Michał Białoński: W rozmowie z Romanem Kołtoniem z "Prawdy Futbolu" stwierdził pan, że trener musi być dyktatorem. Przyznał pan też rację Fernando Santosowi, że nie odbywa podróży do piłkarzy, w tym do kapitana Roberta Lewandowskiego. Chodzi o to, by selekcjoner nie stawiał się w roli petenta? Jacek Gmoch, selekcjoner reprezentacji Polski z MŚ 1978 r.: Tak to wygląda. Oczywiście, że należy monitorować zawodników, ale wyjazdy na rozmowy w sytuacji, w której jest nasza drużyna byłyby nie na miejscu. To nie góra ma przyjść do Mahometa, tylko Mahomet do góry. Trzeba przywrócić te stosunki na właściwe tory. Owszem, można wysyłać do piłkarzy swych asystentów, ale trener, ten dowódca, nie powinien jeździć. Zdarzają się jednak przypadki selekcjonerów, którzy podróżowali do swych piłkarzy. - Ale w naszej sytuacji to nie powinno mieć miejsca. Rzeczywiście, historia zna przypadki trenerów, którzy odwiedzali piłkarzy. Był nim choćby Sepp Piontek, selekcjoner reprezentacji Danii w latach 1979-1990. Tyle tylko, że wówczas były zupełnie inne warunki, inna technologia! Fernando Santos jest znany bardzo z ogromnej dyscypliny. Zdarzało mu się pójść na kompromisy w stosunku do Cristiano Ronaldo i to świadczyło o mądrości trenera. Natomiast podkreślam, trzeba ustawić na właściwym poziomie stosunki selekcjoner - piłkarze. Czyli wracamy do pierwszego pytania - trener musi być dyktatorem? - Fakt, że ja użyłem tego słowa, ono ładnie się sprzedaje. Trener ma prawo i obowiązek określać problemy i mieć specjalistów do tego, żeby je rozwiązywali. Natomiast ostatecznie to trener, w oparciu o swoją wiedzę i kompetencję, jest odpowiedzialny za skuteczne rozwiązanie problemu. To on podejmuje jednoznaczne i jedyne decyzje. Nikt poza nim nie prawa tego robić. Tak jak w okresie gotyckim masoni budowali kościoły, z zachowaniem tajemnicy, podobnie mają teraz selekcjonerzy, którzy chronią tajemnice swego warsztatu i zdradzają je tylko najbliższym współpracownikom, do których mają pełne zaufanie. Jednocześnie dają im problemy do rozwiązania, z wykorzystaniem najnowocześniejszej technologii, która pomaga w życiu i powinna być stosowana nie tylko w piłce. Natomiast selekcjoner zawsze jest tylko jeden. I chciałem podkreślić rolę nauczyciela, trenera, która jest deprecjonowana. Media i wszyscy, którzy uczestniczą w procesie wkładania i zarabiania pieniędzy w piłkarskim biznesie. Najwięcej ci, którzy nie pracują bezpośrednio przy wytworzeniu tego "produktu", ale oni na nim zarabiają. Dlatego piłka jest absolutnie niedochodowa w ujęciu drużyny, klubu, reprezentacji. Nigdy w sensie czysto ekonomicznym piłka się nie bilansuje. Ci, co inwestują w piłkę pieniądze, im się to zamyka wręcz fantastycznie. Dobrze ułożone i prowadzone kluby potrafią przynosić zyski. Manchester United po zdobyciu mistrzostwa Anglii w sezonie 2010/2011 pochwalił się zyskiem w wysokości 110,9 mln funtów. - Pamiętam prezydenta Manchesteru United Martina Edwardsa, który postawił na Aleksa Fergusona w roli menedżera i wprowadził klub na giełdę. Na początku płacił nawet dywidendy. I to był wówczas jedyny przypadek dochodowego klubu. Ostatnio przejrzałem raport finansowy klubów Premier League, jaki dostałem od wnuka. Na pierwszym miejscu, z niemałym zarobkiem, jest Chelsea Londyn. Ale tylko kilka klubów wyszło na plus. Wracając do Santosa, to zawsze trener jest najważniejszą postacią. Gdy jest źle, to zawodnicy patrzą na ławkę. Nie tylko w piłce, ale też baskecie czy innych grach zespołowych. Zresztą nie tylko w nich. Widział pan Djokovicia, co wyprawiał w finale Australian Open, gdy mu nie szło? Wrzeszczał wręcz na swego trenera Gorana Ivanisevicia. - Okazuje się, że ten trener jest najważniejszy, a tak często się go deprecjonuje. Tylko dlatego, że komercja potrzebuje jednego idola, a piłka jest sportem zespołowym i pewne rzeczy się kłócą ze sobą. Oczywiście, że trener powinien być najważniejszy, a zgodzi się pan z tym, iż kluczem będzie też ułożenie stosunków na linii Fernando Santos - Robert Lewandowski? Tymczasem wokół Roberta powstało ostatnio niemałe zamieszanie po doniesieniach, jakoby miał opuścić trening przed meczem z Francją na MŚ. Doniesieniach, które zdementowali zarówno menedżer i rzecznik kadry Jakub Kwiatkowski, jak i przyjaciel i człowiek reprezentujący interesy Lewandowskiego - Tomasz Zawiślak. - Nie chcę wchodzić w tego typu dywagacje. Fernando Santos ma ogromne doświadczenie. Jako trener i nauczyciel. Ono pomaga mu w budowie zespołów. Potrafi sobie radzić z wielkimi gwiazdami, ale wie też, że najwłaściwszym wyborem jest drużyna! To oczywiście trudne w świecie, w którym media kreują idoli, a nie drużyny. Żyjemy w świecie hipotez, a nie dowodów, nowych prądów politycznych. Kreowanie idoli dobrze się sprzedaje. Jacek Gmoch: Fernando Santos wie, że sprzedawanie bajeczek zawsze się źle kończy Kolejne słowo klucz - komunikacja selekcjonera. Zarówno z szatnią, jak i mediami. Ona ostatnio kulała. Jak pan widzi Fernando Santosa w tym temacie? - On potrafi się dobrze komunikować zarówno z piłkarzami, jak i dziennikarzami. Jego przekaz jest prawdziwy. Wie, że sprzedawanie bajeczek zawsze się źle kończy. W dzisiejszych czasach informacja jest towarem, a tego typu informacja, która broni interesów drużyny, powinna być strzeżona. Żyjemy w czasach wtórnego alfabetyzmu, gdzie spora część ludzi czerpie wiedzę z Wikipedii, wielu ograniczyło swe wykształcenie do podstawowego, do szkoły mieli pod górę. Nie przeszkadza to w tym, by robić z nich idoli, wzory godne naśladowania. To wszystko wzięte razem powoduje, że naprawdę trzeba być mistrzem i mieć zespół na miarę mistrzostwa, by umieć się w tym środowisku poruszać, bronić interesy swoje i zespołu, potrafić wygrywać! Jeden człowiek nie jest w stanie tego opanować, ale to on - trener decyduje. Musi mieć takich współpracowników, którzy nie wyniosą informacji poza szatnię. Informacja jest towarem, istotnym i ważnym - podkreśla pan na każdym kroku i faktycznie, sztaby trenerskie starają się być szczelne, hermetyczne. - Nieprzypadkowo wojna hybrydowa, to wojna informacyjna. A piłka nożna, to wojna syntetyczna, że przywołam moją książkę "Alchemia Futbolu". Owa wojna ma wszystkie elementy prawdziwej, jest może bez ofiar w ludziach, chociaż nie zawsze, bo pamiętamy Heysel i inne piłkarskie tragedie. Była "Wojna futbolowa" Ryszarda Kapuścińskiego między Hondurasem a Salwadorem. Komentując zatrudnienie Fernando Santosa powiedział pan, że do realizacji celów potrzebne są środki. Uważa pan, że reprezentacja Polski je ma? Patrząc na to, jakie mamy kłopoty w defensywie, gdzie z różnych przyczyn nie grają w klubach: Kamil Glik, Jan Bednarek, Jakub Kiwior, Bartosz Bereszyński, Paweł Dawidowicz, trudno o optymizm. Tymczasem dla trenera Santosa pewna defensywa jest niezwykle ważna. - Od tego właśnie wzięliśmy specjalistę, za to dostaje kupę pieniędzy, jak na nasze warunki, a nawet jak na światowe, więc to jest jego zmartwienie. Fernando Santos wie, jaki cel przed nim postawiono, przyjął ten kontrakt, więc nie będę się martwił za niego. Mamy świetnego specjalistę, który jest nie tylko od martwienia się, ale przede wszystkim od wykonywania dobrej roboty. To on ma znaleźć rozwiązanie. Ja bym nawet nie śmiał wejść w dywagację, w taki dyskurs. Absolutnie nie! Po to wybraliśmy tej klasy trenera. Od dawna, właściwie od Nawałki, nie mieliśmy takiego fachowca. Fernando Santos to trener klasy światowej, o olbrzymim doświadczeniu, od którego starajmy się czerpać jak najwięcej. Potwierdził swą klasę nie tylko jako trener klubowy, ale też reprezentacyjny. Dlatego czerpmy od niego wiedzę pełnymi garściami. Ja chwalę ten wybór i to bardzo! Przygotowanie do podjęcia decyzji w sprawie selekcjonera było świetne pod każdym względem, w wykonaniu grupy ludzi, która tego wyboru dokonywała. Jacek Gmoch: Doradzanie Fernando Satnosowi byłoby bezczelnością z mojej strony Czyli nie doradzi pan trenerowi Santosowi, na którego polskiego piłkarza powinien zwrócić uwagę? - Byłoby to bezczelnością z mojej strony. On najlepiej wie, co robić, ja mu ufam. Jest człowiekiem o ogromnej wiedzy i wynikach, które osiągnął. Podkreślam, dlatego został wybrany, żeby rozwiązywać problemy. Będziemy go poznawali po czynach. Zobaczymy wtedy, czy jest w dobrej formie. W pewnym sensie zgadza się pan z Adamem Nawałką, który powiedział Interii, że rolą selekcjonera jest znajdowanie rozwiązań nieoczywistych, piłkarzy takich, jakich ona znalazł w polskiej lidze - Michała Pazdana, Krzysztofa Mączyńskiego czy Bartosza Kapustki, z których korzystał podczas Euro 2016. Wracając do Fernando Santosa, jemu nic nie można zarzucić. Życzmy mu zdrowia, pomagajmy mu, bo to jest w naszym interesie. Zapłaciliśmy kupę pieniędzy, bo budżet PZPN-u to nie są prywatne środki, to korzystajmy z tego! Fernando Santos podjął trud prowadzenia reprezentacji Polski, więc trzymajmy za niego kciuki. Patrzmy na jego działania i oczywiście zadawajmy pytania, dlaczego tak, a nie inaczej, ale dopiero po wyniku. Nie starajmy się stwarzać problemów przed pierwszym meczem. Nie grozi nam takie piekło, jakiego doświadczyliśmy w końcowym okresie pracy Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski? Opowiadał pan o rodzajach wojen, wtedy mieliśmy otwartą między Holendrem a przedstawicielami polskiej myśli szkoleniowej. - Nawet głupio mówić o takich ryzykach. Przecież Fernando Santos to jeden z najlepszych trenerów świata piłkarskiego. Nie będę klasyfikował, ale wystarczy spojrzeć na jego CV. Ma ogromną wiedzę, koncepcje, które wybierał dla reprezentacji i klubów greckich i portugalskich. Potem reprezentacji Grecji, a ostatnio Portugalii. Który z trenerów ma takie CV? Jest paru, ale w najlepszej dziesiątce Fernando Santos na pewno się mieści. Dlatego życzmy mu zdrowia! Ciągle pan akcentuje zdrowie. Wydaje się, że u trenera Santosa ono dopisuje, ma 68 lat, a nadal pali się do pracy, do kolejnych wyzwań. - Mam na myśli ogromne napięcia, stres, jakie są powszechne w tym zawodzie. Trener Sanos jest dodatkowo osobą palącą. - Podejrzewam, że w przerwach wypala pół paczki, żeby mógł wytrzymać te nerwy (śmiech). Powiem jeszcze raz - cieszmy się, że mamy trenera tej klasy. Trzeba pochwalić wybór decydentów, choć do końca mi się nie podoba, że w tym wyborze dyktatorem był prezes. Zresztą wcześniejsi prezesi też wybierali w pojedynkę selekcjonerów. Za kadencji Zbigniewa Bońka zarząd upoważnił prezesa do wyboru selekcjonera i kadry do lat 21 i ten porządek obowiązuje do dzisiaj, również za kadencji Cezarego Kuleszy. - Już wcześniej prezesi wybierali selekcjonerów, przecież Listkiewicz postawił na Beenhakkera, a zarząd go tylko zatwierdził. Inaczej było za moich czasów, gdy w PZPN-ie panowało bezhołowie, po tym jak Jan Maj wyjechał na placówkę do Brazylii i przez jakiś okres byliśmy bez prezesa. Dopiero potem przyszedł Edward Sznajder. W okresie tego bezkrólewia mówili, że ja, jako selekcjoner rządziłem Polską. Pociotkowie, dziennikarze komunistyczni na usługach pierwszego sekretarza PZPR Stanisława Kani, który po wydarzeniach w Ursusie i Radomie zastąpił Edwarda Gierka. Działacze z ich nadania pojechali na MŚ, po to, żeby nie było wyniku w Argentynie. Dlatego zachęcam do czytania mojej "Alchemii Futbolu". Między wierszami wiele rzeczy jest tam napisane. Musiałem się z tym rozliczyć. I ze sobą i przedstawić swoją pracę. Czytaj też: Wiadomo, dlaczego Fernando Santos nie odwiedzi Roberta Lewandowskiego Rozmawiał: Michał Białoński, Interia