Czas przełomu ustrojowego nie obszedł się łaskawie z polskim sportem. Stare umarło, nowe się jeszcze nie wykluło. Kluby piłkarskie traciły wojskowy/górniczy/kolejowy/budowlany protektorat, co w powiązaniu z otwarciem granic oznaczało, że kto umiał prosto kopnąć ruszał na podbój zachodu. Ucierpiała reprezentacja, która przestała mieć graczy na zawołanie. Marek Leśniak przyznawał, że się trochę "zdrzemnął" przy podpisywaniu kontraktu z Wattenscheid i nie dopilnował punktu dotyczącego zwolnień na mecze reprezentacji. - Wierzę, że koledzy poradzą sobie z San Marino beze mnie - zapewniał Leśniak przed meczem w Łodzi, który zaplanowano na 28 kwietnia 1993 r. Było to spotkanie eliminacji mistrzostw świata 1994 r. Przed meczem z Polską, San Marino miało na koncie 15 meczów międzypaństwowych, z czego przegrało 14 i zanotowało jeden bezbramkowy remis z Turcją, bilans bramkowy 2-65. Polacy nieźle wystartowali w eliminacjach amerykańskiego mundialu (m.in. remis w Holandii 2-2), a mecz z San Marino miał być formalnością i okazją do podreperowania bilansu bramkowego. Przed meczem na Widzewie piłkarze z księstwa rozegrali wcześniej już sześć meczów w eliminacjach, Polacy zaledwie dwa. SPRZĘT Symbolem rozgardiaszu organizacyjnego była sprawa strojów, w których wystąpić mieli Biało-Czerwoni. PZPN miał podpisany kontrakt z firmą Admiral, która lata świetności miała dawno za sobą - w jej trykotach wystąpiła m.in. Anglia na mistrzostwach świata w 1982 r. Swego oburzenia przed meczem nie krył zazwyczaj spokojny jak Pacyfik, ówczesny selekcjoner Andrzej Strejlau: - Przyszedł sprzęt tej firmy. Bez specyfikacji. Partner jest niepoważny. Nie jest naszą winą, że następują w kierownictwie tej firmy różne zmiany. Proszę jedynie zauważyć, że nasi przeciwnicy będą grali w sprzęcie tej samej firmy i podejrzewam, że nie mieli trudności z otrzymaniem tego co zamówili. Trwają aktualnie rozmowy z japońską firmą "Mizuno" w sprawie butów - być może otrzymamy także sprzęt. Na szczęście mecz odbywał się w stolicy polskiego włókiennictwa - Łodzi. Szybko znaleziono zastępstwo niesolidnego kontrahenta. W celu odparcia wszelakich pokus i nauczony przykrymi doświadczeniami z przeszłości (motel "Ławica" pod Poznaniem kłania się nisko!) selekcjoner Andrzej Strejlau na miejsce zgrupowania wybrał skromny klubowy hotelik Włókniarza w Pabianicach. Właśnie tam jedna z pracownic dobrze wtedy prosperującej firmy Józefa Młynarczyka (był wtedy również trenerem bramkarzy reprezentacji) w ekspresowym tempie naszywała orzełki na stroje łódzkiej firmy Dorbill, w których Polacy zagrali dwa razy w historii, w obu meczach z San Marino - u siebie i za trzy tygodnie na wyjeździe. Póki co jesteśmy w podłódzkich Pabianicach - jako pierwszy w bazie reprezentacji w niedzielny wieczór pojawił się w nim Jacek Ziober (wówczas najdroższy polski piłkarz, Montpellier zapłaciło ŁKS-owi 1.840 mln dolarów, czyli więcej niż Juventus za Bońka dekadę wcześniej) - mówił w mediach, że Francuzi będą zmuszeni go sprzedać. Faktycznie tak się stało po sezonie - Ziober przeszedł do Osasuny Pampeluna na miejsce zwolnione przez kolegę z reprezentacji Romana Koseckiego, którego pozyskało Atletico Madryt. Dwie godziny po Zioberze w Pabianicach na przedmeczowym zgrupowaniu wspólnie samochodem z Warszawy dotarli selekcjoner Strejlau właśnie z Koseckim. Grzegorz Ziarkowski na portalu Slowfoot pisał: "Działacze miejscowego Włókniarza dosłownie przychylali nieba kadrowiczom, posiłki serwowała najbardziej prestiżowa wówczas restauracja w mieście "Jubilatka", a operatywny prezes Włókniarza w godzinę załatwił w hotelu klubowym montaż telewizji satelitarnej tylko po to, by Jan Furtok mógł obejrzeć na kanale SAT1 mecz Werder Brema - Bayern Monachium". Dzień przed meczem w Łodzi, w Bełchatowie, młodzież dała przykład bijąc San Marino 7-0 - najskuteczniejsi byli Krzysztof Bociek i Roman Dąbrowski, którzy po dwa razy trafili do siatki. W składzie byli m.in. Radosław Majdan i Michał Probierz. Trener San Marino, Georgio Leoni nie liczył na wygraną: - Chcemy przegrać jak najmniejszą liczbą goli, na przykład trzech. W każdym meczu pobieramy naukę od przeciwników, a prawdziwą szkołę dali nam zawodnicy Norwegii (było 0-10 - przyp. red.). Jestem bardzo zadowolony, że udało się urwać punkt Turcji. I POŁOWA Optymistów przed meczem z San Marino nie brakowało, prezes PZPN Kazimierz Górski typował 7-0, podobnie jego zastępca Ryszard Kulesza. Marek Wielgus, nowy sponsor Polonii Warszawa 5-0, fotoreporter PS Marek Żochowski prorokował skromne 1-0 i miał rację. Przed pierwszym gwizdkiem uczczono minutą ciszy pamięć reprezentantów Zambii, którzy zginęli w katastrofie lotniczej nad Atlantykiem. Jeszcze przed zgrupowaniem, wyjątkowo wówczas gadatliwy, Jacek Ziober wyjawił na łamach "Gazety Wyborczej", że w reprezentacji istnieje podział na starych kadrowiczów i olimpijczyków z Barcelony. Wyjściowy skład reprezentacji w meczu z San Marino był podzielony na pół: pięciu wicemistrzów olimpijskich z Barcelony (Kłak, Koźmiński, Wałdoch, Brzęczek, Juskowiak), pięciu kadrowiczów ze starego rozdania (Szewczyk, Czachowski, Kosecki, Ziober, Furtok) i na dokładkę Leszek Pisz. Kapitanem gości był Massimo Bonini, kolega Zbigniew Bońka i Michela Platiniego z czasów wielkiego Juventusu. Już w 2. minucie Roman Kosecki podał do Andrzeja Juskowiaka i...powinno być 1-0. Kto by się spodziewał, że taki wynik zapali się na tablicy dopiero za 70 minut gry. W 11. minucie to goście mogli objąć prowadzenie! Przytomnie głową strzelił Loris Zanotti, duże brawa dla Aleksandra Kłaka i Juskowiaka (szkoda, że nie był tak przytomny pod bramką rywala) uratowali nas przed tragedią. Sprawozdawca "Przeglądu Sportowego", Janusz Basałaj ze zgrozą stwierdził, że po kwadransie gry goście prowadzili 2-1 w liczbie kornerów. PRZERWA Marek Koniarek serdeczny druh Furtoka z czasów "Gieksy" wówczas gracz Widzewa, przed wyjściem na drugą połowę szepnął przyjacielowi, że teraz będzie strzelał "na zegar", tam pada więcej bramek i wykrakał. Ale kto wie, czy lepiej, żeby tej bramki nie było. Małgorzata Zioberowa, zapytana w przerwie meczu o ocenę gry męża odparła: - On szarpie, mnie szarpią (tu wskazała na koleżanki-piłkarzowe), a efektów żadnych! Chwilami chciało się płakać, śmiać na przemian albo wyć do słońca na stadionie Widzewa - tak kiepsko wypadli polscy piłkarze na tle amatorów z San Marino. II POŁOWA Po przerwie Polacy prezentowali nadal futbol statyczny, za rozgrywanie wziął się nawet Jacek Ziober, ale z tragicznym skutkiem. Nasi przeszkadzali sobie nawzajem - w 60 min. Kosecki... sfaulował Leszka Pisza. Wreszcie w 70. min wściekle na skrzydle zaatakował Kosecki, wrzucił piłkę w pole karne, a Jan Furtok skierował ją do siatki. RĘKĄ!!! - Nieważne jak, bramka to bramka - tak skomentował tę sytuację Jan Furtok. Zrobił to ręką i nawet jeśli pozuował na klasyka futbolu i na poczekaniu wymyślał różne "mądrości", to dzięki nim kac po wygranej w Łodzi jest jeszcze większy. Gol w stylu Maradony - piłkarskiego oszusta wszech czasów, który trzeba przyznać, że często czarował, czego nasi piłkarze nie mogą powiedzieć o sobie. - Zdobył pan bramkę ręką? - To są tylko domysły. Nie chciałbym mówić na ten temat. Bramka to bramka. Zdobyta tak szybko, że sędzia, na szczęście tego nie widział. Nie zdążył dopatrzyć się przewinienia i niech tak zostanie. "Przegląd Sportowy" dał tytuł: "Impotencja II" - jako nawiązanie do wcześniejszego o sześć lat remisu z Cyprem w Gdańsku. Pytany o atmosferę w szatni, rezerwowy bramkarz Adam Matysek odparł smętnie: - Nie za wesoło. Jerzy Brzęczek nie chciał rozmawiać. W drugiej połowie Biało-Czerwoni wykonywali 17 rzutów rożnych, w całym meczu bilans to 23:3. Ze skutkiem żadnym, czy wręcz opłakanym. Jacek Ziober: - Panowie o co wam chodzi? Mamy przecież dwa punkty i gramy dalej. Giorgio Leoni: - Przyjechaliśmy do Polski po naukę, mecz był dla nas kolejnym cennym doświadczeniem, zdawaliśmy sobie sprawę, że polska drużyna jest mocnym przeciwnikiem. Chcemy, aby nasze spotkania podobały się publiczności, żeby były ładnymi widowiskami, ale niestety jesteśmy amatorami. Czasami można się ośmieszyć, ale nie wolno nas za to ganić. Daliśmy z siebie maksimum wysiłku. Nie winię nikogo za porażkę i życzę Polakom awansu do finałów mistrzostw świata. Andrzej Strejlau: - Rozegraliśmy zły mecz. Odnieśliśmy jednak zwycięstwo, które jednocześnie jest porażką stylu, w jakim wygraliśmy. Andrzej Juskowiak nie wykorzystał w pierwszych minutach sytuacji, potem następnej. To zaważyło na tym, że do końca meczu nie uchwyciliśmy właściwego stylu gry. W obronie popełniliśmy dwa rażące błędy i tylko szczęście uchroniło nas przed utratą bramki. Trudno być zadowolonym z tego widowiska. Może zawodnicy zrozumieją, że czeka ich bardzo daleka droga do finałów mistrzostw świata. Zasłużyliśmy na porcję gwizdów. Nie było pożegnalnej kolacji, piłkarzom rozdano paczki z suchym prowiantem. Czyżby już przed meczem przeczuwano, że wieczerza może przemienić się w pomeczową stypę? Do końca eliminacji, które Polacy przegrali z kretesem, zdobyliśmy już tylko trzy punkty (wtedy za wygraną przyznawano dwa) - za zwycięstwo na wyjeździe z San Marino remis w Chorzowie z Anglią 1-1. Ostatniemu z tych meczów towarzyszyła największa zadyma w historii polskiej piłki nożnej, ale to już temat na inne opowiadanie. 28 kwietnia 1993 r., Łódź, Eliminacje do Mistrzostw Świata USA 1994 Polska - San Marino 1-0 (0-0) 1-0 - Furtok (70.) Żółte kartki: Della Valle, Gobbi, Valentini. Sędziował: Leslie Mottram (Szkocja) Widzów: 20.000 Polska: Aleksander Kłak - Tomasz Wałdoch, Roman Szewczyk, Marek Koźmiński - Roman Kosecki, Piotr Czachowski, Jerzy Brzęczek, Leszek Pisz, Jacek Ziober - Andrzej Juskowiak (65. Ryszard Staniek), Jan Furtok. Trener: Andrzej Strejlau San Marino: Pierluigi Benedettini - Claudio Canti, Mauro Valentini, Luca Gobbi, Mirco Gennari - Loris Zanotti (80. Fabio Francini), Marco Mazza, Massimo Bonnini, Pier Della Valle, Pierangelo Manzaroli - Nicola Bacciocchi (71. Paolo Mazza). Maciej Słomiński, INTERIA