70. bramka w kadrze Roberta Lewandowskiego zdawała się zdejmować presję z drużyny. Pierwsza akcja Polaków w 12. minucie dawała graczom Paulo Sousy duży komfort. Dotychczas niemal zawsze to oni pierwsi tracili bramki. Tak było w Budapeszcie, na Wembley, w sparingu z Islandią i we wszystkich spotkaniach Euro 2020. Hurtowo zawalane gole stawiały zespół narodowy w bardzo niewygodnej sytuacji. Ambitne plany Paulo Sousy Sousa przyjechał do Polski z myślą o tym, by nasi najlepsi piłkarze nauczyli się i polubili grę w ataku pozycyjnym. Kuracja szybko stała się wstrząsowa: błędy, kiksy i brak organizacji w defensywie zmuszał drużynę do ciągłej pogoni za przeciwnikiem. Z Albanią role się odwróciły. Pierwsza, dość schematycznie przeprowadzona akcja zapewniła Polakom przewagę. Efekt był jednak odwrotny od zamierzonego. Drużyna oddała piłkę i kontrolę nad wydarzeniami. Albańczycy wyglądali wtedy przy Polakach jak piłkarze lepiej wyszkoleni, lepiej zorganizowani, przewyższający ich w każdym piłkarskim elemencie. Lekcja pokory? Tylko w pewnym sensie. W piłce najwyższym sędzią jest wynik. A wynik 4-1 zdecydowanie wskazuje na Polskę. Przybywając do nas Sousa miał także inne ambitne plany. Żeby przesuwając ciężar gry drużyny do przodu i lepiej wykorzystać potencjał Lewandowskiego. W starciu z Albańczykami wyglądało to kuriozalnie, bo im gorzej grała drużyna, tym większa odpowiedzialność spadała na kapitana. Lewandowski temu podołał. Na gola Grzegorza Krychowiaka zapracował w pojedynkę. Trudno sobie jednak wyobrazić, by podobny scenariusz mógł przynieść efekt w meczu z Anglią. Jeśli 8 września drużyna zostawi swojego kapitana samemu sobie, wynik będzie opłakany. Czy Polacy powinni grać pięknie? Miała grać Polska według Sousy odważniej, płynniej, ładniej. Bolesne doświadczenie Euro 2020 zmusza selekcjonera do zaakceptowania rzeczywistości. Polską drużynę stać na zwycięstwa, ale jeśli chodzi o styl gry nie ma potencjału, by gonić czołówkę. Trener jest rozliczany z wyniku. I to wynik, zwłaszcza w kwalifikacjach mundialu, jest celem nadrzędnym. Spytajcie Albańczyków dlaczego nie cieszy ich ładna porażka w Warszawie? Zespół Sousy zagrał przeciw Albanii swój najbrzydszy mecz, ale osiągnął najlepszy wynik. Po pokonaniu Andory drużyna narodowa wreszcie wygrała. Bez tego zwycięstwa szanse na wyjazd do Kataru spadłyby niemal do zera. Zaczęłaby się desperacka gonitwa za rywalami, a taki scenariusz - już wielokrotnie przez nas przerabiany - najczęściej prowadzi do niepowodzenia. Cieszmy się z trzech punktów zdobytych na Albańczykach. Doznania estetyczne odłóżmy na później. Albo w ogóle o nich zapomnijmy. Dariusz Wołowski