Lato 1992 r. było fantastyczne i gorące. Osoby urodzone w drugiej połowie lat 70. XX wieku jak autor tego tekstu, mogli się poczuć jak rodzice i starsze rodzeństwo, gdy całe rodziny siadały wieczorem przed telewizorami, by kibicować polskim drużynom w walce o medale. Komuna się skończyła chwilę wcześniej, dlatego Polska przestała być sportową potęgą, na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie zdobywanie medali szło jak po grudzie. Sytuację uratowali złotymi krążkami judoka Waldemar Legień (obronił złoto z Seulu, co prawda w wyższej kategorii wagowej) i pięcioboiści (był wtedy taki kawał - jakie jest najlepsze państwo w pięcioboju? Państwo Idzi! Niestety Dorota i Jarosław w igrzyskach w Barcelonie udziału nie brali). Polska zdobyła ostatni po dziś dzień medal w boksie (brąz Wojciecha Bartnika w wadze półciężkiej), a mnie najbardziej utkwił w pamięci brąz w podnoszeniu ciężarów Waldemara Malaka - zarówno dlatego, że był z gdańskiej dzielnicy Przymorze jak i dlatego, że za 3 miesiące zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Solą igrzysk olimpijskich obok lekkoatletyki są jednak gry zespołowe. Zaskakująco dobrze i skutecznie grali polscy piłkarze - stąd te wspólne rodzinne posiedzenia, o których na wstępie. Formuła turnieju olimpijskiego przewidywała start zawodników do lat 23 - od igrzysk w Barcelonie w 1992 r. tamta reguła nie do dziś w olimpijskich zmaganiach została zmieniona - jedynie czasem pozwala się zagrać kilku starszym graczom. Trafiło się nam wtedy wyjątkowo udane pokolenie piłkarzy, dodatkowo organizacja kadry olimpijskiej stała na wyższym poziomie niż reprezentacji dorosłej, która po przełomie ustrojowym przestała się liczyć. Piłkarskiej młodzieży niczego nie brakowało, nawet środków wspomagających - o zamieceniu pod dywan wpadki dopingowej co najmniej kilku piłkarzy pisał w głośnym tekście w piątej części czasopisma "Kopalnia", Piotr Żelazny. Jakoś nam się ten doping bardzo kojarzy z ówczesnym trenerem reprezentacji olimpijskiej, Januszem Wójcikiem (motywatorem od "kiełbasy w górę i golimy frajerów"), ale o zmarłych dobrze lub wcale, zresztą ten tekst ma być o olimpijskich srebrze, a kwestię dopingu wystarczająco dokładnie opisał wspomniany Żelazny. Na marginesie, legendarny amerykański "Dream Team" z Michalem Jordanem, Magikiem Johnsonem i Larrym Birdem nie godził się na testy dopingowe w Barcelonie, taka była cena za ich występ na igrzyskach. Finał koszykówki, w którym USA rozbiły Chorwację odbył się 8 sierpnia. Tego samego dnia, nieco później odbył się finał turnieju piłki nożnej - na Camp Nou hiszpańscy gospodarze grali z Polską. Mecz otwarcia to łatwe 2-0 z Kuwejtem po dublecie Andrzeja Juskowiaka na stadionie w Saragossie, na którym nikt nie znalazł rękopisu, może dlatego, że na obiekt przyszło ledwie 2 tysiące widzów. Napastnik rodem z Gostynia strzelał na olimpijskim turnieju jak na zawołanie, w efekcie został królem strzelców z siedmioma trafieniami. Już przed igrzyskami napastnik Lecha Poznań podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona. Wraz z kolejnymi bramkami na hiszpańskiej ziemi, kibice coraz mocniej zastanawiali się, czy mógł wybrać mocniejszy klub. Zupełnie niepotrzebnie, bo na Jose Alvalade spotkał angielskiego trenera Bobby’ego Robsona i wyśmienitego Luisa Figo. Turniej w Barcelonie to był chyba szczyt kariery Juskowiaka na samym jej początku, zresztą losy poszczególnych reprezentantów podsumujemy na końcu tego tekstu. W drugim meczu grupowym Polska zmierzyła się z faworyzowaną Italią, która chwilę wcześnie zdobyła tytuł młodzieżowego mistrza Europy. Włosi mieli w składzie zawodników, którzy potem z powodzeniem grali na światowych arenach jak Dino Baggio, Demetrio Albertini, Angelo Peruzzi, a prowadził ich Cesare Maldini. Polacy nie tylko nie ulękli się faworyzowanego rywala, ale rozbili go w proch i pył aż 3-0! Włochom puściły nerwy i w drugiej połowie z czerwonymi kartkami z boiska wylecieli - kapitan Eugenio Corini i Luca Luzardi. Wygrana z Włochami to zawsze spory wyczyn, a ta była zasłużona i zdecydowana, jakże inna od równie cennej wiktorii ekipy U-21 pod dowództwem Czesława Michniewicza w 2019 r. - z całym szacunkiem, bo liczy się nie styl, a co to co w sieci, ale to była jednak "obrona Częstochowy". - Zlekceważyli nas - podsumował strzelec jednej z bramek Ryszard Staniek, pozostałe zdobyli Juskowiak i Grzegorz Mielcarski. - Zostali trafieni zaraz po pierwszym gongu, a potem nie mogli się podnieść i - jak to Włosi - zaczęli nas kopać po kostkach - dodawał pomocnik. Tym sposobem Polacy byli o krok od fazy pucharowej (za wygraną przyznawano wtedy 2 punkty), by na trzeci mecz grupy wrócić do Saragossy i zremisować 2-2 z USA po bramkach Juskowiaka i Marka Koźmińskiego. W nagrodę na kolejne mecze piłkarze Wójcika przenieśli się na Camp Nou, stadion FC Barcelona. Ani rywale w ćwierćfinale (2-0 z Katarem - pierwsza w turnieju bramka Wojciecha Kowalczyka, który przed meczem rzucił: "Kataru to można dostać, ale na pewno nie dostać od Kataru!" i Marcina Jałochy), ani w półfinale (6-1 z Australią - hat-trick Juskowiaka - 10 lat po hat-tricku Zbigniewa Bońka na tej samej arenie w meczu z Belgią, dublet Kowalczyka i bramka samobójcza) nie stawili oporu. Do rozegrania został jeden mecz - finał turnieju piłkarskiego igrzysk olimpijskich Barcelona 1992 - Hiszpania - Polska. Polacy zagrali o olimpijskie złoto trzeci raz w historii, a Hiszpania w drodze do finału nie straciła nawet bramki. Gospodarze obawiali się o frekwencję w myśl zasady "Catalunya is not Spain", jednak frekwencja dopisała - przyszło 95 tysięcy widzów, którzy oglądali mecz godny finału. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie - prowadzenie równo z gwizdkiem kończącym pierwszą połowę dla Biało-Czerwonych zdobył Wojciech Kowalczyk. Po przerwie gospodarze (w składzie m.in. z Luisem Enrique, Pepem Guardiolą i Albertem Ferrerem) zaprosili naszą obronę na karuzelę i wyszli na prowadzenie 2-1 po bramkach Abelardo i Kiko. Gdy wydawało się, że wszystko stracone Ryszarda Stańka, genialnym podaniem uruchomił nasz kapitan i reżyser gry, Jerzy Brzęczek. 2-2! Gdy obie drużyny szykowały się do dogrywki...A zresztą oddajmy głos Januszowi Wójcikowi, który w swej autobiografii ze szczegółami opisał ostatnią akcję tego meczu. 30 lat temu piłkarska reprezentacja Polski wywalczyła srebro na igrzyskach olimpijskich "Zbliżał się koniec meczu, doszedłem do wniosku, że czas szykować zimne napoje na zbliżającą się dogrywkę. Kątem oka dojrzałem, jak hiszpański masażysta wnosił je w ogromnych pojemnikach. W tym samym momencie widzę też, że Marek Koźmiński, zamiast wybić piłkę normalnie, tak jak chciał, w pole lub na aut, kiksuje, piłka idzie na rzut rożny, jeszcze sobie myślę: "Kurczę, żeby z tego nie było kłopotów", a tu już korner wyegzekwowany, zaczyna się ogromne zamieszanie, Hiszpanie wycofują piłkę, Kiko strzela z rozpaczą i widzę, że Kłak już wyciąga piłkę z siatki. Koniec meczu - koniec pieśni. Aż siadłem. W jednej sekundzie uszło ze mnie całe powietrze". Srebrny medal i tak był ogromnym sukcesem drużyny, na którą mało kto liczył. Srebrni medaliści byli w kraju witani jak bohaterowie, a warszawska FSO osłodziła im gorycz porażki w ostatnim meczu, wręczając każdemu z piłkarzy kluczyki do... złotego poloneza caro. Popularne stało się hasło: "zmieniamy szyld i jedziemy dalej" - chodziło oczywiście o to, by reprezentacja olimpijska stała się pierwszą. Tak stać się nie mogło, a dla zdecydowanej większości srebrnych medalistów z Barcelony, olimpijski medal stał się największym sukcesem w karierze. Trzech z nich (Marek Koźmiński, Tomasz Wałdoch i Piotr Świerczewski) zagrało dekadę później na mundialu. Dlaczego tylko tylu? To już temat na inną opowieść o trudnym czasie polskiego futbolu w raczkującym kapitalizmie, a na razie zapraszamy do zapoznania się z dalszymi losami medalistów z Barcelony. 1 - Aleksander Kłak. Bramkarz, który jedynie 11 razy zagrał w dorosłej reprezentacji. Osiadł w Belgii, gdzie jest zatrudniony jako kierowca autobusu miejskiego w Antwerpii. Walczył z nałogami i depresją, wygrał dzięki Panu Bogu. Obecnie nie udziela się w mediach, wiemy, bo próbowaliśmy bezskutecznie umówić się z nim na wywiad przed czerwcowym meczem Belgia - Polska w Lidze Narodów. 2 - Marcin Jałocha. Bratanek Jana Jałochy, wielokrotnego reprezentanta Polski, medalisty mundialu w Hiszpanii w 1982 r. Na turnieju olimpijskim w pierwszym meczu wszedł na boisko za Dariusza Gęsiora i nie oddał miejsca w składzie do finału. Krakus, który grał w Lidze Mistrzów w barwach Legii Warszawa ("Marcin Jałocha, Marcina Warszawa kocha). Przez ostatnie lata trenował drużyny na terenie Małopolski. 3 - Tomasz Łapiński. Ostoja obrony, stoper wychowanek Pogoni Łapy (z których Łapińskich, a?). Przez całą karierę pozostał wierny polskim klubom, a szczególnie Widzewowi Łódź, z którym był na dobre i na złe. Kariery międzynarodowej nie zrobił ze względu na strach przed lataniem, przez co był zresztą nazywany "polskim Dennisem Bergkampem". Obecnie ceniony ekspert Polsatu Sport. Wydał powieść "Szmata", zajmował się również fotografią. 4 - Marek Koźmiński. Na niwie klubowej zrobił chyba największą karierę ze wszystkich medalistów - 200 meczów w Serie A, gdy Polacy w ziemi włoskiej byli rzadkością, robi wrażenie. Ma udane życie po piłkarskim życiu. Zasiadał również w zarządzie PZPN i kandydował na prezesa piłkarskiej centrali - w 2021 r. przegrał wybory z Cezarym Kuleszą. 5 - Tomasz Wałdoch. Przez wiele lat od niego rozpoczynano zestawienie reprezentacyjnej obrony, równie długo utrzymywał się na topie w Bundeslidze. Przez moment był asystentem Franciszka Smudy w reprezentacji Polski i dyrektorem sportowym Górnika Zabrze. Najlepiej czuje się jako trener rezerw czy grup młodzieżowych w Schalke, w tym klubie jest legendą. Poza osiągnięciami piłkarskimi wprowadził na boiska fryzurę "na Wałdocha", która jest wariacją uczesania "na czeskiego hokeistę". 6 - Dariusz Gęsior. Pracowity Ślązak z Ruchu Chorzów, gdziekolwiek grał spisywał się dobrze (Pogoń Szczecin, Amica Wronki, Wisła Płock) lub bardzo dobrze (Widzew Łódź, z którym zdobył mistrzostwo Polski i to na stadionie Legii Warszawa). Wyróżniał się ze swojego pokolenia piłkarzy, że zamiast grać w karty wolał inwestować na giełdzie. Ostatnio widziany jako selekcjoner reprezentacji Polski U-17. 7 - Piotr Świerczewski. "Świr" nazywany również "pięknym kawalerem". Jego notes z kontaktami jest bardzo obfity, jest w nim nawet "Lolą Blą". Najmłodszy ze srebrnych medalistów, grał w piłkę jeszcze grubo po 40-stce. 70-krotny reprezentant kraju, król życia, który nie może do końca odnaleźć się w życiu trenerskim. Ostatnio stoczył walkę w MMA, a 2008 r. miał sprawę sądową za przepychankę z policjantami w Mielnie. W imprezie brali udział były bramkarz Radosław Majdan i obrońca Jarosław "Jerry" Chwastek. 8 - Dariusz Adamczuk. W 11 meczach seniorskiej reprezentacji Polski zdobył tylko jedną bramkę, za to jaką - w pamiętnym meczu z Anglią na Stadionie Śląskim, podczas której była "zadyma stulecia". Obecnie z powodzeniem pełni funkcję dyrektora sportowego macierzystej Pogoni Szczecin. 9 - Grzegorz Mielcarski. Wydawało się, że to on będzie grał na igrzyskach w duecie z Andrzejem Juskowiakiem, ale Janusz Wójcik wolał Wojciecha Kowalczyka i słusznie. "Greg" miał interesującą karierę piłkarską (Portugalia, Hiszpania, Grecja), ostatecznie ambitne plany pokrzyżowały kontuzje. Po karierze m.in. dyrektor sportowy Wisły Kraków. Za namową Brzęczka ściągnął do klubu niejakiego Jakuba Błaszczykowskiego. Od lat ceniony ekspert Canal Plus. Niedawno jego imieniem nazwano stadion w rodzinnym Chełmnie. 10 - Jerzy Brzęczek. Ksywa "Papież" mówi za siebie. Boiskowy i duchowy przywódca drużyny srebrnych medalistów z Barcelony. Po karierze selekcjoner reprezentacji Polski, właściwie nie wiadomo dlaczego zwolniony przez prezesa PZPN Zbigniewa Bońka na rzecz siwego bajeranta. Znany również jako literat w duecie z Małgorzatą Domagalik i wujek Kuby Błaszczykowskiego i ostatnio - trener I-ligowej Wisły Kraków. 11 - Andrzej Juskowiak. Król strzelców turnieju w Barcelonie. Już o nim było na wstępie - mógł osiągnąć więcej. Po karierze nie do końca może znaleźć sobie miejsce - był już trenerem napastników w Lechu Poznań (czas Roberta Lewandowskiego), dyrektorem sportowym w Lechii Gdańsk, ekspertem telewizyjnym, wiceprezesem Wielkopolskiego OZPN ds. szkolenia. Znany z powściągliwego korzystania mięśni twarzy odpowiedzialnych za uśmiech. 12 - Arkadiusz Onyszko. Rezerwowy bramkarz rodem z Lublina. W Polsce wiele nie pograł, więcej w Danii, gdzie zasłynął kontrowersyjnymi wypowiedziami na temat homoseksualistów. Potem przepraszał. W 1992 r. na igrzyskach ani razu nie wszedł na boisko. 13 - Ryszard Staniek. Wychowanek Cukrownika, ale nie tego z "Piłkarskiego Pokera". Ślązak, który odnalazł się w Warszawie w barwach Legii, zdobył z nią Puchar i Superpuchar Polski. Ostatni mecz w Ekstraklasie rozegrał w wieku 29 lat. W 2020 r. pisano, że jest bezrobotny, odciął się od świata piłki, mieszka w Brennej pod Wisłą. 14 - Marek Bajor. Nie wadzący nikomu środkowy obrońca, który karierę podzielił między Widzew Łódź i Amikę Wronki. Prowadził Zagłębie Lubin w Ekstraklasie. Posiadacz jednej z najlepszych piłkarskich ksyw: "Adebajor". 15 - Andrzej Kobylański. Wchodził w 1992 r. na boisko jako rezerwowy. Ponoć prywatnie bardzo miły człowiek. Obecnie w barwach TSV 1860 Monachium gra jego syn, Martin. 16 - Mirosław Waligóra. W meczu otwarcia z Kuwejtem wszedł z ławki rezerwowych, nie wykorzystał rzutu karnego i do końca turnieju nie podniósł się z ławki rezerwowych. Król strzelców Ekstraklasy w barwach Hutnika Kraków ani razu nie zagrał dla dorosłej kadry. Wyjechał do belgijskiego Lommel, gdzie osiadł na stałe. W piłkę grał aż do 2013 r. a dziś pracuje w wydziale sportu w urzędzie belgijskiego miasta. 17 - Dariusz Szubert. Jedna z najbardziej enigmatycznych postaci tamtej reprezentacji. Wychowanek Iskry Białogard, najlepsze piłkarskie lata związał z Pogonią Szczecin. Na turnieju w 1992 r. wieczny rezerwowy. Na mundialu w 2006 r. był opiekunem reprezentacji Polski w ośrodku w Barsinghausen pod Hanowerem. 18 - Tomasz Wieszczycki. Wayne Gretzky polskiej piłki - w Ekstraklasie zdobył 99 bramek. Grał z Legią Warszawa w Lidze Mistrzów. Piłkarski ojciec Sebastiana Mili, miłośnik wędkarstwa. Obecnie ceniony ekspert stacji Canal Plus. Na igrzyskach bez minuty na boisku. 19 - Dariusz Koseła. Przez całą karierę związany z Górnikiem Zabrze, z kilkuletnią przerwą na Ruch Radzionków. W Barcelonie nie zagrał żadnego meczu, podobnie jak w dorosłej reprezentacji. 20 - Wojciech Kowalczyk. Chłopak z warszawskiego Bródna, obok którego nie można przejść obojętnym. Można go było kochać lub nienawidzić jako piłkarza, tak samo jest po karierze. Jego eksperckie sądy są zawsze wyraziste i kategoryczne, a to się dobrze sprzedaje w sieci. Maciej Słomiński, Interia