Różnie można oceniać kadencję Zbigniewa Bońka jako prezesa PZPN, ale piłkarzem był wielkim i basta. "Zibi" to pierwszy polski zawodnik, który zrobił karierę w zachodnioeuropejskiej piłce klubowej, w latach 1982-88 grał w najlepszej wtedy na świecie włoskiej Serie A. Najpierw trzy lata w Juventusie Turyn (dwa europejskie puchary i mistrzostwo Włoch), kolejne trzy w AS Roma (dwa razy ligowe podium), a były to czasy, gdy kluby Serie A mogły wystawiać jedynie po dwóch "stranieri" (obcokrajowców). Trudno to porównać do dzisiejszych czasów, w każdym razie był to szczyt klubowych szczytów. Po upływie 3-letniego kontraktu z Romą, Boniek nie narzekał na brak ofert, mógł podpisać jeszcze co najmniej jeden sowity kontrakt. Dlaczego Boniek zakończył karierę właśnie wtedy, w wieku 32 lat? Najlepiej wie to on sam. Na pewno pojawiło się zmęczenie po tylu latach gry na wysokim poziomie. Trzeba pamiętać, że trzy dekady temu piłkarze szybciej kończyli zawodową grę w piłkę. Druh Polaka, Michel Platini, skończył karierę rok wcześniej, mając również tylko 32 wiosny. Propozycja z Anglii, o której wspominał Boniej, była z Tottenhamu . Co prawda zespół ten grał najbardziej kontynentalną piłkę na Wyspach, ale była to jednak trochę "gra w kości", zupełnie inny poziom niż wtedy we Włoszech. W książce Romana Kołtonia pt. "Zibi czyli Boniek" Giuseppe Giannini, który był wtedy w Romie mówi autorowi, że wiedział że sezon 1987/1988 będzie ostatnim w karierze Bońka. Klątwa Bońka Słuchając wypowiedzi Bońka w wyżej wymienionym programie Sylwestra Latkowskiego lub czytając książkę Kołtonia staje się jasne, że przedwczesne zakończenie kariery miało podłoże bardziej reprezentacyjne niż klubowe. Najlepiej dla drużyny narodowej Zbigniew Boniek grał za selekcjonerskiej Antoniego Piechniczka - koniec pracy trenera po nieudanych mistrzostwach w Meksyku był również początkiem końca "Zibiego" w kadrze. - Dwa razy wprowadziłem zespół Polski do finałów mistrzostw świata, raz zdobyliśmy brązowy medal, raz weszliśmy do grona 16 najlepszych drużyn. Wystarczy. Odchodzę! - mówił selekcjoner Piechniczek. - Życzę mojemu następcy, aby żegnał się z kadrą z podobnym, a nawet lepszym dorobkiem - zakończył. - Jestem daleki od kreowania atmosfery goryczy i załamania. W tych ostatnich czasach trzy razy uczestniczyłem w mistrzostwach świata, raz przeżyłem to jako kibic w 1974 r. Polska reprezentacja zajęła w tym czasie dwa razy 3. miejsce. Raz od 5. do 8. i raz - dzisiaj, odpadliśmy w 1/8. Jeśli w następnych czterech edycjach osiągniemy podobny sukces, to będzie to satysfakcja zarówno dla sportowców, trenerów, działaczy, jak i przede wszystkim dla kibiców - dodał Boniek, który apelował, żeby docenić to, co udało się wywalczyć i że polscy kibice jeszcze zatęsknią za awansami. Jego słowa okazały się prorocze. Kolejne trzy mundiale Polacy oglądali w telewizji. Po Piechniczku kadrę objął Wojciech Łazarek, który od progu zapowiedział, że "będziemy ograniczać udział tych w ciemnych okularach i z papierosem w ustach". Jeśli to nie był bezpośredni przytyk do Bońka (a raczej był), to co najmniej do piłkarzy grających za granicą, którzy wówczas byli w zdecydowanej mniejszości, ale ich grupa po mundialu powiększała się - zmienił się przepis i można było wyjechać w wieku lat 28, a nie 30. "Baryła" wygrał w PZPN-owskim konkursie z Leszkiem Jezierskim. Gdyby to nazywany "Napoleonem" Jezierski wygrał, pierwszy telefon po selekcjonerskiej nominacji wykonałby właśnie do Bońka. A Łazarek? Upierał się na skład krajowy. Dopiero, gdy przyszła trwoga i wyjazdowy mecz eliminacji mistrzostw Europy z rosnącą w siłę Holandią w Amsterdamie, przypomniał sobie o "Zibim", Romanie Wójcickim z FC Homburg i Włodzimierzu Smolarku z Eintrachtu Frankfurt. To była skuteczna "obrona Częstochowy" i wyszarpany bezbramkowy remis. Ale to spotkanie miało też poważne konsekwencje dla współpracy Łazarek-Boniek. - Przyjąłem powołanie na spotkanie, ponieważ chciałem pomóc reprezentacji. I liczyłem na dłuższą rozmowę z selekcjonerem. Trener nie znalazł dla mnie czasu... - powiedział potem Boniek. Hotel pustoszał Pół roku później kadra zagrała pierwszy raz w historii w Gdańsku. Boniek chciał przyjechać na mecz eliminacyjny z Cyprem. Ale ostatecznie w kadrze go zabrakło. Dlaczego? Piłkarz AS Roma wyjaśnił to po meczu na łamach ″Sportowca″. - Tego chciałem dowiedzieć się od trenera i na 10 dni przed spotkaniem zadzwoniłem do niego do domu z sugestią, że mogę przyjechać nawet na siedem dni. Była godzina 10 wieczorem. Niestety, żona pana Łazarka powiedziała, że trener pojechał do ″Polmozbytu″. Następnego dnia podano skład kadry. Mnie w nim nie było - tłumaczył Boniek. Kadra skompromitowała się, remisując 0-0 z przybyszami z Wyspy Afrodyty. Eliminacje do Euro 1988 zostały przegrane z kretesem. Kolejny mundial miał zostać rozegrany w Italii, która stała się dla Bońka drugim domem. Pokusa gry na czwartym mundialu musiała być dla Bońka ogromna. - W kadrze byli młodzi utalentowani piłkarze: Wdowczyk, Kubicki, Prusik, Kosecki, Tarasiewicz, dochodził Kosecki, Ziober, Urban, to była dobra drużyna. Gdybym ja z tyłu stanął, myślę, że mógłbym tej drużynie pomóc, mógłbym grać do 1990 r. gdy były mistrzostwa we Włoszech - mówił Boniek u Latkowskiego. Mimo złych relacji z Łazarkiem (który został na stanowisko mimo przegranych eliminacji Euro), Boniek nawiązał kontakt z PZPN. Ostatecznie otrzymał powołanie na spotkanie towarzyskie z Irlandią Północną w Belfaście, 23 marca 1988 r. zagrał w kadrze po raz 80. i ostatni. W stolicy Ulsteru, "Zibi" wystąpił na pozycji stopera, a mecz skończył się remisem 1-1. Na boisku remis, poza nim dla Bońka porażka - cała otoczka i atmosfera wokół reprezentacji. - Reprezentacja napędzała mnie do gry w klubie. (...) Gdy zdałem sobie sprawę, że nie wystąpię już w drużynie narodowej, to nie widziałem celu w kontynuowaniu kariery klubowej - mówi Boniek Kołtoniowi. Niebawem skończyła się i kadencja selekcjonerska Wojciecha Łazarka co w swoim stylu podsumował Jan Tomaszewski: "graliśmy radosny futbol, bo śmiała się z nas cała Europa". Bardzo znany felietonista tamtych czasów, Krzysztof Mętrak żegnał Bońka na łamach "Piłki Nożnej": "W zgiełku olimpijskich spraw [trwały IO w Seulu 1988 - przyp. red.] utonęły komentarze dotyczące decyzji Zbigniewa Bońka o zakończeniu kariery. Zresztą sam piłkarz postarał się, aby nie wywoływać ani widowiska, ani sensacji. I tak oto w cichy sposób odchodzi gracz, którego nazwisko znaczyło w świecie sto tysięcy razy więcej niż wszystkie nazwiska naszych medalistów z Seulu razem wzięte". Maciej Słomiński, INTERIA