniu Loska go pyta, co robi, a Jasiu na to, że gra w Valenciennes. Heniu na to: jak to, kto ci zgodę dał? Po powrocie poszło pismo ze związku do federacji i Valenciennes musiało kasę płacić, bo inaczej Wraży nie mógłby grać. Tamte czasy były tragiczne, a najgorsze było to złodziejstwo. Ja powinienem zgodę dostać za to, co zrobiłem dla polskiej piłki, a nie jak idiota po konsulacie latać. Rennes i Kortrijk przeszły mi koło nosa przez tych co tylko hapali. Teraz są menedżerowie. - Uczciwi lub nie, ale to jest lepsze niż tamto. Nigdy nie pytałem, ale czy ty chciałeś, żebym ja został piłkarzem. Albo Tomek? - Wolałem nic nie mówić, bo w piłce taki burdel wtedy był, że trzeba było mieć końskie zdrowie, żeby to przetrzymać. Trzy ligowe kluby zaliczyłem i wszędzie było to samo, dużo złodziejów. W prezesa Ruchu to kiedyś nawet popielniczką rzuciłem za jakieś dziwne zarzuty, że mecze sprzedawałem. A robiłeś to? - W tamtym Ruchu o takich sprawach nie decydowali zawodnicy. Jak powiedziałeś, że chcesz ze mną wywiad robić i żebym ci jakąś bombę dać, to od razu pomyślałem, że miałbym dla ciebie trzy, ale po co to rozgrzebywać. Pytałeś, czy chciałem, żebyś grał. Nie widziałem, żebyście z Tomkiem mieli wariata na punkcie piłki, więc co miałem chcieć. Zresztą ja w żadnej szkółce nie byłem. Grałem na podwórku, gdzie tylko się dało i sam się nauczyłem. Chcesz autoryzacji? - Nie no, chyba jakichś głupot tam nie napiszesz. Autoryzację zrobimy, jak kiedyś o tych bombach napiszesz. Rozmawiał: Dariusz Ostafiński * Marian Ostafiński - Urodzony 8 grudnia 1946 r. w Przemyślu. Mistrz olimpijski z Monachium (1972), reprezentant Polski, jeden z najlepszych stoperów lat 70. Wychowanek Polonii Przemyśl, grał też m.in. w Stali Rzeszów, Ruchu Chorzów i Polonii Bytom. Z "Niebieskimi" wywalczył dwa tytuły mistrza Polski (1974, 1975) i Puchar Polski (1974), grał w ćwierćfinałach Pucharu UEFA i Pucharu Europy. Zarzucano mu brak zaangażowania, ale potrafił też zagrać mecz ze złamaną ręką. Ruch z Ostafińskim w składzie miał najlepszą obronę w kraju. Do kadry nie miał szczęścia. Na olimpiadzie grał wszystkie mecze, ale w finale nie wystąpił. Na mundial w 1974 roku nie pojechał, bo działacze i trener Ruchu zdenerwowali Kazimierza Górskiego, mówiąc, żeby nie brał go na wszystkie zgrupowania. Debiutował w meczu z Niemcami (0-0) w Hamburgu w 1971 roku. Ostatni mecz zagrał w 1975 z Włochami (0-0). Po zakończeniu kariery został trenerem śląskich klubów. *** Ten artykuł powstał w ramach naszej najnowszej kampanii pod hasłem "Interia - portal, który towarzyszy mi każdego dnia". Więcej ciekawych treści znajdziesz tutaj.