Reprezentacja Polski rozpoczęła Ligę Narodów od wyjazdowego zwycięstwa 3:2 ze Szkocją. Kilka dni później podopieczni trenera Michała Probierza przegrali w Osijeku 0:1 z Chorwatami. Dzisiejszy mecz z Portugalią miał wskazać nam nieco bardziej jednoznacznie, w którą stronę zmierza nasza kadra. W jej składzie doszło doszło do jednej gruntownej zmiany. Na pozycji defensywnego pomocnika nie wystąpił już Piotr Zieliński, lecz - zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami - absolutny debiutant Maxi Oyedele, który został rzucony na głęboką wodę. Waży się przyszłość reprezentanta Polski. Są nowe wieści ws. Urbańskiego Dobry początek, a potem gole Portugalii Polacy rozpoczęli mecz odważnie, z impetem, ruszając na rywala. W rolę skrzydłowego wcielił się nawet nasz obrońca - Sebastian Walukiewicz, kończąc swój rajd prawą flanką groźnym dośrodkowaniem. Później do głosu doszli Portugalczycy. A bliski strzelania gola był nie kto inny, a sam Cristiano Ronaldo. Pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki mógł skorzystać z feralnego zagrania Jana Bednarka, lecz z kilku metrów trafił w poprzeczkę. Nie minęło kilka chwil a nasi kibice znów mogli odetchnąć z ulgą. W 15. minucie piłkę tuż przed naszą "szesnastką" otrzymał Bruno Fernandes. Nie myśląc zbyt długo przyjął ją i huknął w stronę bramki. Uratowała nas tylko genialna interwencja Łukasza Skorupskiego. Po okresie dominacji rywala zdołaliśmy jeszcze na kilka chwil złapać wiatr w żagle. Nasz zryw przyniósł jedną groźną okazję. Blisko gola był Karol Świderski, który głową lekko zmienił tor lotu piłki po strzale Sebastiana Walukiewicza. Ta jednak poszybowała obok słupka. A Portugalczycy odpowiedzieli w sposób do bólu skuteczny. Nasza defensywa de facto tylko stała i patrzyła, gdy Ruben Neves zagrywał piłkę z głębi pola do Bruno Fernandesa, który natychmiast posłał ją w stronę Bernardo Silvy. Pomocnikowi Manchesteru City pozostało tylko wykończyć całą akcję pewnym strzałem. I tak też uczynił. Niestety, nasi rywale równie biernie patrzyli później na widowiskowy, kilkudziesięciometrowy rajd Rafaela Leao zakończony strzałem w słupek. A później byli już całkowicie bezradni, gdy Cristiano Ronaldo zrobił to, co dopracowywał do perfekcji przez całą swoją karierę. Znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. To wystarczyło, by dobić strzał kolegi, podwyższając wynik. Odpowiedzieć spróbowaliśmy strzałem z dystansu Sebastiana Szymańskiego, z którym bez problemów poradził sobie portugalski bramkarz. Reprezentacja Polski. Nicola Zalewski wprost o swojej sytuacji. "Wszyscy wiemy, jak było" Na drugą połowę nie wyszedł Sebastian Walukiewicz, którego zastąpił Jakub Kiwior. Poza tym na murawie nie zmieniło się zbyt wiele. Portugalia przeważała, całkowicie przejmując kontrolę nad futbolówką. A gdy już zdołała uśpić naszą czujność, Diogo Dalot dograł w pole karne do Cristiano Ronaldo. Ten chyba ku zaskoczeniu wszystkich nie zdecydował się na strzał, ale na dogranie do Bruno Fernandesa. I zapewne srogo tego żałował. Tak jak Robert Lewandowski niewykorzystanej po chwili okazji w polu karnym Portugalczyków. Zabrakło niewiele, by po dośrodkowaniu Przemysława Frankowskiego i strzale głową naszego kapitana piłka przeleciała po właściwej stronie słupka. W 60. minucie do siatki ponownie mógł trafić Bruno Fernandes, do którego dogrywał po drugim już genialnym rajdzie Rafael Leao. Wówczas uratował nas już tylko Łukasz Skorupski. Kilka minut później boisko opuścił żegnany oklaskami - i goniony przez młodego fana - Cristiano Ronaldo do spółki z Rafaelem Leao. A potem na kolejną roszadę zdecydował się trener Michał Probierz, wpuszczając Jakuba Modera w miejsce Maxiego Oyedele. I tak mijały kolejne minuty. A na murawie działo się niewiele. Ofensywę naszej ekipy mieli spróbować rozruszać kolejni rezerwowi - Kacper Urbański oraz Michael Amayaw. Ten pierwszy zrobił to błyskawicznie. Odegrał bowiem kluczową rolę w akcji, po której Piotr Zieliński trafił na 1:2. Była 82. minuta. Na nowo rozpaliła się więc nadzieja, której Portugalczycy nie byli w stanie ugasić szybkim golem, zamykającym definitywnie mecz. W samej końcówce ostro się zagotowało. Gdy Michael Amayaw upadł w polu karnym rywala, nasi fani i sami piłkarze domagali się odgwizdania "jedenastki". Gwizdek sędziego jednak milczał, a rywale wyszli z kontrą, po której Jan Bednarek wpakował piłkę do własnej bramki. Naszą szansą był jeszcze VAR, ale arbiter wskazał na środek boiska. Przegraliśmy więc na PGE Narodowym 1:3. I to przegraliśmy całkowicie zasłużenie. Ze Stadionu Narodowego - Tomasz Brożek