Podjąć walkę na boisku i przegrać - nawet w takich okolicznościach jak Polska przegrała w czerwcu z Mołdawią - to jednak zupełnie co innego niż nie wyjść na mecz w ogóle. Ze strachu. A to właśnie zrobiła Polska. Niewiele jest w dziejach świata podobnych przypadków, a w eliminacjach mistrzostw świata nic podobnego nie znajdziemy. Zdarzało się, że zespoły wycofywały się z powodów politycznych - chociażby w wypadku reprezentacji ZSRR, która zrezygnowała z rewanżowej gry z Chile w barażu o mundial 1974 roku i na mistrzostwa świata nie pojechała. Ekipa radziecka twierdziła, że nie zagra w kraju puczu Augusto Pinocheta i na stadionie zamienionym w obóz koncentracyjny. Polska również ma na koncie taki przypadek. Co więcej, jako pierwsza w dziejach mistrzostw świata nie rozegrała meczu z powodów politycznych. Miało to miejsce w eliminacjach mundialu 1934, w których trafiliśmy na Czechosłowację. Wydawać by się mogło, że spośród naszych przedwojennych sąsiadów akurat z tym żyło się Polakom zgodnie. Nic bardziej mylnego. Po porażce 1:2 w pierwszym meczu w Warszawie do planowanego na kwiecień 1934 roku rewanżu w Pradze nie doszło. Zgody nie wydało ministerstwo spraw zagranicznych i odmówiło wydania polskim piłkarzom paszportów. Minister Józef Beck stwierdził, że mecz nie służyłby dobrze stosunkom międzynarodowym i polskiej polityce w kwestii Zaolzia. Czechosłowacja pojechała na mundial bez walki i została wicemistrzem świata. Polska zapisała się w annałach światowego futbolu Drugi raz Polska przeszła do niechlubnej historii przed mundialem 1954 roku, kiedy wydawało się, że wycofywanie się uczestników z turnieju to już przeszłość. Jeszcze cztery lata wcześniej mieliśmy wiele takich przypadków. Z gry na mundialu 1950 w Brazylii zrezygnowały: Turcja, Indie (z powodu dużych kosztów), Francja (zakwalifikowana na mundial mimo porażki w grupie, a i tak podziękowała),honorowo Szkocja po tym, jak wywalczyła "niegodny" awans, bo mimo przegranej 0:1 z Anglikami. W eliminacjach podziękowała Belgia, a Finlandia zrezygnowała... w trakcie kwalifikacji. Sporo mieliśmy takich wypadków, ale było to jednak tuż po wojnie, kiedy wielu ekipom trudno było się jeszcze zorganizować. Polska chociażby z uwagi na zniszczenia i powojenne problemy w ogóle nie brała udziału w tych eliminacjach. Do gry miała wrócić w 1954 roku, gdy polski sport powoli szedł w górę. Wielkie sukcesy odnosili polscy pięściarze i lekkoatleci, triumfowały siatkarki, świetnie jeździli kolarze, mieliśmy już pierwsze złoto olimpijskie po wojnie. Sport znów był ważny dla ludzi, zmów się liczył. Liczył się także w propagandzie socrealizmu i przeciwnie - gdy polscy sportowcy chociaż na arenach dawali łupnia Związkowi Radzieckiemu. Milicja kazała rozpoznawać ludziom ciała. Straszna tragedia Polska reprezentacja piłkarska, którą wojna zastała w 1939 roku w czasie ciekawego rozwoju, wracała do równowagi. Odnosiła pierwsze sukcesy - do takich należy zaliczyć chociażby wygraną 3:0 z NRD we wrześniu 1952 roku po absolutnym popisie jednego z najlepszych wtedy strzelców polskiej ligi, Teodora Anioły z Lecha Poznań. Na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach biało-czerwoni pokonali 2:1 reprezentację Francji (olimpijską, amatorską), by odpaść w 1/8 finału z Danią. Nie były to może jakieś wielkie wyniki, ale nie było też dramatu takiego jak chociażby zaraz po wojnie, gdy Jugosławia zmiażdżyła nas 7:1, a Dania - aż 8:0 (w jedynym występie w polskich barwach piłkarza Kazimierza Górskiego). Poza jednym wyjątkiem. Ten wyjątek stanowiły Węgry. Dzisiaj ktoś może uznać to za absurd - jak można bać się Węgrów? Owszem, do tej pory sprawiają nam kłopoty podczas niemal każdego meczu, ale są jednak zespołem niżej notowanym i teoretycznie słabszym. Wtedy jednak Węgry stanowiły nie tylko równie wielką czołówkę światową jak Brazylia, Urugwaj, Włochy czy Anglia. Stanowili w zasadzie szczyt tej czołówki. Węgrzy stanowili dla Polaków nauczycieli futbolu, jako że wyprzedzali nas w jego poznawaniu o kilka epok. Swobodnie uprawiając go w ramach monarchii austro-węgierskiej, swój pierwszy mecz z Austrią rozegrały już w 1905 roku. Gdy my w grudniu 1921 roku jechaliśmy osobowym pociągiem na pierwszy w dziejach mecz międzypaństwowy właśnie z Madziarami, ci mieli już na koncie ponad 80 takich spotkań, z tego trzy z Anglią. Węgierscy trenerzy pracowali z polskimi klubami. Imre Pozsonyi z Cracovią w 1921 roku, Béla Fűrst z Wartą Poznań w 1929 roku, Ferenc Fogl z Ruchem Chorzów w 1938 roku i Wartą Poznań w 1947 roku sięgali po mistrzostwo Polski. To jednak nic w porównaniu z tym, co stało się z Węgrami w latach pięćdziesiątych, gdy węgierska drużyna stała się czołowym zespołem świata. W 1952 roku wygrała bezdyskusyjnie igrzyska olimpijskie w Helsinkach. Zmiotła tam 3:0 Włochy, 7:1 Turcję (mocną wtedy), 6:0 Szwecję (medalistę mundialu) i w finale wygrała skromnie 2:0 z Jugosławią. To tam określono ich Złotą Jedenastką i najwspanialszą piłkarską drużyną w historii. Do legendy przeszły jednak jej wyniki z reprezentacją Anglii - najpierw 6:3 na Wembley w Londynie i następnie w rewanżu 7:1 w Budapeszcie. Brytyjska korona wstrzymała rozwój piłki nożnej. Historia jak z "Braveheart" Tylko, że mecze te miały miejsce w listopadzie 1953 roku i maju 1954 roku. Polska wystraszyła się Węgrów zanim ci zmietli Anglików. Nie zauważyła też, że przedwojenną rywalizację kończyliśmy pamiętnym i wspaniałym zwycięstwem 4:2 nad ówczesnymi wicemistrzami świata, jakimi byli Węgrzy. Był to ostatni mecz Polski przed wybuchem II wojny światowej. Polska piłka nożna trzęsie portkami Ustalenie dokładnego przebiegu procesu decyzyjnego o wycofaniu Polski z eliminacji mundialu 1954 jest o tyle trudne, że zapadały one w czasach bardzo ograniczonej jawności. Dotyczyły to nie tylko sfer państwowych i partyjnych stalinowskiej Polski, ale także Polskiego Związku Piłki Nożnej - organizacji przeżartej polityką, która w 1952 roku skastrowała rozgrywki ligowe pod naciskiem władz partyjnych, by poważnie potraktować igrzyska olimpijskie, a w 1951 roku postanowiła mistrzostwo kraju przyznać zdobywcy krajowego pucharu (Ruchowi Chorzów), a nie najlepszej drużynie w lidze (Wiśle Kraków). Leszek Jarosz w znakomitej "Historii mundiali" cytuje tekst z tygodnika "Sportowiec", w którym czytamy: "Panował w kierowniczych kołach piłkarskich pogląd, że nie należy rozgrywać z czołową reprezentacją Węgier spotkań międzypaństwowych. Uzasadniono to tym, iż przeciwnik jest zbyt silny i spotkania z nim są niemal deprymujące dla polskich piłkarzy". PZPN wziął pod uwagę dotychczasowe wyniki meczów Polska-Węgry, obfitujące w nasze klęski. W 1948 roku Madziarzy pokonali nas 6:2, rok później poprawili na 8:2. Potem doszły do tego wyniki 2:5, 0:6 i 1:5. Pięć powojennych meczów, pięć porażek, bilans bramkowy 7:30. Węgrzy wygrywali niemal z każdym, najczęściej wysoko, ale dwucyfrówkę zanotowali wtedy tylko jedną - 12:0 z Albanią. Obawiano się, że Polska będzie kolejna. Wstyd było tak awansować. Wielka hańba niemieckiego futbolu Niezależnie jednak od tego, jak wysoko biało-czerwoni przegrywali i że mogło dojść do najwyższej naszej porażki w dziejach mistrzostw świata (na razie to 1:6 z Włochami w kwalifikacjach mundialu 1966 roku), to jest to największa sportowa kompromitacja polskiego związku w całej jego historii. Węgrzy pojechali na mundial 1954 bez walki i zostali tam... pokonani. Przegrali finał z Niemcami 2:3, chociaż w grupie zdeklasowali ich 8:3. Okazało się, że można.