Styl reprezentacji na mundialu podkopał posadą Michniewicza, ale z reprezentacyjnego lądu zmyła go fala tsunami pod hasłem "afera premiowa". Selekcjoner, uznany współwinnym dzielenia publicznych pieniędzy, obiecanych przez premiera rządu, nie był w stanie obronić swojej stołka. Michniewicz, pod względem wynikowym, mocno się bronił, bo każdy z "suchych" celów, jakie miał do zrealizowania, wypełnił. Użył jednak do tego mało wyszukanych środków, na końcu solidnie obrywając także za styl gry kadry, która - mówiąc najdelikatniej - nie cieszyła oczu. Frankowski o Michniewiczu: Bardziej byłem zdziwiony, gdy... Trudno jednak o zdziwienie, znając warsztat trenerski Michniewicza, na co w rozmowie ze stacją zwraca uwagę Tomasz Frankowski, były napastnik drużyny narodowej, który w karierze strzelił mnóstwo bramek. - Choć osobiście lubię Michniewicza, to sam zgrzytałem zębami, kiedy oglądałem występy Polaków na mistrzostwach świata. On jest typowym zadaniowcem, choć należy zwrócić uwagę na fakt, że praktycznie w żadnym klubie nie pracował dłużej niż 12 miesięcy. Najczęściej wchodził do zespołu w trakcie kryzysu, a niedługo później zostawał zwalniany - powiedział 22-krotny reprezentant. - Kwestia premii podzieliła środowisko. Efekt domina spowodował, że tego kontraktu nie przedłużono. Michniewicz przyszedł, wypełnił dwie misje, czyli awans na mundial i wyjście z grupy, natomiast cała ta afera została rozdmuchana, i stąd taka decyzja - dodał ekspiłkarz, który w trakcie kariery dorobił się przydomka "Franek, łowca bramek". Inna sprawa, i tu dochodzimy do sedna wypowiedzi Frankowskiego, największego zaskoczenia nie doświadczył wcale teraz, tylko niespełna rok temu, gdy prezes Cezary Kulesza dokonał wyboru. - Bardziej byłem zdziwiony, gdy Michniewicz został powołany na funkcję trenera reprezentacji Polski w styczniu. Wtedy wszystko wskazywało przecież na to, że selekcjonerem będzie Adam Nawałka - powiedział Frankowski w rozmowie z TVN24.