Może być inaczej, czyli lepiej, ale trzeba nam będzie wielkiej pokory wobec klasy przeciwników, taktycznej dyscypliny drużyny i koncentracji kluczowych zawodników, podobnej do tej z ostatniego meczu ze Szwecją. Rywale są do ogrania. Nawet Argentyna z Messim, która ma swoje kłopoty wynikające z "dyktatury" swojego lidera, nie wydaje się poza zasięgiem naszej drużyny. Na poprzednich mistrzostwach graliśmy z nimi dawno, dwa razy. Pierwszy mecz w Stuttgarcie, w 1974 roku, otwierał nasz najlepszy turniej w historii polskiego futbolu. Wygraliśmy wtedy 3:2, a Grzegorz Lato właśnie w tym meczu rozpoczynał swój marsz po koronę króla strzelców turnieju. To było wielkie święto, ale pamiętam, że przed wyjazdem na WM"74, chociaż w eliminacjach wyprzedziliśmy samych Anglików i byliśmy aktualnym mistrzem olimpijskim, nastroje w polskich mediach były bardzo stonowane. Wyjście z grupy było marzeniem, ale bano się też kompromitacji. Dzisiaj jest to nie do uwierzenia, ale celem był remis z Argentyną, jakiekolwiek zwycięstwo nad Haiti i jak najniższa porażka z Włochami - ówczesnymi wicemistrzami świata. Jak było później to pamiętamy. Kolejno 3:2 z Argentyna, 7:0 z Haiti i 2:1 z Włochami. W drugiej turze turnieju 1:0 ze Szwecją, 2:1 z Jugosławią i 0:1 z Niemcami w słynnym meczu na wodzie. I na koniec wielki mecz o III miejsce MŚ i zwycięstwo nad Brazylią, na Stadionie Olimpijskim w Monachium, wieńczący dzieło legendarnej drużyny Kazimierza Górskiego. Cztery lata później jechaliśmy na mundial do Argentyny w roli faworytów! W to też trudno dzisiaj uwierzyć, ale tak rzeczywiście było. Drużyna Jacka Gmocha AD 1978, to w historii polskiego futbolu najsilniejszy skład jaki wysłaliśmy na jakikolwiek turniej. Z jednej strony rutyniarze jak Włodzimierz Lubański, Kazimierz Deyna. Andrzej Szarmach czy Jan Tomaszewski, z drugiej młodzi, zdolni jak Zbigniew Boniek, Adam Nawałka czy Andrzej Iwan. Skład naszej kadry był naprawdę bombowy, ale to niestety nie wystarczyło do gry o medale. W najważniejszym meczu turnieju, po nota bene - doskonałym meczu Polaków, przegraliśmy właśnie z Argentyną. Argentyną już zupełnie inną od tej z 1974 roku, która miała w swoim składzie legendarnego Mario Kempesa i wielu innych wybitnych piłkarzy. Wtedy była zdecydowanie poza zasięgiem innych drużyn i zdobyła w efektownym stylu tytuł mistrza świata. Co ciekawe z dzisiejszego punku widzenia, na tym samym turnieju graliśmy w grupie z drużyną z Meksyku, która wtedy była zaledwie takim solidnym, światowym średniakiem. Dlatego nikt w Polsce nie liczył się z potencjalnymi kłopotami w meczu z Meksykiem. Jak się jednak okazało, musieliśmy się w tym spotkaniu sporo namęczyć (do przerwy było ledwie 1:1), żeby wygrać 3:1 po dwóch efektownych bramkach Bońka i jednej równie pięknej Deyny. Ale tamten Meksyk to już jest historia. Dzisiejsza drużyna to naprawdę ścisła kontynentalna i światowa czołówka. Nie tak dawno byli nawet na 4 miejscu w rankingu FIFA, i stale oscylują w okolicy pierwszej dziesiątki. Czytaj także: Jesteśmy mistrzami świata w losowaniu Dlatego jeśli już mamy na kogoś uważać w Katarze, to przede wszystkim na Meksykanów. Zresztą w historii naszych spotkań z Meksykiem mamy mało chwalebny epizod, gdy to zimą 1985roku drużyna Antoniego Piechniczka, wtedy nominalnie III drużyna świata, rozpoczęła egzotyczne tournee od efektowego 0:5 w Queretaro. Pamiętam ten fakt doskonale i szok jaki ten wynik wywołał w Polsce, bo wtedy Meksyk powszechnie uważano za zespół najsilniejszy, ale... z tych najsłabszych na świecie. Tym bardziej dzisiaj powinniśmy szanować Meksykanów, bo naprawdę silny i klasowy zespół. Szanować to nie znaczy, że trzeba się ich bać. Robert Lewandowski, Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak czy Wojciech Szczęsny nie takich piłkarzy i zespoły mają na rozkładzie, więc i z Meksykiem powinni dać sobie radę. Jeśli zaś chodzi o kategorie strachu, to najbardziej obawiałbym się meczu z Arabia Saudyjską, bo zazwyczaj, jak rywal jest od nas zdecydowanie niżej notowany, to zawsze wydaje nam się, ze mecz się sam wygra. A przecież nie ma niczego bardziej demobilizującego niż podświadome przekonanie, że skoro na papierze jesteśmy lepsi, to jakoś to będzie. I właściwie, oprócz przytoczonego wyżej meczu z Haiti w 1974 roku, próżno szukać w historii naszych startów na mundialu podobnego spotkania ze słabszym rywalem zakończonego łatwym zwycięstwem. Dlatego pomni tego co za nami i świadomi celu jaki jest przed nami podczas MŚ Katarze, szanujmy rywali z Argentyny i Meksyku, ale naprawdę bójmy się meczu z Arabia Saudyjską.