Sebastian Staszewski, Interia: - Z Holandią przegraliśmy 0:2, ale bardziej od wyniku martwi nasza gra. Zgadzasz się z tezą, że na PGE Narodowym zobaczyliśmy jeden z najsłabszych meczów w ostatnim okresie? Grzegorz Mielcarski: - W czwartek nie funkcjonowało wiele elementów. Na przykład nie udawało nam się odbierać piłek. Co prawda nie każdy odbiór musi kończyć się kontrą, ale u nas tych odbiorów nie było. Bolało też to, że przy wyższej kulturze gry Holandii, nie potrafiliśmy skorzystać z tego, co mogło dać nam gola, czyli stałych fragmentów gry. Właściwie nie mieliśmy rzutów wolnych osiemnaście czy dwadzieścia metrów od bramki rywala... Brakowało też akcji kombinacyjnych. Wyróżnić można jednak Piotra Zielińskiego, który jako jedyny potrafił zrobić różnicę. - Tak, przy Piotrku mogę postawić plus. Był najlepszy na boisku. Ale jego gra jest obarczona ogromnym ryzykiem. Jeśli on tego ryzyka nie podejmie, to nie będziemy mieć szansy na zaatakowanie bramki rywala. Ale jeśli je podejmie, to narazi zespół na stratę i szybki kontratak. Jest więc między młotem a kowadłem. Poza tym mały plus postawiłbym także przy Sebastianie Szymański, który w pierwszej połowie próbował zrobić coś ciekawego. Jak ocenisz postawę Roberta Lewandowskiego? W czwartek więcej machał rękoma niż grał w piłkę. Udźwignął mecz z Holandią? - Niestety, ale nie. Tak czasami bywa. Jeśli chodzi o te jego gesty, to rozumiem, że chce zmobilizować zespół, ale czasami to przynosi odwrotny efekt. Jeżeli nie ma systemu gry opartego o odpowiednie zasady, to machanie rękoma nic nie da. Taki Kuba Kiwior nie zrozumie nagle jak kadra powinna grać. Ale czego tu oczekiwać skoro u nas było półtora kreatywnego zawodnika. To wszystko. Taki Przemek Frankowski nie wymuszał podań, nie szukał przebojowej akcji. Po prostu był. I tak graliśmy sobie od nogi do nogi... Frankowski raczej nie będzie zastępcą Matty’ego Casha, którego z Holandią zabrakło. - No raczej nie. Uważam, że poza Zielińskim nikt nie powinien dostać noty wyższej niż pięć. Bo po prostu zagraliśmy słabo. Natomiast czy z Cashem zagralibyśmy lepiej? Sam nie wiem. Jeśli coś miałoby zmienić losy tego meczu, to raczej bramka Arka Milika na początku drugiej połowy. To na pewno pobudziłoby zespół i trybuny. Nie brakowało ci ambicji i agresji w ostatnich dwudziestu minutach meczu? Bo można było odnieść wrażenie, że nasi piłkarze po prostu czekali na końcowy gwizdek. - Różnica klas była duża. Gdyby Holendrzy mieli wygrać 3:0, to by po prostu wygrali. Natomiast jeśli chodzi o nasz zespół, to po drugiej bramce byliśmy bezsilni. To był mecz bezradności, szczególnie w końcówce. Piłkarze nie wiedzieli co mają zrobić, nie wiedzieli jak zaatakować. "Na nic nam nie pozwolą" - tak myśleli. A to niestety nie jest dobry symptom. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia