Maciej Słomiński, INTERIA: Który mecz jest według pana ważniejszy - towarzyski z Niemcami, czy o cztery dni późniejszy z Mołdawią o punkty? Selekcjoner Fernando Santos miał na ten temat dość zdecydowaną opinię. Sebastian Mila, 38-krotny reprezentant Polski, ekspert meczyki.pl: - Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Selekcjonera rozliczają za zdobyte punkty, poza tym pochodzi on z innego kręgu kulturowego, a dla nas mecze z Niemcami są jak derby. My jako kibice, eksperci, dziennikarze chcemy oglądać naszą drużynę w rywalizacji z jak najsilniejszymi rywalami, żeby zobaczyć, jak wyglądamy na ich tle. Im silniejszy rywal, tym większy prestiż, gdy się go pokona. Czy w słowniku polskiego kibica czy piłkarza istnieje w ogóle takie pojęcie jak "mecz towarzyski z Niemcami"? - Nie chodzi nawet o Niemców, dla piłkarzy którzy powołani są do reprezentacji żaden mecz nie jest towarzyski. Czy mecz w piątek da nam punkty? No nie. A czy poszczególni piłkarze dobrą grą mogą zapunktować u selekcjonera, wywalczyć kredyt zaufania i podstawowy skład na spotkanie z Mołdawią oraz następny? Jak najbardziej. Reprezentacja kraju to marzenie każdego sportowca, grając z orłem na piersi przez 12 lat z przerwami nigdy nie spotkałem się z lżejszym potraktowaniem jakiegoś meczu. Zawsze chcieliśmy grać jak najlepiej i wygrać. Dla nas samych, dla naszych rodzin, kibiców i dla naszego kraju. Chciałem wrócić do meczu z Niemcami z 11 października 2014 r., gdy został pan bohaterem narodowym pokonując zachodnich sąsiadów niczym Jagiełło pod Grunwaldem. - Moja droga na Stadion Narodowy i mecz z Niemcami była wręcz nieprawdopodobna. Miesiąc wcześniej zostałem powołany na mecz z Gibraltarem w miejsce kontuzjowanego Michała Kucharczyka. Potrenowałem z najważniejszą drużyną w kraju, poczułem się doceniony, ale o powąchaniu murawy w meczu nie było nawet mowy. Wygraliśmy wysoko, wróciłem do treningów w klubie. Czy myślał pan, że z Niemcami w ogóle wystąpi na boisku? - Bez żartów! Nie miałem prawa myśleć, że w ogóle mnie powołają! Co pan czuł siedząc na ławce w meczu z Niemcami? Polska prowadziła, ale mistrzowie świata dociskali coraz mocniej. - Byłem uczony, żeby zawsze grać do końca, właśnie na przykładzie drużyny niemieckiej. Dziś może to zabrzmieć śmiesznie, ale jako dziecko często słyszałem, że mecz z Niemcami kończy się gdy wyjadą ze stadionu. Wierzyłem, że utrzymamy prowadzenie, że uda się pokonać zachodnich sąsiadów po raz pierwszy w historii. Mecz z Niemcami zmienił życie Sebastiana Mili W 77. minucie wszedł pan na boisko za Arkadiusza Milika. - Przed meczem trener powiedział mi, że wejdę na boisku w tym spotkaniu. Spore zaskoczenie. Myślałem, że trener jaja sobie robi, nie trzymało mi się to kupy. Około 70. minuty dostałem sygnał, że zaraz wchodzę. Trener Rzepka zaordynował ostatnie ćwiczenia rozgrzewające, ale nie musiał i bez tego poczułem, że robi mi się ciepło. Dostałem sygnał od trenera Adama Nawałki, że to już. Pamięta pan co trener powiedział przed wejściem na boisko? - Tak, zapamiętam to do końca życia. Powiedział, że rywale mają przewagę, żeby mnie nie deprymowało, że to rywale mają piłkę. A gdy ją odzyskamy, żebym trzymał ją najdłużej jak najdroższy skarb. W 88. minucie Robert Lewandowski wystawia piłkę Sebastianowi Mili, który trafia do siatki obok Manuela Neuera i Polska pokonuje mistrzów świata 2-0! - Gdy dziś, po latach patrzę na tę bramkę, mam wrażenie, że cieszę się jakby to miała być moja ostatnia bramka w życiu. Radość absolutnie spontaniczna, nieprzygotowana, a zarazem świadoma - doskonale wiedziałem do kogo biegnę się cieszyć. Czy ten gol zmienił pana życie? - Oczywiście. Nie tylko ten gol, ale i ten mecz i cały czas wokół ówczesnej reprezentacji. Kibice oglądający mecze ligowe znali mnie od dawna, ale jednak gol w meczu z Niemcami wystrzelił mnie na inną scenę. Stałem się znany kibicom bardziej niedzielnym. Gdy dziś zasiadam w studiu telewizyjnym i ktoś w mediach społecznościowych napisze, że gdyby nie ta bramka to, by mnie w tym studio nie było, absolutnie mnie to nie martwi, ani niczego nie ujmuje. Przeciwnie, pojawia się nostalgia za tym fantastycznym czasem. Czy to był najważniejszy moment w pana karierze? - Myślę, że tak. W ogóle w mojej przygodzie z piłką najwyżej stawiam to co związane z orzełkiem. Wiele było schodków w moim graniu, były mistrzostwa Polski i Austrii, europejskie puchary. Był złoty medal młodzieżowych mistrzostw Europy, był mundial i awans na niego, wreszcie promocja na mistrzostwa Europy. Sporo tego. Jednak w mojej prywatnej hierarchii, wygraną przeciw mistrzom świata w wieku 32 lat stawiam na pierwszym miejscu. Jak będzie wyglądał piątkowy mecz na Stadionie Narodowym? - Oglądałem ich ostatni mecz towarzyski z Ukrainą... Niemcy będą faworytami, spodziewam się w piątek bardzo trudnego dla nas meczu, daj Boże zwycięskiego, co nam da wiele pewności siebie na kolejne spotkania. Niemcy jako gospodarze mają zapewniony start w mistrzostwach Europy, zawodnicy poprzez mecze towarzyskie chcą wywalczyć swoją pozycję u selekcjonera Hansiego Flicka. Niemcy zawsze muszą, nie ma dla nich meczów towarzyskich. Na koniec chciałem zapytać o zakończony sezon klubowy 2022/23. Oba pana kluby Lechia Gdańsk i Śląsk Wrocław muszą zaliczyć go do najgorszych w historii. - Cieszę się, że ten sezon klubowy już za nami. Trochę dosyć miałem docinków pod adresem obu moich klubów i ciągłych złośliwości. Miejsce Lechii Gdańsk i Śląska Wrocław jest w Ekstraklasie i nie w ogonie tabeli, a w jej czołówce. Nie chciałbym, żeby Lechia się zakopała w I lidze, chociaż historia Arki Gdynia, Wisły Kraków czy Bruk-Bet Termaliki Nieciecza pokazuje, że powrót do Ekstraklasy nie jest taki prosty. Cieszę się, że Lechia wybrała Szymona Grabowskiego na trenera, to przemyślana decyzja, podoba mi się i wiążę z nią spore nadzieje. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA