Parafrazując słowa prezesa Cezarego Kuleszy, prasa nie może siedzieć "tak bez niczego". Tematy kłębiące się wokół kadry wymagają odświeżenia i pod tym względem polska piłka reprezentacyjna nie zawodzi. Są świeżutkie zagadnienia - zwolnienie Fernando Santosa i zatrudnienie nowego selekcjonera, już czwartego w czasie jego kadencji. Pierwszego - Paulo Sousę - wybrał mu jeszcze prezes Zbigniew Boniek. Cezary Kulesza musiał poradzić sobie z kryzysem wigilijnym po jego ucieczce z Polski w stylu Henryka Walezego, ale kolejnych selekcjonerów mógł już, jak przystało na prezesa, zwolnić sobie sam. Najpierw Czesława Michniewicza, wreszcie Fernando Santosa. W efekcie Polska miała czterech selekcjonerów Polski na przestrzeni niespełna trzech lat - to sytuacja, która zdarzała się w polskiej piłce głównie ...po wojnach. Po pierwszej i drugiej wojnie światowej. Przynajmniej jednak polska piłka wróciła na standardowe tory i w piłkarski rytm, gdy trener jest świetny dopóki nie wyłoży się na kolejnych eliminacjach. Nie ma już afery Stasiaka, nie ma afery premiowej, nawet Robert Lewandowski udzielił wywiadu już jednego trenera temu. Dziennikarze mogą ponownie powalczyć o newsa, kto będzie selekcjonerem, chociaż co roku na giełdzie są te same nazwisko. Afer w PZPN już w zasadzie nie ma Zamiast dotychczasowych afer, które wstrząsały PZPN mamy teraz przekonanie, że trener Fernando Santos jest beznadziejny i na pewno lepsza od niego będzie polska myśl szkoleniowa, choćby wygrała tylko z młodzieżówkami Kosowa i Estonii, a także że Robert Lewandowski nie jest przecież taki dobry, jak na świecie mówią. Cezary Kulesza zamieni teraz utyskiwanie na PZPN na utyskiwanie na polskich piłkarzy i posuniemy się mocno do przodu. W całej tej historii pouczające jest to, że dwie próby wydobycia Polski z grajdołka polskiego futbolu i zatrudnienia tu zagranicznego selekcjonera z sukcesami skończyły się niepowodzeniem, co oznacza że nie wiadomo, czy będą kolejne. Skoro z grupy mundialu wyszedł Czesław Michniewicz, ostatni sukces na międzynarodowej imprezie wywalczył Adam Nawałka, a gdzieś jeszcze w dalszej perspektywie pokutuje wspomnienie o Antonim Piechniczku i Kazimierzu Górskim, może się okazać, że otwarte okno, przez które wpadało powietrze z zagranicy teraz będzie już zatrzaśnięte na długo. Sytuacja jest o tyle komfortowa dla Cezarego Kuleszy, że nawet jeśli Polska zajmie ostatnie miejsce w grupie, to zagra w barażach i przez nie może awansować na Euro 2024. Turniej raczej jej nie minie, bo UEFA stworzyła system eliminacji z tyloma kołami ratunkowymi, że trudno się w tych kwalifikacjach utopić. Chociaż trzeba przyznać, że biało-czerwoni zrobili wiele, by być do tego zdolnym. Pamiętajmy, że w wypadku wyników polskiej reprezentacji nie ma takiego dna, by nie usłyszeć pukania od spodu. Misja ratunkowa: wyprostować eliminacje Będziemy więc teraz prostować eliminacje i sprzątać bałagan nową miotłą, wyznaczając sobie jako cel awans na Mistrzostwa Europy, który przy 24 uczestnikach, czyli połowie Europy nie powinien być żadnym celem, ale punktem wyjścia. Powinien, ale nie będzie. Emocjonująca walka z rywalami w teorii słabszymi od nas zdeterminuje nas aż do wiosny i sprawi, że zbawcą polskiej drużyny narodowej może okazać się trener, który niekoniecznie posunie sprawy mocno do przodu. Sensacyjne wieści dla Polski. Na to czekały nasze kluby Fernando Santos sam był sobie winien. Też zapewne uległ wrażeniu, że grupa eliminacji Euro 2024 jest tak słaba, że sama się wygra. W efekcie wyleciał on, a polska reprezentacja wpadła w otchłań. Zanim się z niej wydobędzie, miną kolejne bezproduktywne lata walki o to, by ratować się przed utonięciem, a nie doskonalić pływackie style. Walki o odzyskanie przez reprezentację zaufania, które w pewnym momencie już miała, ale znowu utraciła. I powróciła do świata żartów, memów, kpin, szyderstw i obciachu. Aż w końcu Robert Lewandowski zakończy karierę i będziemy musieli wymyślić Polskę zupełnie na nowo.