Podopieczni trenera Czesława Michniewicza mieli zagrać 24 marca półfinał barażowy o awans do mistrzostw świata z Rosją w Moskwie, lecz po wykluczeniu reprezentacji tego kraju przez FIFA - w związku z agresją zbrojną na Ukrainę - wygrali walkowerem. W tej sytuacji awansowali bezpośrednio do finału. We wtorkowy wieczór zmierzą się ze Szwecją, która w półfinale pokonała po dogrywce Czechy 1:0. Spotkanie na Stadionie Śląskim musi wyłonić zwycięzcę - w przypadku remisu będzie dogrywka i ew. rzuty karne. Statystyki premiują "Biało-Czerwonych" przed bitwą ze Szwecją Za biało-czerwonymi przemawiają m.in. atut własnego boiska i... statystyki, szczególnie z ostatnich lat. W ważnych meczach kończących eliminacje, a baraż ze Szwedami jest w rzeczywistości ostatnim akordem tych kwalifikacji, często realizowali swój cel. Tak było np. w eliminacjach do poprzednich mistrzostw świata - w Rosji. Przed ostatnią kolejką kwalifikacji piłkarze prowadzeni wówczas przez Adama Nawałkę byli w korzystnej sytuacji. Do awansu wystarczył im remis w Warszawie z Czarnogórą - dzięki temu nie musieli czekać na wynik meczu Duńczyków z Rumunami. Plan wypełnili z nawiązką. Wygrali z osłabionymi brakiem m.in. Stefana Savica, Marko Vesovica i Stevana Jovetica rywalami 4:2 i awansowali z pierwszego miejsca w grupie. We wcześniejszych latach Polacy też kilka razy udowodnili, że w ostatniej kolejce - gdy decydują się losy awansu - potrafią sobie radzić. Przykładem eliminacje mistrzostw Europy 2016. Biało-czerwoni do zajęcia drugiego miejsca w grupie (które również dawało bezpośredni awans; pierwsze ostatecznie zajęli Niemcy) potrzebowali w ostatniej kolejce remisu u siebie z Irlandią 0:0 lub 1:1. Podopieczni Nawałki zadanie zrealizowali z nadmiarem, wygrywając w Warszawie 2:1. Po meczu piłkarze świętowali razem z kibicami. "Nie wiemy jak wy, ale ja jestem dumny z tych chłopaków. Jedziemy do Francji. Razem zajdziemy daleko!" - krzyknął przez mikrofon do fanów Robert Lewandowski. Dotrzymał słowa - na francuskich boiskach on i koledzy dotarli do ćwierćfinału. Sytuacja, gdy wszystko zależało od ostatniego meczu, zdarzyła się również np. w kwalifikacjach mistrzostw świata 1986. Prowadzeni wówczas przez Antoniego Piechniczka biało-czerwoni, z późniejszym prezes PZPN Zbigniewem Bońkiem w składzie, w ostatniej kolejce podejmowali Belgię. Gospodarzom wystarczył remis i ostatecznie spotkanie w Chorzowie zakończyło się wynikiem 0:0. Polacy awansowali na mundial w Meksyku, podobnie zresztą jak Belgowie, którzy w barażu okazali się minimalnie lepsi od Holendrów. Najsłynniejszym przypadkiem "zwycięskiego" remisu w ostatniej serii jest oczywiście legendarny mecz na Wembley z Anglią w eliminacjach mistrzostw świata 1974. Wówczas drużyna Kazimierza Górskiego potrzebowała jednego punktu. Po heroicznej walce, świetnej postawie Jana Tomaszewskiego w bramce i golu Jana Domarskiego osiągnęła swój cel, remisując z faworyzowanymi gospodarzami 1:1. Cztery lata później, w kwalifikacjach mundialu 1978, biało-czerwoni znów zremisowali w swoim ostatnim spotkaniu. Tym razem z Portugalią w Chorzowie 1:1 (gol Kazimierza Deyny bezpośrednio z rzutu rożnego), dzięki czemu przypieczętowali awans do mistrzostw świata w Argentynie. Mecz przeszedł do historii, ale - niestety - również z innego powodu. Część kibiców wygwizdała Deynę, wówczas gwiazdę Legii Warszawa. Czasami zdarzało się tak, że Polacy w ostatniej kolejce wykonali swoje zadanie, lecz wobec niekorzystnego wyniku na innym stadionie nic im to nie dało. W kwalifikacjach mistrzostw Europy 2004 grali na wyjeździe z Węgrami i wciąż mieli szansę zajęcia drugiego miejsca (za Szwecją), oznaczającego prawo w gry w barażu o awans. Biało-czerwoni, prowadzeni wówczas przez Pawła Janasa, wygrali w Budapeszcie 2:1 po dwóch golach Andrzeja Niedzielana. W innym spotkaniu tej grupy pewna awansu Szwecja uległa jednak u siebie Łotwie 0:1. Dzięki temu Łotysze zajęli niespodziewanie drugie miejsce, zapewniając sobie prawo w gry w barażach, w których sprawili kolejną sensację - okazali się lepsi od Turków. Były też w przeszłości sytuacje, gdy Polacy wywalczyli awans w przedostatniej kolejce, ale w ostatnim meczu na swoim stadionie. W kwalifikacjach Euro 2008 drużyna Leo Beenhakkera pokonała 17 listopada 2007 roku w Chorzowie Belgię 2:0 po dwóch golach Euzebiusza Smolarka. Mecz rozgrywano przy ujemnej temperaturze, ale atmosfera była gorąca - po raz pierwszy w historii biało-czerwoni wywalczyli awans do mistrzostw Europy. Na wyjazdowy mecz z Serbią (2:2) kadra poleciała już pewna swego i w znakomitych humorach. Belgowie, którzy wówczas nie awansowali na Euro, wkrótce potem doczekali się wspaniałego pokolenia piłkarzy, które do dziś błyszczy w światowym futbolu. Biało-czerwoni nie mają obecnie takiego pokolenia, nie licząc najlepszego w plebiscycie FIFA Lewandowskiego, ale przed 52-letnim trenerem Michniewiczem otwiera się we wtorek wielka szansa. Wystarczy mu zaledwie zwycięstwo w jednym meczu, aby przejść do historii polskiego futbolu. A przy okazji polscy piłkarze mogą zrewanżować się Szwedom nie tylko za porażkę 2:3 w Sankt Petersburgu z ostatnich mistrzostw Europy, ale również np. za przegraną 0:2 na wyjeździe na zakończenie eliminacji Euro 2000. Wówczas - 9 października 1999 roku - ten wynik oznaczał, że kadra prowadzona przez Janusza Wójcika nie zdołała awansować nawet do baraży. A ekipa "Trzech Koron" już wcześniej zapewniła sobie pierwsze miejsce w grupie. Autor: Maciej Białek bia/ pp/