"Biało-Czerwoni" do Armenii dostali się czarterowanym od LOT-u Boeingiem 737. Wszystko było dopięte na ostatni guzik: ekipa techniczna kadry bagaże nadawała już o godz. 6 (dzięki temu piłkarze wnoszą na pokład tylko bagaż podręczny, a o całą resztę się nie martwią), później odprawiał się zarząd PZPN-u i jego goście (głównie sponsorzy kadry). Dopiero na samym końcu, korzystając z przyspieszonego systemu odprawy (tzw. fast track), do maszyny weszli piłkarze ze sztabem Nawałki, choć i oni musieli przejść przez kontrolę, której np. unikali podczas Euro 2016, gdy prosto z autokaru wsiadali na pokład samolotu. Planowany na godz. 8:20 odlot opóźnił się o kilkanaście minut, z powodu kontroli z Unii Europejskiej, która sprawdzała na Okęciu, czy na lotnisku przestrzegane są przepisy strefy Schengen. - Mamy wiatr z tyłu, więc do Erywaniu dotrzemy i tak zgodnie z planem - ogłosił kapitan, życząc drużynie powodzenia w czwartkowym meczu. Wylot nastąpił o godz. 8:50, a już o godz. 9:26 maszyna, nad Przemyślem, opuszczała polską przestrzeń powietrzną, by lecąc nad Lwowem, Rumunią, Bułgarią, Morzem Czarnym i Turcją, dotrzeć do Azerbejdżanu. Przez większość podróży Orły szybowały nad chmurami, tylko nad Morzem Czarnym niebo zrobiło się przejrzyste. W Armenii przywitała ich umiarkowana aura - 17 stopni, pochmurno. Po przylocie jedynym utrudnieniem dla naszych piłkarzy była żmudna kontrola paszportowa. Kiedy reprezentacja gra na terenie Unii Europejskiej odprawa zajmuje kilka minut, tutaj w Armenii trwało to blisko pół godziny. Podróż z lotniska do hotelu, zajęła blisko godzinę, mimo tego, że lotnisko położone jest zaledwie 10 kilometrów od centrum miasta, a Polacy byli eskortowani przez miejscową policję. Przyjazd "Biało-Czerwonych" jest w Armenii dużym wydarzeniem, choć nikt nie daje drużynie gospodarzy żadnych szans. Miejscowi bukmacherzy za zwycięstwo Ormian płacą ponad 11:1. Postawienie na wygraną naszych jest kiepskim interesem. Za każdą postawioną dramę można dostać tylko 1,3 dramy. Pod malowniczo położonym na wzgórzu hotelem Radisson Blu na Orłów czekało kilkunastu kibiców z Polski. Największe zainteresowanie wzbudzał oczywiście Robert Lewandowski. Polacy jednak wjechali do hotelu tylnym wyjściem. Niechętnie pozowali do zdjęć. Wyjątek zrobił tylko Adam Nawałka, który wyszedł z hotelu i bez problemów pozował do zdjęć. Na ekipę Nawałki czekało też sporo Ormian. Miejscowi nie mają żadnego problemu z wymienieniem nazwisk największych gwiazd naszej kadry. Jednym z nich był Asem Ovsepyan. To Ormianin, który w latach 90. przyjechał do Polski i zakochał się w Polce. Na stałe mieszka w Warszawie. Meczu z Armenią nie mógł sobie odpuścić. - Zabrałem z Polski dzieci i przyjechaliśmy zobaczyć Lewandowskiego. Moje serce będzie jutro rozdarte. W pierwszej połowie będę kibicował Polakom, a w drugiej Armenii - mówił z uśmiechem. Z Erywania Michał Białoński i Krzysztof Oliwa