Arturowi Borucowi przez całą karierę udaje się ważna rzecz - gdziekolwiek jest zawsze potrafi wywalczyć sobie miejsce w podstawowym składzie. Od sezonu 2003/04, kiedy 23-letni wówczas Boruc na stałe wskoczył do pierwszej "jedenastki" Legii Warszawa, w każdym kolejnym sezonie jest numerem jeden w bramce swojego zespołu. W polskiej lidze rozegrał 69 spotkań. Wszystkie dla Legii, której jest wielkim kibicem i nieraz deklarował chęć powrotu do warszawskiego klubu na zakończenie kariery. Co rzadkie dla bramkarza, w Ekstraklasie strzelił nawet bramkę. Miało to miejsce 8 czerwca 2004 roku, gdy Legia rozgromiła Widzew Łódź aż 6-0. W 65. minucie spotkania Boruc skutecznie egzekwował rzut karny. Karne zdarzało mu się wykonywać również później: w barwach Celticu Glasgow podszedł do piłki w serii "jedenastek" i strzałem w okienko pokonał bramkarza Dundee United. Z "wapna" nie tylko strzelał, ale i strzały bronił: do tej pory ma już na koncie 14. obronionych rzutów karnych. Piłkarskim kibicom najbardziej w pamięci utkwił zapewne ten z pojedynku Ligi Mistrzów pomiędzy Celtikiem a Manchesterem United. Polski bramkarz zatrzymał strzał Louisa Sahy, a szkocki klub sensacyjnie zwyciężył 1-0. Transfer do Celticu był efektem wyróżniającej się postawy w Legii, a także debiutu w reprezentacji Polski. Do Szkocji wyjechał wraz z Maciejem Żurawskim i obaj zaliczyli udane wejście w Scottish Premier League. Na dłużej w pamięci kibiców z Glasgow (i to nie tylko tych Celticu) zapisał się jednak Boruc, który przez pięć sezonów był podstawowym zawodnikiem drużyny, trzykrotnie zdobywając mistrzostwo kraju. Fani Celticu go uwielbiali, sympatycy Rangersów nienawidzili. Polak prowokował kibiców przeciwnika podczas derbów czyniąc przed ich trybuną znak krzyża, co w świetle religijnych różnic pomiędzy kibicami obu klubów - Celtic założony był przez katolików, Rangers przez protestantów - potęgowało jedynie wzajemną niechęć. Fani Celticu ochrzcili go wówczas "The Holly Goalie", co oznaczało: święty bramkarz. - Wyspiarze sam futbol traktują jak religię - mówił bramkarz w wywiadzie dla Interii przed dwoma laty. W lipcu 2010 deszczową Szkocję zamienił na Florencję, stolicę włoskiej Toskanii. Działacze Fiorentiny zapłacili za Polaka 3,6 mln euro, lecz początkowo wydawało się, że w nowym klubie będzie jedynie rezerwowym. Świetnie w bramce spisywał się bowiem Sebastien Frey. Polakowi pomogła odniesiona w październiku 2010 roku kontuzja Francuza. "Holy Goalie" wskoczył do bramki i miejsca w niej już nie oddał. Frey po zakończeniu sezonu mógł szukać sobie nowego klubu. Po dwóch latach spędzonych we Włoszech Boruc zatęsknił za Wyspami Brytyjskimi, a nowym klubem "Świętego Bramkarza" zostali... "Święci". Taki bowiem przydomek noszą zawodnicy FC Southampton, gdzie reprezentant Polski spędził dwa kolejne sezony. Tam także nietypowe zdarzenia przyciągał niczym magnes. Wpuszczony przez niego gol w meczu ze Stoke trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, jako strzelony z największej odległości. W lecie 2014 roku "Świętych" zamienił na AFC Bournemouth, gdzie występuje do dziś. W 2015 roku wywalczył z klubem awans do Premier League. Ekscesów nie ustrzegł się także w reprezentacji Polski. Kiedy jakaś afera wychodziła na światło dzienne, to śmiało można było obstawiać, że główną rolę odgrywać w niej będzie właśnie Artur Boruc. Z kadry wyrzucany był dwa razy - w sierpniu 2008 roku przez Leo Beenhakkera oraz we wrześniu 2010 roku przez Franciszka Smudę. Dwukrotnie przyczyną konfliktu było spożywanie alkoholu przez Boruca. Niepokorny bramkarz za to samo przewinienie karany był także za czasów gry w Celticu, kiedy to klub nałożył na niego karę 50 tysięcy funtów za złamanie zakazu picia alkoholu podczas przedsezonowego tournee. Smuda z kadry wyrzucił go po zremisowanym 1-1 spotkaniu z Ukrainą. Meczu, w którym Boruc uznany został najpewniejszym punktem polskiej drużyny. Najlepszy w szeregach "Biało-czerwonych" bywał swego czasu zresztą regularnie. Zbigniew Boniek stwierdził, że podczas Euro 2008 Boruc był "jedynym piłkarzem klasy światowej w szeregach reprezentacji". Tylko jego niesamowitym interwencjom (trzykrotnie wybronił sytuację sam na sam!) zawdzięczamy punkt wywalczony w meczu z Austrią. Zawodnik był też podstawowym bramkarzem reprezentacji Pawła Janasa podczas mundialu w 2006 roku. Zawsze wypowiada się w barwny i bezpośredni sposób. Przyciąga niecodzienne zdarzenia, sporą część z nich samemu prowokując. Dziś w wieku 37 lat pomaga Bournemouth utrzymać się w Premier League i wszystko wskazuje na to, że misja ta zakończy się powodzeniem. Przez Adama Nawałkę wciąż brany jest pod uwagę podczas rozsyłania reprezentacyjnych powołań, a jego świetna dyspozycja martwić może tylko kibiców Legii. Utrzymujący obecną formę piłkarz ani będzie myślał o rychłym wypełnianiu obietnicy swojego powrotu na Łazienkowską. WG