Zbliża się 100 dni od gola inaugurującego Euro 2012. Zdobył go Polak Robert Lewandowski, gwiazdor Borussii Dortmund po podaniu kolegi z klubu Kuby Błaszczykowskiego. Cały kraj uwierzył, że to początek czegoś wielkiego, 38 milionów ludzi chciało ich nosić na rękach, niestety szybko okazało się, iż podczas narodowego święta sportu jeszcze tylko jeden raz polski piłkarz wpisał się na listę strzelców. W starciu z Rosją, a nazywał się Błaszczykowski. Trio z Dortmundu, które podbiło Bundesligę dając Borussii podwójną koronę, nie znalazło w sobie dość siły, by poprowadzić drużynę narodową do ćwierćfinału Euro 2012. Niesmak powiększył kapitan drużyny, po porażce z Czechami atakując prezesa PZPN za to, że musiał żebrać o bilety na mecze dla swojej rodziny. Wypowiedź kuriozalna, chybiona w czasie i miejscu. Można ją jednak od biedy traktować w kategoriach nieopanowanej frustracji po zaprzepaszczonym, życiowym wyzwaniu. Lewego cios poniżej pasa Kilka tygodni po mistrzostwach Robert Lewandowski porwał się na ocenę turnieju. Nie posypał głowy popiołem, ale winą obarczył Franciszka Smudę. To był dowód, że nie dorósł do głębszej refleksji nad swoimi dokonaniami. Zamiast publicznie uderzyć w pierś własną, wolał "przyłożyć" selekcjonerowi. To było cios poniżej pasa. Bądźmy jednak realistami: żadna z tych wypowiedzi nie godziła w dobro drużyny narodowej, ani nie rozbijała chemii w szatni. Kiedy po spotkaniu w Podgoricy Błaszczykowski skrytykował Ludovica Obraniaka za czerwoną kartkę, powiedział tylko to, co myśleli wszyscy. Oczywiście, kapitan powinien zatroszczyć się jeszcze o to, by swój błąd zrozumiał Obraniak. Kowalczyk z Koseckim siali większy zamęt Błaszczykowski z Lewandowskim nie zachowują się gorzej od swoich poprzedników. Nie wymyślili też niczego nowego. Wystarczy przypomnieć wiekopomne wypowiedzi Wojciecha Kowalczyka po powrocie z igrzysk w Barcelonie (nawoływał do usunięcia ówczesnego prezesa PZPN-u Kazimierza Górskiego i trenera seniorskiej reprezentacji Andrzeja Strejlaua zastępując go Januszem Wójcikiem), albo kłótnie Romana Koseckiego z działaczami PZPN, po których prezes Kazimierz Górski publicznie pytał go: kiedy zdobył ostatnią bramkę dla narodowej drużyny? O wielkim konflikcie kadry Jerzego Engela z dziennikarzami tuż przed startem mundialu w Korei nie wspominając. Zbyt grzeczny, czy zbyt pyszny Kuba? Kiedy Smuda wybierał Błaszczykowskiego na kapitana, wszyscy załamywali ręce, że wybrał gracza za grzecznego. Dziś, gdy pomocnik Borussii zabiera głos w sprawach kadry, uznajemy to za przejaw pychy, arogancji i przerośniętego ego. Tymczasem spójrzmy na fakty. W dwóch meczach eliminacji MŚ 2014 z Czarnogórą i Mołdawią, kapitan zdobył dwa gole z karnych i zaliczył jedną asystę. Nikt nie może powiedzieć, że bez uzasadnienia nosi opaskę. Lewandowski wywalczył w Podgoricy rzut karny, z Mołdawią wypadł fatalnie. Być może Waldemar Fornalik powinien zdjąć go z boiska przed końcem gry, da się jednak zrozumieć trenera, który wierzy w jednego z graczy bardziej, niż w innych. Lewandowski kilka razy udowodnił jemu i kibicom drużyny, że jest napastnikiem unikalnym w polskiej szarzyźnie. 523 minuty - tyle czeka na gola w kadrze napastnik Borussii. Dokładnie od pojedynku z Grekami inaugurującego Euro 2012. Długo, ale bywały gorsze serie. Przed mundialem w RPA Cristiano Ronaldo nie zdobył bramki dla Portugalii przez rok, a do Euro 2012 Anglicy czekali na gola strzelonego przez Wayne’a Rooney’a w wielkim turnieju osiem lat. "Lewy" i Kuba nadal są najlepsi! Liderzy każdej drużyny poddawani są ostrzejszej krytyce. Frustracja kibiców po słabym meczu skupia się przede wszystkim na nich. Oczywiście nikt nie powinien grać na kredyt, lub za dawne zasługi, ale to akurat nie jest przypadek Lewandowskiego i Błaszczykowskiego. To wciąż najlepsi polscy piłkarze. Jeśli błysną przeciw Anglii, ci kibice, którzy dziś odsądzają obu od czci i wiary, zapragną znów nosić ich na rękach. Prawda jest banalna: racji piłkarzy bronią wyniki. To, co po porażce wydaje się być pychą, po zwycięstwie brzmi jak przejaw niezbędnej wiary w siebie. Kłopot polega na tym, że reprezentacja Polski sukcesów nie ma. Gdyby miała nie byłoby powszechnej frustracji, a także tych wszystkich pretensji do graczy Borussii. Zespół piłkarski nie jest kółkiem serdecznych przyjaciół. Konflikty są w nim czymś naturalnym. Zbigniew Boniek powtarza z uporem maniaka, że cisza i spokój w szatni, jest oznaką słabości drużyny. Czy po meczach Polaków chcielibyśmy słychać tylko bezbarwnego "ble ble ble" o tym, że wszyscy dali z siebie wszystko? Liczy się gra, a nie słowa Od Lewandowskiego i Błaszczykowskiego wymagajmy dobrej gry i przyzwoitego zachowania. Wypowiedzi piłkarzy są jednak trzeciorzędne wobec ich osiągnięć. Czasem każdy palnie głupstwo, tylko czy warto robić z tego tragedię? Chyba, że ewidentnie szkodzi drużynie. W słowach Błaszczykowskiego niczego dyskredytującego go, jako kapitana jednak nie znajduję. Niedawno w Madrycie pewien 100 razy sławniejszy gracz ogłosił, że jest smutny. Dostanie lepszy kontrakt i nastrój mu się polepszy. Piłkarze bywają jak dzieci. Nie na powodu, by ich wypowiedziom nadawać rangę wagi państwowej. Oni mają dobrze kopać piłkę. Jest znacznie gorzej, jeśli tego nie umieją. Niestety w Polsce to przypadek powszechny. I stąd biorą się kłopoty reprezentacji. Rozmiar ego Błaszczykowskiego jest tu tylko tematem zastępczym. Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/" target="_blank">Z autorem artykułu dyskutuj na jego blogu</a>