To były czasy, gdy Polska wciąż próbowała ułożyć się po transformacji ustrojowej. Zmiany polityczne, społeczne i w różnych instytucjach dotknęły także sportu. Jedną z najważniejszych były kolejne wybory prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, a wielką ochotę na przejęcie władzy od Kazimierza Górskiego miał obóz śląski. A w tamtych czasach "obóz śląski" to był Marian Dziurowicz. W 1995 r. prezes GKS-u Katowice dopiął swego i w wyborach na prezesa PZPN pokonał Jerzego Domańskiego i Marka Wielgusa. Już wtedy środowisko piłkarskie wiedziało, że związek może nie będzie zarządzany dobrze, ale na pewno twardo i autorytarnie. Dziurowicz nie znosił bowiem sprzeciwu - gdy wydzierał się na piłkarzy, trenerzy chowali się po kątach. Gdy przegrywał, potrafił zgasić światło na całym stadionie i udawać awarię. Po wyborach w 1995 r. było więc wiadomo, że PZPN będzie rządzony według autorskiego pomysłu śląskiego działacza. Jednym z pierwszych punktów na liście Dziurowicza było mianowanie selekcjonerem "swojego człowieka". Sprawę miał ułatwioną, bo Henryk Apostel przegrał eliminacje do Euro 1996, więc musiał szukać zastępcy. Padło na chorzowianina Antoniego Piechniczka. Jak Władysław Stachurski został selekcjonerem Tyle tylko, że Piechniczek aż tak bardzo nie palił się do objęcie stanowiska. Kadra była w rozsypce, a on co dopiero wrócił z zagranicznych wojaży, więc zdecydowano się na zatrudnienie selekcjonera tymczasowego. Wybrano Władysława Stachurskiego, którego jednak nikt nie powiadomił, że jest tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować grunt na przyjście Piechniczka. Ci, którzy nie znali planu Dziurowicza, mocno się zdziwili, ponieważ Stachurski kojarzony był głównie z Legią Warszawa, do której prezes PZPN-u miłością nie pałał. Stachurski jako piłkarz zdobył ze stołeczną ekipą dwa mistrzostwa Polski, a jako trener dotarł do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. 6 listopada 1995 r. Dziurowicz mianował go selekcjonerem. Trudno powiedzieć, że Stachurskiego piłkarze lubili, w większości jednak szanowali. Był wymagający, ale wyważony i konsekwentny, a wśród zawodników uważany także za sprawiedliwego. Jego wybór na trenera kadry narodowej był jednak trochę zaskakujący, choć szybko okazało się, czemu Dziurowicz postawił właśnie na niego. Stachurski przez jakiś czas miał nadzieję, że to właśnie on otrzyma misję prowadzenia zespołu w eliminacjach do mistrzostw świata we Francji w 1998 r., ale nie dane było mu zagrać nawet jednego meczu o punkty. Pracę z kadrą rozpoczął od towarzyskiego wyjazdowego spotkania z... Japonią, który odbył się w Hongkongu. "Najbardziej egzotyczny debiut selekcjonera w historii reprezentacji Polski" - pisała przed meczem prasa. Polacy przegrali z Japonią aż 0:5 i tym samym Stachurski zaliczył jeden z najgorszych debiutów w historii polskich selekcjonerów. - Nie znaliśmy ich, myśleliśmy, że sobie na luzie poradzimy, a tu taki dzwon. Biegali nam między nogami, śmigali gdzieś z boku, nie wiedzieliśmy, co jest grane, bo byli zwinni i sprytni. Szok to łagodne określenie tego, co wtedy przeżyliśmy - wspominał tamten mecz pomocnik Sylwester Czereszewski w "Przeglądzie Sportowym". Później Stachurskiemu szło niewiele lepiej. Przegrał z Chorwacją (1:2), a zremisował ze Słowenią (0:0) oraz Białorusią (1:1). Selekcjoner odszedł 1 maja 1996 r., czyli po niespełna sześciu miesiącach. Kadrę - zgodnie z założeniami - objął Piechniczek, ale plan nie poszedł po jego myśli. Polska w grupie eliminacyjnej zajęła trzecie miejsce i zgromadziła tyle samo punktów co Gruzja. Zresztą na koniec eliminacji biało-czerwoni dali wielką plamę, przegrywając w Tbilisi aż 0:3. Wtedy jednak selekcjonerem był już Janusz Wójcik, kolejny z nieudanych wyborów Dziurowicza. Władysław Stachurski zmarł na zawał serca 13 marca 2013 r., w drodze po odbiór biletów na mecz Polski z Ukrainą. Piotr Jawor