Sebastian Staszewski, Interia: - Kto wymyślił twój "transfer" do Legii Warszawa? Grzegorz Krychowiak: - To był mój pomysł... Grzegorz Krychowiak specjalnie dla Interii Który był efektem spotkania z Dariuszem Mioduskim? Rozmawialiście podczas zimowego zgrupowania Legii w Dubaju. Na sugestię, że może kiedyś zagrałbyś na Łazienkowskiej, odpowiedziałeś: - "Nigdy nie mów nigdy". - Od tamtego momentu byliśmy w regularnym kontakcie. Rozmawialiśmy na przykład latem, gdy poszukiwałem miejsca, gdzie mogę grać w piłkę, bo planowałem już wypożyczenie z Krasnodaru. Wtedy byłem naprawdę blisko Legii, chociaż ostatecznie zdecydowałem się na AEK Ateny. Kiedy jednak zorientowałem się, że przerwa w lidze saudyjskiej jest dłuższa niż myślałem, wpadła mi do głowy myśl, aby odezwać się do legionistów. Nie chciałem trenować indywidualnie, bo to nie zastąpi pracy z piłkarzami. I na szczęście udało się dogadać z Legią. Nie wolałeś urządzić sobie dwutygodniowych wakacji w trakcie sezonu? - Wręcz przeciwnie, mocno zależało mi na tym, aby utrzymać rytm. Co prawda uciekły mi dwa weekendy, w trakcie których nie rozegrałem żadnego meczu, ale właśnie wracam do Arabii i tam od razu wybiegnę na boisko. Później zagram jeszcze przeciwko Chile. Nie powinienem więc odczuć tej krótkiej przerwy. Jak się trenowało z polskim zespołem? Dla ciebie to była pierwszyzna, bo do Francji wyjechałeś bez debiutu w Ekstraklasie. - Faktycznie to był mój pierwszy raz. I muszę powiedzieć, że treningi odbywały się na wysokim poziomie. Bardzo dobra była organizacja, sztab dobrze zarządzał grupą. Śmialiśmy się też, że zadziałał "efekt Krychowiaka", bo Legia od razu wygrała dwa ważne mecze. Po tych dwóch tygodniach spędzonych w stolicy widzisz siebie w Legii za kilka lat? - Ostatnio sporo podróżowałem. W tym roku byłem już w Krasnodarze, Atenach, Rijadzie i Warszawie. Mam więc porównanie. Uważam, że jeśli chodzi o sposób trenowania, to nie ma wielkiej różnicy. Ta tkwi w detalach: intensywności, mentalności, przygotowaniu indywidualnym. Trudno mi natomiast deklarować, że kiedyś tu trafię. W mojej sytuacji planowanie czegokolwiek nie ma sensu. Przecież mam ważny kontrakt z Krasnodarem. Mogę powtórzyć tylko to, co powiedziałem w Dubaju: nigdy nie mów nigdy. Z perspektywy ostatnich miesięcy uważasz, że decyzja o wyjeździe do Arabii Saudyjskiej była słuszna? Z jednej strony nie są to topowe rozgrywki, a dodatkowo mierzyłeś się z dwutygodniową pauzą. Z drugiej trenowałeś i grałeś w klimacie zbliżonym do tego, co już niedługo spotkasz na mistrzostwach świata w Katarze. - Przed podpisaniem kontraktu nikt nie powiedział mi, że będzie ta przerwa, ale kiedy już o niej usłyszałem, od razu zacząłem szukać rozwiązań. I takie - dzięki Legii - znalazłem. Udało mi się z tego wybrnąć. Jeśli mam być szczery, to po ostatnich miesiącach intensywnej gry, ta przerwa może mi tylko pomóc. Natomiast jeśli chodzi o sam transfer, to taką podjąłem decyzję. Po mundialu wracam do Rijadu i zobaczymy co będzie dalej. Fajnie, jakbyśmy do czerwca coś wygrali: Azjatycką Ligę Mistrzów albo ligę saudyjską. Chciałbym stamtąd wyjechać z jakimś trofeum. Doceniasz wizytę selekcjonera Czesława Michniewicza, który niedawno odwiedził cię w Arabii? - Selekcjoner kocha podróże tak jak ja! I przy okazji poznał szejków. - No właśnie! Ze mną porozmawiał przez dwie czy trzy godziny, ale na miejscu był dłużej. I nie mam pojęcia, co wtedy robił. Pewnie prowadził jakieś rozmowy i przygotowywał sobie grunt pod pracę (śmiech). Ale fajnie, że wybrał się do Arabii, bo dzięki temu mógł nie tylko porozmawiać ze mną, ale także poznać lepiej naszego mundialowego przeciwnika. Michniewicz także uważa, że na mistrzostwa będziesz dobrze przygotowany? - Tak sądzę. Ja czuję się gotowy. I rozgrywasz już mundial w swojej głowie? - Nie. Nie myślisz o rywalach, o terminarzu? - Nie analizuję tego, bo wiem, że nie ma jednego przepisu na awans. Wszystko zależy tylko od nas. Poza tym nie odczuwam jeszcze atmosfery mistrzostw. Cztery lata temu były już przygotowania, obóz, temperatura powoli rosła. A teraz jest cisza, nic się nie dzieje. Myślę, że cokolwiek poczuję dopiero pierwszego dnia zgrupowania. Może lepiej, że tak jest? Nie będzie czasu na pompowanie balonika. - Plan jest prosty: przyjedziemy do Polski, zagramy jeden sparing i polecimy do Kataru. Mi to nie przeszkadza. Ale nikt tak naprawdę nie wie, czy to dobrze, czy to źle. Na nadchodzącym turnieju będziesz weteranem - obok Wojciecha Szczęsnego, Kamila Glika czy Roberta Lewandowskiego. To będą twoje czwarte mistrzostwa. - Mam świadomość tego, że pomoc liderów, doświadczonych zawodników, może być dla młodszych kolegów bezcenna. Jeżeli więc w Katarze poczuję, że naprzeciwko mnie jest chęć odebrania pewnych uwag i rad, to jestem otwarty. Profesor Krychowiak. - Profesora nie ma co grać. To jest futbol, a nie szkoła. Młodsi piłkarze znają się na rzeczy, potrafią kopać piłkę. Trzeba znaleźć balans pomiędzy chęcią pomocy a robieniem siebie eksperta. A czy pan profesor liczy swoje mecze w reprezentacji? - Nie liczę, ale wiem, że rozegrałem ich już 93... Z Chile będzie 94. Jak dobrze pójdzie, setny rozegrasz na mundialu. - To byłby półfinał, prawda? Brzmi całkiem nieźle. Wchodzę w to w ciemno (śmiech). W którymś z nich wystąpisz jako stoper? - Rozmawiałem o tym z Michniewiczem, chociaż to była luźna rozmowa. Trzeba więc o to zapytać trenera, a także spojrzeć na aktualną sytuację naszej kadry. Różne rzeczy mogą się wydarzyć także na samym turnieju. Kontuzje, zawieszenia za kartki... - Jeśli chodzi o mnie, to widzę siebie na tej pozycji. Nie miałbym z tym żadnego problemu. Od czasu do czasu ten temat się pojawia, nawet w Krasnodarze prezes Siergiej Galicki podrzucał taki pomysł. Nikt jednak jeszcze nie zdecydował się na podjęcie takiej decyzji. Natomiast moim zdaniem i tak nadejdzie moment, kiedy zacznę grać na stoperze. Dlaczego tak uważasz? - Fizycznie czuję się znakomicie i jestem gotowy, aby dalej grać w pomocy. Ale jeśli jakiś trener będzie potrzebował mnie w obronie, to także będę na to gotowy. Szczególnie, gdybyśmy w defensywie grali czwórką. Wolałbym grać w takim ustawieniu. Moja prywatna opinia jest taka, że z czwórką można bardziej zaufać swoim obrońcom. Spotykamy się przy okazji uruchomienia aplikacji Linkball.me, w którą jesteś zaangażowany. To kolejny start-up w który inwestujesz. - Zgadza się, kilka innych mam we Francji. Ten jest dla mnie istotny, bo uważam, że może pomóc wielu ludziom. Aplikacja daje możliwość pokazania młodym piłkarzom swojego talentu. Klubom natomiast pozwala na oglądanie zawodników nawet z małych miejscowości. Sam z takiej pochodzę i wiem, że przebicie się do świata wielkiej piłki nie jest łatwe. Dzięki aplikacji można jednak wykonać pierwszy krok. Chłopak nagrywa filmik, wrzuca go do apki i skauci mogą sobie zobaczyć czy zawodnik ma odpowiednie ruchy, warunki fizyczne. Jeśli piłkarz ich zainteresuje, mogą napisać mu wiadomość, zaprosić na testy. To taki wirtualny skautingu? - Tak. Bardzo tani i dający olbrzymie możliwości. Bo ile klubów ma skautów, których może wysłać do Mrzeżyna? A dziś chłopak z Mrzeżyna sam może się do tych klubów zgłosić. Zabezpieczasz się na życie po życiu piłkarza - masz już dwa butiki Balamonte, klinikę Medklinik pod Poznaniem, teraz wchodzisz w kolejny start-up. Masz już pomysł na siebie za kilka lat? - Są inwestycje, które sprawiają mi ogromną przyjemność - tak jak Balamonte. Ale czasami przychodzą do mnie ludzie, opowiadają swoją wizję i zachęcają mnie do projektu. Tak było z Linkball.me. To świetna inicjatywa, której chcę pomóc. A co będę kiedyś robił? Nie mam pojęcia. Może pójdę na kurs UEFA B+A, tak jak Sławek Peszko czy Łukasz Piszczek? Wszystko jest przede mną. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia