Prezes Zbigniew Boniek po blamażu naszej reprezentacji w meczu z Ukrainą przeprosił kibiców, ale po świątecznych przemyśleniach postanowił, że nie będzie zwalniał selekcjonera, Waldemara Fornalika. Aż do dzisiaj nie chciał jednak publicznie komentować tej decyzji. INTERIA.PL: Dlaczego postanowił pan nie zwalniać Waldemara Fornalika, choć nasze szanse na awans na mistrzostwa świata po porażce z Ukrainą drastycznie spadły? Zbigniew Boniek, prezes PZPN: - Od 15 lat chcemy tylko zwalniać trenerów po każdej porażce i jest to jeden z większych problemów polskiej piłki. Owszem, z reprezentacją Polski znaleźliśmy się na lekkim zakręcie, ale to nie tak, że tylko trener jest winny. Na boisko wychodzi przecież jedenastu piłkarzy, a nie on. To oni przede wszystkim są odpowiedzialni za wynik. - Pamiętajmy, że pomysłodawcą powierzenia kadry narodowej Fornalikowi jest Antoni Piechniczek, którego ja uważam za jednego z najlepszych trenerów w historii polskiej piłki, człowieka inteligentnego. Piechniczek wiedział, co robi. Mimo porażki z Ukrainą, Waldek ma moje pełne poparcie, co wcale nie znaczy, że nie chciałbym, aby gra reprezentacji wyglądała lepiej, zmierzała w innym kierunku. - Często się tak dzieje, że moje słowa są błędnie interpretowane, dokładane są do nich komentarze i powstaje z tego karykatura, a nie czytelny komunikat. Dlatego jeszcze raz podkreślam - Waldemar Fornalik ma pełne poparcie nie tylko moje, ale i całego zarządu. Waldek może spać spokojnie, tak samo jak piłkarze. Nie wolał pan sprowadzić już teraz pewniaka, klasowego trenera z zagranicy? - Ja nie należę do ludzi małej wiary. Wszystko, do czego w życiu doszedłem, osiągnąłem ciężką pracą, charakterem. Dlatego daleki jestem od wyznawania teorii, że polską kadrę uratuje cudotwórca z zagranicy. Rok temu odsądzaliśmy od czci i wiary Łukasza Kruczka, twierdząc, że jest beznadziejny i się nie nadaje. Dzisiaj się okazuje, że na lepszego fachowca polscy skoczkowie nie mogli trafić i takiego sezonu nasza drużyna jeszcze nigdy nie miała. - Teraz słyszę teorie, że do szatni reprezentacji powinien wejść ktoś, kto wstrząsnąłby piłkarzami, a Fornalik rzekomo na to jest za spokojny. Ryszard Kulesza też był spokojny, ale myśmy sami sobą wstrząsali. - To nie jest tak, że dobry trener na każdego zawodnika od a do z musi wrzeszczeć, przeklinać. Waldek z zawodnikami znajdzie własne wyjście awaryjne i wcale nie musi to być karkołomne zadanie. Jeśli wygramy w czerwcu z Mołdawią, to nasze szanse na awans niekoniecznie będą tylko matematyczne. - Natomiast daleki jestem od ubarwiania sytuacji, okłamywania kogokolwiek, że wszystko jest OK z naszą kadrą. Po meczu z Ukrainą odniosłem wrażenie, że idziemy w złym kierunku i miałem prawo to powiedzieć. Trener z piłkarzami mają jednak szansę na zmianę tego trendu. Dotychczas mógł się pan bronić argumentem: "Fornalik to scheda po Lacie i Piechniczku"... - To błędne rozumowanie prostych ludzi. PZPN ma do ogarnięcia setki spraw i obsada trenera reprezentacji jest tylko jedną z nich. Jeśli chodzi o wartość sportową reprezentacji, to odpowiada za nią trener i jego sztab. Ja się z Fornalikiem i jego sztabem solidaryzuję, ale przestańmy spoglądać na PZPN i całą polską piłkę tylko i wyłącznie przez pryzmat reprezentacji. Nie może być tak, że każda porażka kadry narodowej oznacza podcięcie skrzydeł całej piłce. Nie przesadzajmy! Przecież cały czas idziemy do przodu, jesteśmy zwarci i rozwiązujemy wiele problemów. Mówi pan "jesteśmy zwarci", a tymczasem wiceprezes Roman Kosecki w wywiadzie dla "Polska The Times" skarży się na chwaloną przez pana reformę rozgrywek Ekstraklasy. Czuje się pominięty przy ustaleniach, uważa, że tak radykalna zmiana nie została właściwie skonsultowana i przemyślana. - Każdy jest wolnym człowiekiem i reprezentuje samego siebie, aczkolwiek pracujemy razem. Ekstraklasa SA miała prawo zreformować rozgrywki, którymi zarządza. Ktoś powie tak, że Włosi nie majstrują przy rozgrywkach Serie A. Tymczasem w Italii nie muszą nic robić, bo u nich liga funkcjonuje na wysokim poziomie, podczas gdy nasza z każdym rokiem oddala się od tych najsilniejszych, traci z nimi kontakt. Wprowadzone właśnie zmiany mają zmniejszyć tę przepaść. Zreformowana liga to według mnie dużo lepszy model od tego, co mieliśmy do tej pory. - W tym przypadku Romkowi Koseckiemu trochę się dziwię, z prostej przyczyny - panowie Biszof, Animucki i Stefański z Ekstraklasy SA uczestniczyli w posiedzeniu Zarządu PZPN i przy użyciu wizualizacji zaprezentowali projekt reformy ligowej. To była półgodzinna projekcja. Postanowiliśmy po niej, że jako Zarząd PZPN na posiedzeniu Rady Nadzorczej Ekstraklasy SA będziemy głosować na "tak", gdyż uważamy, że dreptanie w miejscu, a takim byłoby utrzymywanie dotychczasowego schematu Ekstraklasy, nie miało sensu. Romek chyba zapomniał o tym posiedzeniu Zarządu PZPN z udziałem Zarządu Ekstraklasy SA. Ale nic się nie stało, jesteśmy inteligentni, każdy ma swoje zdanie. Romek także, i bardzo dobrze. Skąd się wzięły pogłoski po meczu z Ukrainą, że zamierza pan zastąpić Fornalika swym przyjacielem Marco Tardellim? - Nie było takiego tematu. W mediach widziałem różne pomysły, na czele z tym, by za Waldka wziąć Marco van Bastena. Ja do tego nic nie mam, od 40 lat śledzę media zajmujące się piłką, wiem, na czym polega ta zabawa. Nikomu w spekulacjach na temat van Bastena nie przeszkodził fakt, że ma on podpisany kontrakt na dwa lata w lidze holenderskiej. - A Tardelli? Mam dom w Rzymie, więc komuś wydawało się to naturalne, że będę chciał sprowadzić trenera z Italii. Wybór padł na Tardellego. Tak samo jak ciągle się podkreśla, że selekcjonera dostaliśmy w schedzie po poprzednim zarządzie. To prawda, że w spadku po Lacie dostaliśmy Fornalika, ale nie tylko jego, bo jeszcze innych pracowników Związku, którzy do dzisiaj pracują i ich pozycja nie jest zagrożona. Antoni Piechniczek, którego uważa pan za wielki autorytet, domagał się w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego", by pański zarząd dał większe wsparcie trenerowi Fornalikowi. Według trenera Piechniczka, powinniście witać piłkarzy na zgrupowaniach, zjeść z nimi posiłek, porozmawiać, a nawet wpaść w przerwie meczu do szatni, czy wreszcie powiedzieć: "Jak będzie źle, to was wszystkich zmienimy, ale trenera zostawimy". - Za bardzo szanuję Antka, żebym się ostro ustosunkował do tych jego wypowiedzi. Przypomnę mu tylko, że gdy trenował mnie na MŚ 1982 roku, to ja nawet nie wiedziałem, kto jest sekretarzem generalnym PZPN, a kto jest członkiem zarządu. W ogóle mnie to nie interesowało. Był Piechniczek i była drużyna. Chciałem też Antkowi powiedzieć, że z piłkarzami rozmawiałem oficjalnie już trzy razy, a nad całym zgrupowaniem była opieka PZPN-u. Nie zgadzam się z takim dorabianiem dziwnych teorii. - Wedle kolejnych, przegraliśmy z Ukrainą, bo nasza reprezentacja, zamiast zaszyć się gdzieś w lesie, mieszkała w Hyatcie, w centrum Warszawy. Za moich czasów w recepcjach hoteli plątały się "panienki", ale w niczym mi to nie przeszkadzało, ja koncentrowałem się na grze. Nie szukajmy dziury w całym i przyczyn porażek tam, gdzie ich nie ma. Wkoło słyszę: "Nie ten hotel", "Nie ten kucharz", "Nie tam zgrupowanie". To wszystko fantazje. To co zatem było przyczyną porażki z Ukrainą? - Ja uważam, że nie potrafimy wyjść na boisko i zagrać z entuzjazmem, z charakterem. Moim zdaniem, nasi piłkarze po meczach mają jeszcze rezerwy w organizmie, tylko nie potrafią ich wydobyć. Liczę na to, że wkrótce to się zmieni i na razie stoję murem za trenerem i drużyną. Wiadomo jednak, że jeśli w czerwcu znowu zaliczymy wpadkę, to jako prezes będę musiał podjąć jakąś decyzję. Jestem jednak optymistą i wolę nie gdybać. - Niech wszyscy spokojnie pracują, nie boją się nikogo ani niczego, i przede wszystkim w swojej mentalności nie tworzą syndromu oblężonej twierdzy. Trener i drużyna, którzy chcą się bronić przed mediami, przed krytyką, czują się zaszczuci, nie mają takiego ofensywnego "poweru". Rzeczywistość w piłce, w sporcie jest taka, że trzeba wygrywać. Jeśli się nie uda, to ma się przeciwko sobie wszystkich - media, kibiców, krytyków i to jest normalne.