Interia.pl: Pański powrót do zdrowia po kontuzji przedłuża się. Kiedy znów zobaczymy na boisku Manuela Arboledę? Manuel Arboleda (kolumbijski stoper Lecha Poznań): Chciałbym, żeby już niedługo, ale sam nie wiem. Czułem się już dobrze, wróciłem do treningów, miałem wrażenie, że kontuzjowana noga znosi obciążenia na 70 proc możliwości. Nagle, przy dryblingu poczułem coś dziwnego. Zrobiono mi kolejne badania i okazało się, że wyniki wypadły źle. Teraz przechodzę rehabilitację i czekam na decyzję klubowych lekarzy. Oni postanowią, jak ma przebiegać dalsze leczenie - czy wyjadę za granicę, czy będę się kurował w Polsce. Jak pan przyjął nominację dla Franciszka Smudy na selekcjonera reprezentacji Polski? - Wszyscy wiedzą, że Smuda jest tym człowiekiem, któremu w Polsce zawdzięczam najwięcej. On pierwszy dał mi szansę, sprowadził do Lubina, a potem Poznania. Zawsze wyciągał do mnie rękę, więc ja starałem się robić wszystko, by go nie zawieść. Dlatego byłem uważany za "jego" piłkarza. Ale poza wszystkim Smuda to świetny trener, więc ta nominacja jest bardzo dobra dla Polski. Kiedyś mówił pan, że chciałby dostać obywatelstwo i grać w naszej reprezentacji. U Smudy byłaby chyba dodatkowa motywacja? - Oczywiście. Smuda zna mnie dobrze, wie, ile mógłbym dać drużynie. I niech decyduje. Ja naciskać nie mam zamiaru. Będę go szanował zawsze, nawet jeśli nigdy nie wspomni nawet o powołaniu mnie. Dzwonił pan do Smudy z gratulacjami? - Nie. Nie chciałbym stawiać go w niezręcznej sytuacji, a ludziom dawać okazji do plotek. Piłkarz może chcieć grać i na tym jego rola się kończy. To trener decyduje. O tym, że chciałbym grać dla Polski i dla niego, Smuda wie i bez moich telefonów. Jest pan w Polsce czwarty rok. Wspominał pan też kiedyś, że będzie się starał o polski paszport bez względu na szansę gry w reprezentacji. - Rozmawiałem o tym w klubie. Lech ma mi pomóc załatwić formalności. Specjalnie jednak nie naciskam, a szczególnie teraz mam bardziej palące sprawy związane z powrotem do gry.