Ale po kolei. W pomeczowym wywiadzie Piotr Zieliński mówił, że zaczęliśmy to spotkanie zupełnie inaczej, niż zakładaliśmy. - "Mieliśmy na nich ruszyć, ale zamiast tego truchtaliśmy. Rywale nas nie zaskoczyli, to my się zaskoczyliśmy sami, że tak można zacząć mecz na chodzonego". To oznacza zatem, że nasi zawodnicy nie byli dobrze przygotowani pod względem mentalnym. Nie może być tak, że przez pierwszy kwadrans ważnego spotkania pozwalamy rywalom, by nas tak zdominowali. Niektórzy piłkarze mówili natomiast, że Austriacy ich zaskoczyli swoją grą, co skontrował selekcjoner tłumacząc, że zespół był na to bardzo dobrze przygotowany, że piłkarze oglądali materiały wideo. O co więc chodzi? Być może niektórych przytłoczyła waga i atmosfera, w jakiej rozgrywane było spotkanie. Może zabrakło jaśniejszych wskazówek? Pisząc wcześniej o przestawianiu ścian nośnych mam na myśli wyjściowe ustawienie w defensywie. Tracone gole obciążają bowiem tę formację, ale też widoczne były niekonsekwencje w środku pola. Nie wiem dlaczego selekcjoner zdecydował się zmienić Bartosza Salamona na Pawła Dawidowicza. Owszem, ten pierwszy ponosi częściowo winę za stracone gole z Holendrami, ale trochę dlatego, że miał pecha (rykoszet po strzale), a w innej sytuacji można go winić, że spóźnił się pół metra. Z Austriakami tych brakujących metrów przy traconych golach było znacznie więcej. Choćby po strzale głową Gernota Traunera - nie powinno się zdarzyć tak, że środkowi obrońcy zostawili mu tyle miejsca w takim miejscu pola karnego. Niewiele lepiej od Dawidowicza wyglądał Jan Bednarek. Przy walczącym ostro i zdecydowanie Salamonie jakoś jeszcze dawał radę, ale w piątek gracz Southampton nie pomagał. Miałem wrażenie, że współpraca z Salamonem wyglądała znacznie lepiej i na tak mocnego fizycznie rywala byłby to lepszy wybór. Kiepsko w środku boiska wypadł też Jakub Piotrowski. Zdziwiłem się, że selekcjoner od początku nie postawił na Jakuba Modera. Michał Probierz mówi, że traciliśmy gole przez wysoko ustawiony pressing naszej drużyny. Nie wiem za bardzo o jakim pressingu mowa, bo w tym spotkaniu jedyną drużyną, która nie pozostawiała rywalom miejsca na boisku, to byli Austriacy. Owszem, po straconym golu na jakiś czas zdobyliśmy kontrolę nad meczem, ale do czasu. W pewnym momencie zapomnieliśmy jednak o tym, w czym Austriacy są najmocniejsi, czyli atakach przeprowadzanych środkiem boiska. Tutaj mieliśmy postawić im tamę, ale nie wyglądało to tak, jak należy i zwłaszcza przez ostatnie pół godziny rywale poczynali sobie coraz śmielej. Trzeba też przyznać, że w przypadku Austriaków każda decyzja personalna Ralfa Rangnicka przynosiła jakiś efekt - najpierw gol Traunera (który zastąpił w wyjściowym składzie Kevina Danso), potem wprowadzenie Danso, gdy na boisko wchodził Robert Lewandowski i Karol Świderski. Efekt był taki, że nasz czołowy napastnik i kapitan nie był w stanie stworzyć żadnego zagrożenia. Przy stanie 1:2 w naszej grze pojawiła się taktyka "na hurrra". Zabrakło chłodnej głowy, o której mówił Zieliński, zabrakło jakichś mądrych wskazówek z ławki. Wprowadzenie najpierw Kamila Grosickiego, zamiast Kacpra Urbańskiego, to był chaotyczny akt desperacji. W meczu z Francją gramy znów tylko o to, by po tym turnieju pozostawić chociaż jakieś dobre wrażenie.