Jest styczeń 1996 roku. Plebiscyty podsumowujące rok wysypują się nawet z lodówki, choć ten sportowy wydaje się mniej ekscytujący niż zwykle. Bo skoro potęga siatkówki jeszcze nie istnieje, piłka ręczna interesuje tylko zapaleńców, a kadrze piłkarzy daleko do dzisiejszej ekipy Adama Nawałki, to kto miałby wygrać głosowanie audiotele jak nie Renata Mauer, złota i brązowa medalistka olimpijska? Obok niej stał Marek Citko - piłkarz wybijający się w polskiej lidze, ale niewiele więcej. Fakt - strzelił gola Anglikom na Wembley, ale w przegranym meczu, który okazał się początkiem nieudanych eliminacji do mistrzostw świata. Wyobraźcie więc sobie (a może przypomnijcie?) minę Citki, gdy okazało się, że więcej telewidzów zagłosowało właśnie na niego niż na Mauer. Absolutna niesprawiedliwość Z jednej strony zdobywczyni najważniejszych trofeów dla sportowca, z drugiej strzelec gola Anglikom, który i tak nic Polakom nie dawał. To tak jakby Mauer raz trafiła w sam środek tarczy, ale w zawodach poległa z kretesem. Czy wówczas ktokolwiek w ogóle myślałby o nominowaniu jej do plebiscytu? Słowem - wynik absolutnie niesprawiedliwy. Takich konkursów w ogóle nie lubię, ale od tamtego czasu próbuję je zrozumieć. Bo za chwilę znów się zacznie: Lewandowski czy Stoch? Lewandowski czy Włodarczyk? Lewandowski czy... I w sumie nie jest ważne kto, bo jeśli Lewandowski dalej będzie piłkarzem tego kalibru, to rywalizacja powinna zaczynać się od drugiego miejsca, bo pierwsze powinien mieć zarezerwowane napastnik Bayernu Monachium. Odzywa się ślepa miłość do piłki nożnej? Nie, to chłodna kalkulacja, która rządzi w takich przypadkach. W szkole podstawowej fajnie dostać nagrodę za najładniejszy jesienny stolik i pokonać pięć innych, ale rodzice są bardziej zadowoleni, gdy pociecha zostanie laureatem konkursu z języka polskiego, w którym udział wzięły setki dzieciaków. W szkole średniej wygranie olimpiady z polskiego otwiera więcej drzwi niż zbieranie laurów w olimpiadach z podstaw przedsiębiorczości czy edukacji dla bezpieczeństwa, a w dorosłym życiu lepiej być prezesem wielkiej spółki giełdowej niż średniej wielkości przedsiębiorstwa. I właśnie dlatego Lewandowski w takich plebiscytach powinien być bezkonkurencyjny. Uprawia najbardziej prestiżową w Polsce i na świecie dyscyplinę sportu, ale przede wszystkim - najczęściej, najbardziej powszechnie trenowaną. Ile dzieci chce i próbuje zostać "Lewym", Messim, czy Ronaldo, a ile Włodarczyk, Wenxiu Zhan, czy Sophie Witchon? Dwóch ostatnich nie kojarzycie? No właśnie, a to srebrna i brązowa medalista ostatnich IO w rzucie młotem. Rywalizacja - to w sporcie słowa klucz. A żeby być w miejscu Lewandowskiego, trzeba rywalizować z milionami. W przypadku Stocha i Włodarczyk mowa o tysiącach, góra dziesiątkach tysięcy sportowców. Rozum wygrywa z romantyzmem Zanim jednak oburzycie się, że umniejszam zasługi Włodarczyk czy Stocha, to dajcie się wytłumaczyć, bo o dominacji Lewandowskiego piszę z bólem serca. Wiem, że ci wszyscy sportowcy trenują równie ciężko jak napastnik Bayernu, często w dużo gorszych warunkach i na pewno za dużo, dużo mniejsze pieniądze. Często sami sobie są też lekarzami, dietetykami, marketingowcami. W tej sytuacji wykonują jeszcze większą pracę niż Lewandowski, a do tego codziennie mierzą się z ogromną presją - albo będą w swojej dyscyplinie jednymi z najlepszych, albo lepiej dać sobie spokój z profesjonalnym sportem, podczas gdy piłkarz może być jednym z kilkuset w swoim kraju i dalej będzie godnie zarabiał. Dlatego tych sportowców (a szczególnie Włodarczyk) podziwiam być może bardziej niż Lewandowskiego, a już na pewno obsypałbym ich wszystkimi możliwymi nagrodami (dla przysypania choć minimalnego zmniejszenia ogromnej różnicy w zarobkach). Przyznałbym im te nagrody, by wygrał romantyzm sportu (i absolutnie szanuję wybór sportowych romantyków), ale rozum mówi "nie". Konkurencja w danej dyscyplinie jest bowiem kluczowa, a między piłką nożną a rzutem młotem czy skokami narciarskimi przepaść jest ogromna. I absolutnie nie jest winą Włodarczyk czy Stocha, że właśnie do tych dyscyplin mieli predyspozycje. Ba, na całe szczęście dla polskiego sportu nie próbowali pchać się w te bardziej oblegane. Dlatego szacunek i uznanie mają ogromne, większe nawet od pecha, czyli uprawiania sportu w erze takiego piłkarza jak Lewandowski. Niech stanie się święto I choć uważam, że Lewandowskiemu należy się każda statuetka w Polsce, to z wielką radością zobaczę ją w rękach innego sportowca. "Lewego" docenia się przecież na co dzień, a wielu innych wybitnych sportowców od święta, więc niech świętują właśnie teraz. Post Scriptum O, w tym momencie zadzwonił znajomy i mówi, że podobno jeden z plebiscytów wygrał Robert Kubica. Ktoś powie, że za upór, walkę i chęć powrotu. A ja spytam - a co w tym roku w ogóle osiągnął? I znów romantyzm spiera się z rozumem. Piotr Jawor