Sporym echem odbiły się listopadowe słowa prezesa Bońka, który w kilku wywiadach, m.in. dla "Prawdy Futbolu" Romana Kołtonia, a także w "Gazecie Wyborczej" mocno krytykował selekcjonera Brzęczka za stawiania na Błaszczykowskiego, który nie grał w Wolfsburgu. W "GW" Boniek miał nawet użyć sformułowania: "To profanacja reprezentacji", choć co do użycia słowa ‘profanacja’ różne krążą opinie. - Powiedziałem Jurkowi: na pewne rzeczy, które mogłeś robić jesienią, wiosną, my, jako właściciele drużyny, ci nie pozwolimy. Oczywiście ma pełną wolność selekcji, bo kadra narodowa to jest zbiór nie tylko najlepszych polskich piłkarzy w najlepszej formie, ale też pasujących do koncepcji. Nie może być jednak tak, że powołujemy tych, którzy w ogóle nie grają w piłkę. To profanacja reprezentacji - podkreślał w "GW" Boniek. Błaszczykowski odniósł się do słów Bońka w wywiadzie udzielonym Jackowi Kurowskiemu z TVP Sport. - Tego typu głosy do mnie dochodzą, tym bardziej, że mówimy w tym momencie o prezesie związku. Nie wiem czy to jest dobry sposób komunikowania tego typu rzeczy, to po pierwsze. Po drugie, podobne opinie słyszałem już przed Euro 2016. Dlatego podchodzę do tego spokojnie, bo to życie pokazuje zawsze jak jest, a boisko weryfikuje wszystko - zwrócił uwagę "Błaszczu". - Z faktu, że z Jerzym Brzęczkiem jesteśmy rodziną ja się bardzo cieszę i jestem dumny z tego, że wujek został selekcjonerem. Jesteśmy wartościową reprezentacją i nieudane MŚ nie zmieniły tego. Mistrzostwa w nas ciągle siedzą, ale ja nadal wierzę w ten zespół - zapewnia Kuba. Błaszczykowski ma nadzieję, że dobrą grą będzie sam siebie potrafił zaskakiwać. Nie będzie dla niego problemem ewentualne siedzenie na ławce. - Drużyna to nie tylko 11 zawodników na boisku. Drużyna to jest całość. Aby panowała w niej jedność, to potrzeba ludzi, którzy potrafią schować pewne rzeczy do kieszeni. Każdy ma ambicję i nie jest tak, że siedzenie na ławce nie boli, ale trzeba sobie zdać sprawę z priorytetów - interes drużyny jest najważniejszy - wybija "Błaszczu". Na razie Kuba pokazuje, że stać go na rozegranie 90 minut w Ekstraklasie i w każdym z trzech wiosennych meczów był liderem Wisły. - Mam nadzieję, że ta historia zakończy się pozytywnie, czyli Wisła - mówiąc brutalnie - nie upadnie, ale przed nami jeszcze długa droga. Wydarzyło się wiele dobrego w ostatnim czasie, ale pacjent nadal leży pod tlenem i chwilę czasu jeszcze musi minąć, zanim zacznie sam oddychać - porównuje. Wyjaśnił też kilka spraw finansowych, choć o pieniądzach nie lubi rozmawiać. - Doprecyzowując, pożyczyłem, a nie przekazałem pieniądze klubowi. A dlaczego gram za 500 zł? Na tyle wyceniam swoją pracę. Nie ma się co w tym zagłębiać. Jest taka potrzeba. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji jest klub. Nie tego typu rzeczy jak pieniądze są dla mnie najważniejsze w życiu. Cieszę się, że doszedłem w życiu do takiego momentu, w którym nic nie muszę i mam nadzieję, że los będzie dla mnie nadal łaskawy i będą mógł sobie na to pozwolić na to, aby robić to co chcę - tłumaczył. Wyjaśnił, dlaczego podpisał z klubem tylko półroczny kontrakt. - Być może znajdzie się nowy inwestor, który będzie chciał budować klub po swojemu i nie będzie widział dla mnie miejsca - zastanawiał się głośno Kuba. MiBi