Powierzenie reprezentacji Polski Adamowi Nawałce było pana pomysłem. Nie brakowało krytyków tej decyzji, ale teraz - zwłaszcza po meczu z Niemcami (2-0) - chyba może mieć powody do satysfakcji? Zbigniew Boniek: - Wydawało mi się rok temu, że trener musi porozmawiać szczerze z zawodnikami, czasami w cztery oczy. W przypadku zagranicznego trenera i z tłumaczem byłoby ciężko. Zdecydowaliśmy się na polskiego szkoleniowca. Wiedziałem, że Adamowi można zaufać. Byłem i cały czas jestem przekonany, że dobrze wykona swoje zadanie. Mijający rok był mu potrzebny, aby mógł zobaczyć wiele rzeczy. Ten proces oczywiście trwa, wiele jeszcze przed nami. Ostatnio porównał pan tę reprezentację do drużyny Antoniego Piechniczka, która w 1982 roku zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach świata. To była opinia na fali entuzjazmu po pokonaniu Niemców, czy realna ocena? - Uważam, że na kluczowych pozycjach mamy dobrych piłkarzy. Ta reprezentacja oczywiście musi jeszcze "urosnąć". Można mieć zastrzeżenia np. w kwestii podań, choćby z drugiej linii. Widać, jak wiele drużynie dał 32-letni Sebastian Mila, ale on może wejść np. na 30-40 minut. Na pewno potrzebujemy dwóch-trzech kreatywnych piłkarzy. Wielką zasługą selekcjonera jest postawienie na drugiego napastnika. Dzięki Robertowi Lewandowskiemu ten drugi ma łatwiejsze życie, bo "Lewy" wykonuje ciężką pracę i skupia na sobie uwagę rywali. Świetnie wykorzystał to Arek Milik (zdobył gole z Niemcami i Szkocją - red.), jedno z objawień ostatnich meczów. Siedem punktów i pozycja lidera po trzech kolejkach wydają się dobrym kapitałem przed kolejnymi spotkaniami. - Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że w trzech seriach gier wywalczymy siedem punktów, wziąłbym to w ciemno, ale po wtorkowym meczu... coś kłuje pod wątrobą. Byliśmy lepsi od Szkotów, mieliśmy więcej sytuacji, można było z nimi wygrać. Czuję lekki niedosyt. Widziałem się po meczu z naszymi piłkarzami, mają takie same odczucia. Nie byli zadowoleni, to dobrze o nich świadczy. Nie ulega wątpliwości, że sukcesy reprezentacji wpływają na wizerunek PZPN, podobnie jak porażki. - Jesteśmy jedną drużyną, ale jako PZPN odpowiadamy za wybór trenera, ośrodki treningowe, organizację meczów itd. Stwarzamy reprezentacji Polski warunki, a wyniki to zasługa pracy sztabu szkoleniowego i piłkarzy. My też cały czas robimy swoje i jako związek mamy efekty. Stworzyliśmy m.in. Centralną Ligę Juniorów, mamy nową Szkołę Trenerów, przywracamy należną pozycję rozgrywkom o Puchar Polski. Eliminacje Euro 2016 to ciąg sensacyjnych wyników. Kłopoty w swoich grupach - oprócz Niemców - mają m.in. Holendrzy, Hiszpanie, Szwajcarzy, Grecy, Portugalczycy, nie mówiąc już o Turkach, którzy zamykają tabelę grupy A. Jest pan zaskoczony? - Nie do końca. Dlaczego? Wyrównał się poziom przygotowania motorycznego poszczególnych drużyn. Kiedyś słaby zespół również słabo biegał. Teraz to wygląda zupełnie inaczej, do tego dochodzi ogromna ambicja i determinacja piłkarzy. Ponadto w przeszłości zawodnicy ze słabszych reprezentacji nie wychylali nosa z własnej ligi, obecnie grają w dobrych zagranicznych klubach, podwyższając swoje umiejętności. Wyniki kwalifikacji Euro 2016 uczą pokory i pokazują, jak trudno jest uzyskać sukces w futbolu. Niemcy byli "pewniakami" do pierwszego miejsca w grupie D, tymczasem na razie mistrzowie świata wygrali tylko jedno spotkanie, na dodatek po ciężkim boju ze Szkocją we wrześniu (2-1). To dobrze dla nas czy źle? - Zobaczymy. Na razie to Niemcy mają zmartwienie, jak zdobyć jeszcze 18-20 punktów potrzebnych do awansu. Wszystko tutaj jest możliwe. Trener Szkotów Gordon Strachan powiedział nawet, że nasza grupa jest zdecydowanie najsilniejszą w tych eliminacjach. Zgadza się pan? - Może nie do końca zrozumiano jego wypowiedź, ale skoro tak powiedział... Na pewno grupa jest wyrównana, walczą przecież Polska, Szkocja, Irlandia, nie można lekceważyć Gruzji. Punkty niespodziewanie traci wielki faworyt. Myślę jednak, że jest kilka silnych grup w tych kwalifikacjach. Rozmawiał Maciej Białek