Waldemar Fornalik z zadania się nie wywiązał - awansu nie wywalczył. Czy można w tej sytuacji mówić, że PZPN zwolnił go, skoro i tak wypłaci mu kontrakt do końca, czyli do grudnia 2013 roku? Prezes PZPN-u Zbigniew Boniek to człowiek taktowny, z klasą. Uznał, że pacta sunt servanda (zawarte umowy należy dotrzymywać) i choć Waldemara Fornalika odziedziczył w spadku po poprzednikach, rozłożył nad nim parasol ochronny do końca walki o MŚ. Pan Waldemar nie podołał zadaniu. W kuluarach opowiadał, że po Smudzie zamiast reklamowanej przez niego gotowej kadry, zastał ziemię wypaloną. Dziwnym trafem, zespół swój szczyt osiągnął w meczu z Anglią na Stadionie Narodowym, a więc na pierwszym etapie pracy nowego selekcjonera, stosunkowo świeżo po Smudzie. Później, na wiosnę, zaczęła się piłkarska katastrofa. Będąc na miejscu Bońka, panu Waldemarowi podziękowałbym już po marcowym meczu z Ukrainą, ale czy można dziwić się Zibiemu, że już w listopadowych spotkaniach z Irlandią i Słowacją reprezentację powierzy komuś nowemu, z werwą, charyzmą, a nie przegranemu selekcjonerowi? Jeśli dziwić się tu komuś można, to tylko Fornalikowi, że nie zrezygnował z pensji za listopad i grudzień. W miesiącach tych nie będzie świadczył pracy. Kontrakt gwarantuje mu te pieniądze, ale czy zwykłe poczucie ludzkiej sprawiedliwości, moralności trenerskiej także mu je gwarantują? Wątpię. Panu Waldemarowi życzę jak najlepiej, lecz obawiam się, że gaży na poziomie 150 tys. zł miesięcznie może już nigdzie nie doczekać. Piechniczek, mówiąc o 50-letnim Fornaliku "młody, inteligentny, z kindersztubą" brzmi jak towarzysze z KPZR, którzy stery największej komunistycznej partii powierzali 54-letniemu Michaiłowi Gorbaczowowi i też określali go młodym. W lipcu 2012 r. pan Antoni wysyłał kuksańca nam, dziennikarzom ("To wy wybraliście Franka Smudę i nie poradził sobie"). Teraz szafuje argumentem, że więcej powinniśmy wymagać od piłkarzy. Wniosek jest taki, że gdy Lewandowski marnował "setkę" w meczu z Czechami na Euro 2012, to winny był Smuda, a teraz, gdy Robert nie trafił do siatki Anglików, to zawinił jednak on sam, a nie selekcjoner? A może w tym wszystkim nie liczy się obiektywizm, tylko podział na "ten jest z mojego rozdania, więc i tak jest fajny, a ten do mojej paczki nie należy, więc jazda z nim"? W kilku kwestiach wielki przecież selekcjoner, jakim był Piechniczek, jest nieprzejednany. Chyba już do śmierci nie wybaczy Leo Beenhakkerowi tego, że udało mu się odnieść sukces z reprezentacją Polski w okresie, gdy Lewandowski z Błaszczykowskim i Piszczkiem nie grali jeszcze w finale Ligi Mistrzów, ani nawet w Borussii. O Adamie Nawałce Piechniczek mówi, że to dobry warsztatowiec, który współpracował z wieloma trenerami, tylko niepotrzebnie "wszyscy dziś podkreślają, że był asystentem Beenhakkera". Później z wywiadu dowiadujemy się, że "Beenhakkera też wychwalali, a jak spojrzymy na jego pracę, to najlepszy mecz reprezentacja zagrała dwa miesiące po jego przyjściu, z Portugalią. Później było tylko gorzej". Czyli dokładnie tak samo, jak z Fornalikiem. W tym momencie jednak dotarło do mnie, do kogo Leo kierował apel o wyjściu z drewnianych chatek i szkoda tylko, że tak niewiele to dało.