Można się licytować, kto tego lata zawiódł bardziej. Czy Ruch Chorzów, przyjmując siedem sztuk do siatki z Viktorią Pilzno, czy Śląsk, przegrywając 1-6 dwumecz z Helsingborgiem, czy Legia, ulegając na własnych śmieciach w potyczce o Superpuchar piłkarzom z Wrocławia, czy reprezentacja Polski, dając się ograć Estończykom. Mnie osobiście, z wielu względów, choćby tych patriotycznych, najbardziej boli porażka reprezentacji. Można powiedzieć, że - w meczu o pietruszkę - pechowa, po golu, który padł w doliczonym czasie gry, ale to nie będzie prawda. Przecież nasi piłkarze mieli odkupić winy za przegrane Euro 2012, zaprezentować się z jak najlepszej strony przed nowym selekcjonerem Waldemarem Fornalikiem, a byliśmy świadkami fatalnego występu. Tak bezpłciowej w ofensywie kadry Polski dawno nie widziałem. - Była jedna sytuacja, którą na dodatek przegapiłem... - powiedział mi jeden z czołowych polskich ligowców. I miał rację. To był antyfutbol, odstraszanie kibiców nie tylko ze stadionów, ale też sprzed telewizorów, co skończyć się może jeszcze większym pogłębieniem kryzysu w polskiej piłce. Czy w eliminacjach do MŚ 2014 roku stanie się cud? Bo już chyba na to musimy liczyć, jeśli chcemy wyprzedzić teoretycznie silniejsze od Estonii reprezentacje Czarnogóry, Ukrainy czy Anglii. Komuś się mogło wydawać, że sytuację uratuje odprawienie Franciszka Smudy czy powołanie Arkadiusza Piecha z Waldemarem Sobotą, którzy nie uratowali swoich klubów (odpowiednio: Ruchu i Śląska) przed kompromitacjami w walce o Europę. "Na wypracowanie schematów trzeba miesięcy" - tłumaczył się po powrocie z Tallina Waldemar Fornalik, ale przecież wiedział o tym obejmując kadrę, że tych miesięcy na pracę z kadrą mieć nie będzie. Dostanie w zamian dzień na zebranie ekipy, drugi na wylizanie poligowych ran piłkarzy, trzeci na odprawę i na tym koniec. Później podróż, odnowa, jeden trening, odprawa i następny mecz - tak wyglądają eliminacje. Tu nie ma czasu ani miejsca na spokojny trening! Trwają dywagacje: czy Polska powinna grać systemem 4-5-1, czy tak, jak chce Robert Lewandowski - 4-4-2. Tymczasem możemy sobie wystawić nawet czterech atakujących, a i tak będziemy walić głową w mur obronny przeciwnika. Z jednego powodu - nie mamy choćby namiastki piłkarza klasy Andrei Pirlo czy Luki Modricia. Człowieka, który decyduje o tempie gry, o sektorach boiska, w jakich będzie ona prowadzona; który potrafi wykonać sensowne podanie do "Lewego" czy na skrzydło. Przy całym szacunku, nie jest takim rozgrywającym Adrian Mierzejewski. Właściwie od kiedy zawiesił buty na kołku Mirosław Szymkowiak, kadra takiego piłkarza nie posiada. To nie jest przypadek, że Wisła szczyci się Maorem Meliksonem, którego do gry w reprezentacji "Biało-czerwonych" namawiał... Franz Smuda. Najgorsze jest to, że w T-Mobile Ekstraklasie, gdzie gra większości ekip jest prosta - zamurować bramkę, grać twardo, po kontrze albo po stałym fragmencie strzelić gola - rasowi rozgrywający nie rodzą się na kamieniu. Dlatego kluby sięgają po Stiliciów, Meliksonów, Radoviciów. Nadzieję dawała postawa Rafała Wolskiego, ale młodego legionistę szybko dopadła kontuzja. Z ust odpowiedzialnego za szkolenie w PZPN Jerzego Engela częściej słychać, jakiego się to polska piłka dochowała tercetu z Borussii, zamiast przedstawienia skutecznych metod, pozwalających "wyprodukować" środkowego pomocnika, który nie jest wyłącznie specjalistą od odbioru piłki. Z Eugenem Polanskim czy Rafałem Murawskim możemy skutecznie murować dostęp do własnego pola karnego, a nie kreować zagrożenia dla bramki rywala. Bardziej niż w system Engela wierzę w powodzenie takich inicjatyw, jak Akademia Piłkarska 21 Szymkowiaka/Frankowskiego/Koniecznego. "Szymek", "Franek" i "Koniu" podchodzą do szkolenia piłkarskiego narybku z wiedzą i pasją. Nie boją się też uczyć od lepszych. Ostatnio podjęli współpracę z Juventus Soccer Schools. Za kilka lat powinniśmy usłyszeć o ich wychowankach. Michał Białoński Akademia Piłkarska 21Juventus Soccer Schools