Przed meczem przyszedł telegram ze Szkocji. Polski selekcjoner (kapitan związkowy) Józef Kałuża czytał go z niedowierzaniem, bo zawierał on instrukcję niemal absurdalną. Oto ledwie dziewiętnastoletni gołowąs zupełny Edward Jabłoński z Cracovii miał indywidualnie kryć kto wie czy nie najlepszego piłkarza na świecie, samego Gyulę Zsengellera. - Przecież Madziar zrobi z niego głupca - dumał trener Kałuża, ale telegram nadał sam Alex James, który nigdy dotąd go nie zawiódł i któremu zaufał tak bezgranicznie. Schował więc korespondencję do kieszeni i postanowił się dostosować do wysłanych z Wysp instrukcji Szkota. Alex James na pewno wiedział co robi i co poleca, nawet gdy wydawało się, że doradza szaleństwo. Niewiele później, po zaledwie kwadransie meczu Polaków z Węgrami, wicemistrzami świata i jedną z najlepszych ekip w całym futbolu, Gyula Zsengeller rzeczywiście zrobił z młodego Jabłońskiego głupca. Węgrzy objęli szybkie prowadzenie, po czym dołożyli drugiego gola autorstwa Adama Sandora. Polsce zajrzała w oczy kompromitacja. Widzowie w mundurach. Czy to ostatni mecz wolnej Polski? To była ostatnia rzecz, jakiej Polacy potrzebowali w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Robiło się nerwowo, do Gdańska wpłynął niemiecki pancernik "Schleswig-Holstein", Niemcy dokonywali granicznych prowokacji, na które polska strona odpowiadała słowami ministra Józefa Becka, że niczego im nie oddamy, nawet guzika od munduru. A tych mundurów na meczu z Węgrami było co niemiara, jakby w jednej chwili cała Polska poszła do wojska, chociaż przecież mobilizację ogłoszono w kraju częściową. Powinna wystarczyć, skoro Wielka Brytania dwa dni przed meczem podpisała z Polską układ wzajemny o pomocy w razie ataku niemieckiego. Chociaż więc prezes PZPN, pułkownik Kazimierz Globisz w swym eleganckim mundurze z medalami za powstanie wielkopolskie, powiedział, że piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami w 1921 roku i kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną, to jednak wielu widzów uważało, że wobec gwarancji brytyjskich Niemcy się nie odważą. Żadnej wojny nie będzie. Co odważniejsi snuli więc dalekosiężne plany o tym, co wydarzyć się może na kolejnym mundialu, który odbyć się miał w 1942 roku w Niemczech albo Brazylii. Wszak Polska tak znakomicie zaprezentowała się na ostatnim, gdy w debiucie zagrała wielki mecz z Brazylią w Strasbourgu, przegrany 5:6 po dogrywce. Tacy gracze jak Ernest Wilimowski mierzyć się mogli z najlepszymi, jak chociażby Węgrzy - wicemistrzowie świata owego mundialu w 1938 roku, którzy teraz, 27 sierpnia 1939 roku zjechali na mecz do Warszawy. Mecz elektryzujący. Polska nie mogła się w nim skompromitować, a wszystko wskazywało na to, że jednak tak będzie. Madziarzy wygrywali 2:0... Szkot był zdumiony. Dlaczego Polacy nie myślą? Mecz z wicemistrzami świata to nie były przelewki. Jeżeli Polska chciała ich pokonać przed swoją widownią, potrzebowała wsparcia. Świeżości i nowych pomysłów. Najlepiej z miejsca, które stanowiło dla świata piłkarski uniwersytet - Wysp Brytyjskich. Wyniki biało-czerwonych w roku 1939 nie napawały optymizmem. Klęska z Francuzami w Paryżu 0:4, wreszcie ledwo zremisowany 3:3 mecz z Belgami w Łodzi. To podczas tego spotkania z 27 maja 1939 roku wielkie wrażenie na Józefie Kałuży zrobiła taktyka i styl gry Belgów, prowadzonych przez Jacka Butlera - byłego piłkarza angielskiego z wielkiego Arsenalu lat trzydziestych. Arsenalu zbudowanego przez Herberta Chapmana. Polska prasa donosiła już na początku lat trzydziestych, że w reakcji na zmianę przepisu o spalonym z 1925 roku (zmniejszenie limitu zawodników przed bramkarzem do dwóch) Anglicy przeszli ze znanego w Polsce systemu gry z dwoma obrońcami, trzema pomocnikami i pięcioma napastnikami na 3-2-2-3, które na boisku wyglądało jak litery WM. Litery WM stały się odtąd wyznacznikiem nowoczesnego futbolu, dzięki któremu Arsenal pod wodzą Herberta Chapmana (zmarł na zapalenie płuc w 1934 roku) zdominował ligę angielską. Jack Butler u niego grał, grał też Szkot Alex James. Już wcześniej nawiązał on korespondencyjny kontakt z polskimi dziennikarzami i trenerami, ale dopiero oficjalny list PZPN skłonił go do przyjazdu do Polski w 1939 roku, by przygotować nas na starcie z jedną z najsilniejszych ekip świata. Nie był to przyjazd miły. Szkocki trener nie wyglądał może okazale. Miał 165 cm wzrostu, niepozorną posturę, ale ciągnęła się za nim legenda nie tylko wielkiego Arsenalu, ale i Wembley Wizards - pamiętnego zwycięstwa Szkotów nad Anglikami na Wembley w stosunku aż 5:1 w marcu 1928 roku. Alex James wpakował Anglikom dwa gole. Porównywano go wtedy do Williama Wallace'a. Jak podaje Michał Zachodny w doskonałej książce "Polska myśl szkoleniowa", Alex James po pierwszym meczu, jaki widział w Polsce (Cracovia vs Warszawianka) miał zawołać: Szkot dodawał, że inteligencja w futbolu jest może i najważniejsza, bo kopania piłki można nauczyć każdego, ale myślenia na boisku - już nie. A tego Polakom brakowało. Ćwiczył więc z nimi, organizował obozy i katował piłkarzy ciężkimi przygotowaniami. Tworzył z nich dwa zespoły i kazał grać, by samemu wkroczyć do akcji, jeśli należało coś pokazać w praktyce. Tworzył nowe pozycje, nowe zadania, a młody Edward Jabłoński z Cracovii był jego wynalazkiem. Uważał, że najlepiej pasuje do taktyki WM, którą polscy piłkarze ćwiczyli z takim mozołem i wciąż nieudanie. Taktyki stanowiącej początek futbolu totalnego. Stąd ten telegram do Józefa Kałuży. I stąd kłopoty polskiej drużyny z Węgrami. Wicemistrzowie świata nie wiedzieli, co się dzieje 27 sierpnia 1939 roku Alexa Jamesa nie było już w Warszawie. Może i dobrze, bo nie wiadomo, czy wydostałby się z zaatakowanej raptem kilka dni później Polski. Józef Kałuża nie mógł więc ruszyć do niego z pretensjami przy stanie 0:2 po ledwie pół godziny gry. Może i dobrze, bo pozostało trzymać się planu. A ten zaczął działać. Lewandowski tamtych czasów im pokazał. Wielki triumf Polaków W nowym ustawieniu, z ruchliwymi Edwardem Jabłońskim i Ewaldem Dytko, polski atak zaczął działać. Ernest Wilimowski zagrał jak za najlepszych czasów, jak wtedy gdy pakował cztery gole do brazylijskiej siatki. Tu zdobył hat-tricka, a czwartego gola dodał inny śląski piłkarz Leonard Piątek z AKS Chorzów. Węgrzy nie wiedzieli, co się dzieje. Prowadzili dwoma golami, by przegrać w Warszawie 2:4. Do dzisiaj to jedno z największych zwycięstw w historii reprezentacji Polski. Ostatnia radość Polaków przed początkiem wojennego koszmaru, radość przeogromna. Piłkarzy znoszono z boiska na rękach w przekonaniu, że Wielka Brytania to jednak Wielka Brytania - opoka, można na niej polegać. Alex James dowiedział się o tym z gazet. 3 września Polska miała zagrać w Warszawie z Bułgarią, a 6 września pojechać do Belgradu na mecz z Jugosławią. Wyglądała coraz lepiej, można było naprawdę marzyć o mundialu 1942 roku i o tym, że teraz to Polacy odegrają na nim wielką rolę, jak niedawno Węgrzy czy Czechosłowacja. Przynajmniej przez cztery dni, do 1 września 1939 roku...