- W niedzielę na śniadanie holenderski ser i wizyta w kwiaciarni po tulipany? - Tak powinno być. Szczególnie dla Edwina van der Sara, który fantastycznie zmienił oblicze meczu, bo jakby puścił karnego, to nie wiadomo jakby się ten mecz dalej potoczył. Z drugiej strony, my też wykonaliśmy bardzo dobrą pracę wygrywając osiem spotkań. - No właśnie, żeby ten wynik z Pragi nie zaciemnił obrazu. To Wy wywalczyliście awans, a nie Holendrzy "wyciągnęli" nas na mistrzostwa świata. Pomogli trochę. - Nie zapominamy o tym i dlatego satysfakcja jest tym większa. - Jak ten sukces przekłada się na mecz z Anglią? - Może napięcie będzie trochę mniejsze przed tym spotkaniem, ale na pewno zaangażowania nie zabraknie. Ambicji i wola walki również, oby tylko umiejętności starczyło. - Czy pachwina już nie dokucza? - Zdrowy na pewno będę na środę. Na razie nie wygląda to dobrze, ale mamy jeszcze kilka dni do spotkania. - Powiedział Pan w studiu telewizyjnym, że ten awans nie znaczy, że ci sami zawodnicy pojadą w przyszłym roku do Niemczech. - Mamy w Polsce wielu piłkarzy, którzy liczą na swoją szansę. Jakaś grupa się wyselekcjonowała, ale jestem przekonany, że pięciu, sześciu może ośmiu piłkarzy jest w stanie w tej kadrze się znaleźć. Mamy pół roku na udowodnienie swojej wartości i zakwalifikowanie się do kadry na mundial. - Pan jest w tej niezręcznej sytuacji. Do ulubieńców selekcjonera Pan nie należy. Do ulubieńców kibiców zdecydowanie tak. Chyba ta sytuacja z kadrą na MŚ również Pana dotyczy. Jeśli sześć bramek nie przekonuje do miejsca w składzie, to co może przekonać? - Ale mnie również cieszy to, że wchodzę z ławki rezerwowych, bo jestem wybrańcem. Z tym, że przez te pół roku zamierzam tak dobrze grać i tyle bramek strzelać w drugiej lidze hiszpańskiej, żeby najpierw ze swoim klubem (Elche CF - przyp. red.) awansować do Primera Division, a następnie, żeby trener wpadł kilka razy do Hiszpanii i przekonał się, czy zatraciłem skuteczność. - Czy był przełomowy moment tych eliminacji, najważniejszy dla Was? - Wszyscy podkreślają jesienne wygrane. Najpierw w Austrii, a później w Walii, gdzie dwa razy odwracaliśmy losy meczu. Więc przyjmijmy, że to był kluczowy moment, czyli sześć punktów zdobytych na wyjeździe. Pozwoliło nam to wysunąć się na czoło tabeli i pozostać tam do dziś. - Czy będzie jakieś wspólne świętowanie? - Jestem przekonany, że niczego takiego nie będzie. Nie wiem, czy będzie przygotowany szampan. Nie sądzę. Ten mecz z Anglią jest dla nas tak ważny, że dopiero po powrocie z Manchesteru będzie na to czas. - Czy emocje przed telewizorem, a emocje na boisku, to dwie różne rzeczy? - Powiem szczerze, że nie denerwowałem się. Przyszedłem do studia telewizyjnego tylko dlatego, że mogłem zmienić dres na garnitur. Liczyłem, że mecz Anglia - Polska będzie kluczowy, a tu taka miła niespodzianka. - Świętowanie sukcesu przed telewizorem już się Panu zdarzyło... - Tak. Wszyscy pamiętamy, przynajmniej my w Krakowie, że dwa lata temu mistrzostwo zdobyliśmy oglądając mecz Legii. Cóż, niezależnie jak, ważne że jest i mnie tak samo cieszy. Szkoda, że nie miesiąc wcześniej, bo siedzielibyśmy mniej nerwowo w studiu. Dokonaliśmy fajnej rzeczy, ale nic specjalnego. Cos specjalnego będzie wtedy, jak wyjdziemy z grupy mistrzostw świata. wtedy będę mógł przyznać, że szacunek dla tego gościa, który się do tego przyczynił. - Jak się patrzy na to co się dzieje w polskiej piłce, to ten awans jest "ponad stan"... - I wszyscy powinni sobie zdać z tego sprawę, że system szkolenia kuleje, a tutaj same zwycięstwa w eliminacjach i dlatego cała Polska powinna się cieszyć z nami, a nie tylko szukać afer, przekupstw sędziów. Jestem przekonany, że jest to dobry dzień dla polskiej piłki, aby radość wśród kibiców była jak największa. Na pewno nie będziemy z niepokojem oczekiwać mistrzostw świata, ale z chęcią obejrzenia dobrych mistrzostw w wykonaniu reprezentacji Polski. - Więc jak wytłumaczyć ten sukces reprezentacji? - Sami do dziś dnia się zastanawiamy. Serio (śmiech).