Czwartkowe zwycięstwo reprezentacji Polski z Wyspami Owczymi nie zmieniło w zasadzie nic. Gra kadry wciąż nie przekonuje, drużyna ciągle jest w rozsypce, a sytuacja w grupie eliminacyjnej nieustannie daleka jest od komfortowej. "Biało-Czerwoni" w pozostałych meczach - które Fernando Santos nazwał już "finałami" - będą grać z nożem na gardle. O tym, jak ważny jest dla nasz niedzielny mecz w Tiranie z Albanią pisaliśmy już na naszych łamach - (kliknij TUTAJ!). Kibice reprezentacji Polski mają się czego obawiać. Gra naszych piłkarzy w starciu z autsajderem - delikatnie rzecz ujmując - nie rzucała na kolana, a w dodatku Portugalczyk wciąż nie zdołał zanotować wyjazdowego zwycięstwa za sterami polskiej kadry. Co więcej, po meczach w Pradze i Kiszyniowie mógł łapać się za głowę powtarzając, że czegoś takiego jeszcze nie widział na własne oczy. Reprezentacja Polski. Fernando Santos wciąż nie wygrał na wyjeździe, w Tiranie gramy "o życie" Zaczęło się od koszmarnego startu Fernando Santosa w roli selekcjonera, gdy jego podopieczni zostali totalnie rozbici w ciągu trzech minut przez Czechów. Po dwóch ciosach Polacy nie byli już w stanie na dobre się pozbierać, o co pretensje miał do nich później portugalski szkoleniowiec wypominając im brak zaangażowania i walki, przekładający się choćby na "czyste konto" w statystykach dotyczących żółtych kartek. A gdy wydawało się, że nic już tego nie przebije, nadeszła osławiona potyczka z Mołdawią, która już zapisała się historii polskiej piłki. Choć "Biało-Czerwoni" prowadzili wówczas do przerwy 2:0 z - przypomnijmy - 171. drużyną w rankingu FIFA, ostatecznie przegrali 2:3 i z Kiszyniowa wrócili bez punktów. Fernando Santos do dziś z bólem i zawstydzeniem wspomina tamtą porażkę. Teraz Fernando Santos musi poprowadzić reprezentację Polski do zwycięstwa na trudnym terenie. Ewentualna porażka nie tylko przedłużyłaby jego fatalną serię wstydliwych, wyjazdowych wpadek, co przede wszystkim stanowiłaby dotkliwy cios w walce o bilety na Euro 2024.