Sebastian Staszewski, Interia Sport: - Przed meczami reprezentacji Czech z Polską i Mołdawią znalazłeś się tylko na liście rezerwowych, zresztą obok innych Czechów występujących w Ekstraklasie, Jakuba Jugasa z Cracovii i Tomáša Petráška z Rakowa Częstochowa. Byłeś zawiedziony tą decyzją Jaroslava Šilhavý’ego? Tomáš Pekhart: - Oczywiście, że chciałem znaleźć się w kadrze, tym bardziej że czeka nas mecz z Polską, ale nie mogę powiedzieć, że jestem zły lub zawiedziony. Mam świadomość, że w naszej reprezentacji następuje zmiana generacji - na tym zgrupowaniu jest aż sześciu debiutantów - i piłkarze z mojego pokolenia będą powoływani coraz rzadziej. Chociaż nie oznacza to, że rezygnuję z chęci wyjazdu na Euro 2024. Wręcz przeciwnie, zamierzam po raz trzeci wystąpić na mistrzostwach Europy. W piątek ciężar walki o awans muszą wziąć na siebie młodsi. - Mamy wielu świetnych zawodników. Jest na przykład grupa ze Sparty Praga, która jest w dobrej formie. Wśród nich są napastnicy Jan Kuchta i Tomáš Čvančara, których selekcjoner wolał ode mnie. Szkoda, ale muszę to uszanować. Wśród napastników zabraknie jednak największej gwiazdy reprezentacji Czech, Patrika Schicka z Bayeru Levekursen. Jak bardzo ta strata jest dla was bolesna? - To nasz najlepszy piłkarz, a więc to strata porównywalna do tego, jakby w waszej kadrze zabrakło Roberta Lewandowskiego. Bo Schick to więcej niż tylko zawodnik. To lider. Jego obecność na boisku dodaje kolegom pewności siebie. Przez ostatnie pół roku zmagał się jednak z poważną kontuzją i obecnie trwa dla niego bardzo trudny czas. Natomiast taka jest piłka. W tej sytuacji inni reprezentanci muszą wejść w jego buty... Nie da się ukryć, że zarówno w czeskiej reprezentacji, jak i w polskiej, trwa obecnie przebudowa. - Dlatego z ciekawością będę obserwował to spotkanie. Na boisku pojawi się kilku piłkarzy, którzy za jakiś czas mają świadczyć o sile naszej kadry. Naszej reprezentacji też jesteś ciekawy? - Tak, bardzo. Jak wszyscy Czesi. Oglądaliśmy wasze mecze na mistrzostwach świata w Katarze, ale obecnie to całkiem inna drużyna. Bez Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka, Arkadiusza Milika. I z nowym trenerem. To jednak nie ułatwia sprawy Polakom. Presja będzie olbrzymia, oczekiwania kibiców także. Z naszej perspektywy to dobrze, ale i... źle. Bo nie wiemy czego można się po was spodziewać. W Pradze zobaczymy debiut Fernando Santosa. Z drugiej strony barykady stanie doświadczony selekcjoner, który z kadrą pracuje od prawie pięciu lat. To będzie wasz atut? - Mamy bardzo doświadczonego szkoleniowca, który z kadrą współpracuje od lat. Zawodnicy bardzo go lubią. Było kilka sytuacji, gdy pozycja trenera Šilhavý’ego nie była najlepsza, wydawało się nawet, że może zostać zwolniony, ale za każdym razem drużyna stawała po jego stronie. W zespole jest więc świetna chemia, która będzie motorem napędowym naszych działań. Myślę, że każda reprezentacja mogłaby sobie życzyć takich relacji jakie nasz selekcjoner ma z drużyną. Mecz zostanie rozegrany na Fortuna Arena, na której na co dzień występują piłkarz Slavii Praga. Obiekt może pomieścić około dwudziestu tysięcy kibiców. Jakiej możemy spodziewać się atmosfery? - Fantastycznej! Moim zdaniem Fortuna Arena to najlepszy obiekt w Czechach. A zainteresowanie meczem jest tak duże, że gdybyśmy mieli stadion porównywalny do PGE Narodowego, to też byśmy go wypełnili. Na trybunach będzie więc komplet. I będzie bardzo głośno. Nie ma się co dziwić, bo stawka meczu jest ogromna. Na starcie eliminacji spotykają się dwie teoretycznie najsilniejsze drużyny. Kto wygra, od razu zyska przewodnictwo w stadzie. - Dlatego zapowiada się ciekawy mecz. Moim zdaniem faworytem są Polacy, ale liczę na miłą niespodziankę i zwycięstwo Czech. A później... razem pojedziemy do Niemiec. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport