"Nie podam się do dymisji: ani dziś, ani jutro" - zapowiedział na wstępie selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos, tu po kompromitacji w Albanii. I choć po tym spotkaniu większość kibiców najchętniej by się z nim pożegnała, nawet sternik PZPN Cezary Kulesza podszedł do sprawy bardzo dyplomatycznie. Takie postawienie sprawy może sugerować, że Fernando Santos nigdzie się nie wybiera. Jednak, znając realia polskiej piłki, absolutnie niczego nie przesądza. Jesteśmy w piekle. To koniec Fernando Santosa w Polsce Co dalej z Santosem? Gdyby jednak doszło do zwolnienia, nie będzie to szczególnie duże obciążenie dla Polskiego Związku Piłki Nożnej. Kontrakt Portugalczyka obowiązuje bowiem tylko do końca listopada. Jeżeli Kulesza podjąłby już teraz decyzję o rozstaniu z Santosem, należałoby wypłacić mu zaległe pensje za październik i listopad. Kiedy podpisywał kontrakt, informowano, że będzie zarabiał w Polsce około 740 tysięcy złotych miesięcznie. Co jak na byłego mistrza Europy nie jest kwotą aż tak wygórowaną. Jak łatwo policzyć zatem, przy zwolnieniu już teraz otrzymałby niespełna 1,5 miliona złotych. Pytanie, czy jest to kwota, którą Kulesza jest w stanie poświęcić, by spróbować w jakiś sposób ratować eliminacje, albo przynajmniej zacząć budowę składu na potencjalne baraże. Bo w to, że z Santosem uda się zrobić krok do przodu, mało kto już wierzy. Szczęsny bezlitosny po blamażu. Koszmarna diagnoza