Paweł Czado: Rzadko widzę pana tak rozgniewanego jak teraz. Antoni Piechniczek: - Ciągle zdarzają się historie, które potrafią podnieść ciśnienie. Przez kilka ostatnich lat nie odnosiłem się do zarzutów pod moim adresem, które od czasu do czasu pojawiały się w mediach. Po pierwsze - bulwersowała mnie ich jakość, po drugie - tłumaczą się winni. Kiedy jednak po raz kolejny dochodzą do mnie te same cytaty, uznałem, że muszę przedstawić własne stanowisko w tej sprawie. Chodzi o dawne wypowiedzi niektórych byłych pańskich piłkarzy, dotyczące waszej współpracy w latach 80? Nowych nie zauważyłem. - Tak, ale właśnie one są co pewien czas przywoływane. A nie chcę już, żeby ludzie myśleli: skoro Antoni Piechniczek nie odnosi się do niektórych wypowiedzi, to znaczy, że pewnie coś jest na rzeczy... Nie ma! Mam tego dość: uważam, że jestem winny te wyjaśnienia moim bliskim, a także kibicom. Na wstępie chcę więc zauważyć, że jest mi przykro. Żaden z dziennikarzy, którzy cytowali "sensacje" wypowiadane przez niektórych piłkarzy, nie zadał sobie trudu, żeby poznać moje stanowisko na ten temat. Żaden z nich nigdy do mnie nie zadzwonił i zwyczajnie nie spytał, co ja w tej sprawie mam do powiedzenia. Skoro postawiono mi tak ciężkie zarzuty, wypadałoby, żebym miał możliwość się do nich odnieść. Nigdy takiej możliwości nie miałem. Dlatego teraz spotykamy się i rozmawiamy. Nie mogę i nie chcę zgadzać się na oszczerstwa. Nie podoba mi przy tym sposób, w jaki deprecjonuje się nasz sukces sprzed prawie 40 lat. Dlatego zdecydowałem się zabrać głos. Jak wiadomo, medal w Hiszpanii rodził się w bólach. Po pierwszych meczach naszą grupę okrzyknięto jako najsłabszą [w pierwszych czterech meczach padły tylko remisy, strzelono zaledwie dwie bramki, obie w spotkaniu Włochy - Peru, przyp. aut.]. A potem okazało się, że właśnie z tej grupy wyszedł mistrz świata i drużyna, która zajęła trzecie miejsce. Mimo to ciężkie działa wytoczył przeciw panu Andrzej Szarmach. - To prawda. Po latach przyznałem, że popełniłem błąd, nie wystawiając go w półfinałowym meczu przeciw Włochom. Z perspektywy wielu lat uznałem, że można było mu dać wtedy szansę. Podczas hiszpańskich mistrzostw nigdy nie uważałem, że Andrzejem Szarmachem mogę wygrać. Ceniłem go, ale doskonale wiedziałem, że podczas mundiali Szarmach rzadko grywał całe mecze [w 1974 roku - 1/7: tylko przeciw Haiti, cztery lata później - 4/7: przeciw RFN, Argentynie, Peru i Brazylii, przyp. aut.]. Był najczęściej zmienianym napastnikiem.Wrócił jednak do reprezentacji po dłuższej przerwie. Zdecydował się pan dać mu szansę. - Tak, po aferze na Okęciu i dyskwalifikacjach, przyjechał na eliminacje mistrzostw świata razem z Grzesiem Latą i Jankiem Tomaszewskim. Spisali się świetnie, a Andrzej znakomicie wypadł też podczas rewanżu w Lipsku, kiedy zdobył ważną bramkę głową już w 2. minucie. Pokazał rutynę, doświadczenie, osobowość. Dobrze się wtedy stało, że cała trójka dojechała, trudno im te zasługi zapomnieć. Wtedy Szarmach niedługo po zdobyciu gola odniósł kontuzję [zszedł z boiska w 9.minucie, przyp. aut] i... tu zaczyna się cały problem. Potem nie zagrał już żadnego meczu w reprezentacji aż do mistrzostw świata. Moim pierwszym wyborem był więc w ataku Włodek Smolarek, drugim - Andrzej Iwan, trzecim - Andrzej Pałasz albo Marek Kusto. W mojej opinii przewyższali wtedy Szarmacha dyspozycją. To już nie był ten sam piłkarz co w 1974 roku, znacznie gorzej wyglądał pod względem fizycznym. Na pierwszy rzut oka widziałem, że ma lekką nadwagę. Nie mówię, że był otyły, ale w optymalnej formie fizycznej nie był. Z drugiej strony, wiadomo było, że potrafi strzelać bramki, więc mógł się reprezentacji przydać. Doceniałem jego umiejętności, dlatego pojechał na mundial. Po latach piłkarz zarzucił panu, że zachował się pan nieetycznie. W 2016 roku wydał biografię, w której przytacza rozmowę, którą jakoby miał pan przeprowadzić z nim przed mundialem w Hiszpanii. "Wiesz, Andrzej, grasz za granicą, dolary zarabiasz, a ja buduję dom i nie mam na dachówki" - miał pan powiedzieć. "To po co się budujesz, jak nie masz pieniędzy?" - miał odpowiedzieć Szarmach. "Do tematu już nigdy nie wróciliśmy. Nie było ani okazji, ani powodu. I może właśnie dlatego ten mundial wyglądał dla mnie tak, jak wyglądał" - napisał. To wręcz oskarżenie. - Z całą odpowiedzialnością zaprzeczam, że taka rozmowa się odbyła. To absurd do entej potęgi. Wyjątkowo obrzydliwa sugestia, to mi się w głowie nie mieści! Nie wiem: może ktoś mu to podpowiedział? Po pierwsze: dom zacząłem budować dwa lata po mistrzostwach świata w Hiszpanii! Można to sprawdzić. Jak więc jeszcze przed mundialem mogło brakować mi na dachówki?! Po drugie: nie zaczyna się przecież budowania domu od dachówek, nie wiem, skąd mu się one wzięły. Jedyne, co mogę powiedzieć o tych słowa to, że to bzdura i oczernianie. Podkreślam z całą stanowczością, choć to dla mnie przykre, że w ogóle muszę to robić: o tym czy Szarmach grał lub nie, decydowały tylko i wyłącznie względy sportowe. Tylko i wyłącznie! W drugim meczu z Kamerunem dostał szansę: szybko zastąpił kontuzjowanego Iwana, grał prawie cały mecz i... nic nie zdziałał. Z Peru zespół ustawiłem już inaczej, bez niego, i... przyszły efekty.Jak się pan poczuł, czytając te słowa? - Początkowo chciałem wytoczyć mu proces, ale prawnicy PZPN mi to odradzili. Sugerowali, że proces będzie toczył się w nieskończoność, że będzie toczył się w miejscu zamieszkania Szarmacha, więc będę musiał dojeżdżać do Francji. Zrezygnowałem. Ale uznaję, że nie mogę w tej sprawie milczeć w nieskończoność. Podobnie jest z wypowiedzią Pawła Janasa. Swego czasu przed mundialem miałem zadzwonić, że był mi niby potrzebny silnik do peugeota. Panie! Ja wtedy jeździłem modelem Audi 80 turbodiesel...Na mundial do Meksyku już pan Janasa nie zabrał. - Fachowcy dobrze znający realia francuskiej ligi podpowiadali, że na Janasa nie ma już co liczyć... Przypominam, że ówczesna rzeczywistość była zupełnie inna niż dziś, kiedy - jeśli się postaramy - możemy obejrzeć właściwie każdy mecz ważnej zachodniej ligi. Pawłowi pamiętałem też półfinałowy mecz z Włochami, kiedy nie spisał się jak należy, jako zawodnik pilnujący Paolo Rossiego. Stało się tak a nie inaczej. Z Janasem mam dziś jednak szczery, ciepły kontakt, rozmawiamy czasem przez telefon. O silniku rozmawialiście? - Próbowaliśmy. Uśmiechnął się tylko, do dziś nie wiem, skąd ten silnik wziął. Kolejny niezadowolony to Andrzej Iwan. - Andrzej Iwan na mnie po latach napluł, a kiedy spytałem go, dlaczego tak zrobił, odparł "żeby się dobrze sprzedawało". Nikt z piłkarzy takich rzeczy nie mówił w wywiadach prasowych, za każdym razem ukazywała się dopiero w różnych książkach. Było mi o tyle przykro, że za każdym razem byłem tym zaskakiwany. Nikt z niezadowolonych nie powiedział mi prosto w oczy, że ma do mnie pretensje. Proszę przy tym zwrócić uwagę: piłkarze, którzy nie mieli kłopotów z miejscem w składzie, niczego mi nie zarzucali i nie zarzucają. Zbigniew Boniek mnie szanuje. Podkreślał, że lubię tych, którzy solidnie pracują. To było dla mnie podstawowe kryterium oceny. Taki Władek Żmuda z kolei podkreślał, że jestem konsekwentny i zawsze wiem, czego chcę. On też przypomina w pańskiej biografii, że w półfinale hiszpańskiego mundialu mogło być lepiej, ale piłkarze się "rozluźnili". Sugeruje, że gdyby nie to, kto wie, jak skończyłby się ten turniej dla Polski. - Mój styl pracy z reprezentacją polegał na tym, że ja za tych piłkarzy czułem się odpowiedzialny 24 godziny na dobę. Zbyt dobrze znałem futbol, żeby było inaczej. Podczas mundialu nie zamykałem się w pokoju, zawsze chciałem wiedzieć, co się dzieje. Wstawałem pierwszy, kładłem się ostatni. Starałem się kontrolować całość w ten sposób, że dużo czasu spędzałem w pokoju masażystów i dużo z zawodnikami rozmawiałem. Ale nie da się ukryć, że po awansie do czwórki bardzo się cieszyliśmy z tego faktu. "Trenerze, jeszcze trzy mecze wcześniej wszyscy nas krytykowali, nas skreślali, odsądzali od czci i wiary, a dziś jesteśmy wśród czterech najlepszych drużyn świata" - mówili piłkarze. Chyba zabrakło nam jako zespołowi determinacji i uzmysłowienia sobie, co to dopiero będzie za radość, jeśli będziemy grać w finale mistrzostw świata! To była jedyna szansa w życiu, żeby osiągnąć sam szczyt... Wydaje mi się, że czynnik psychiczny odegrał wtedy kluczową rolę. Chyba za bardzo cieszyliśmy się tym, co już osiągnęliśmy. Podkreśla pan, że wszystkie decyzje, które pan podejmował, były podyktowane jedynie względami sportowymi. - A jak inaczej? Proszę pana: z mojej strony byłoby nieskończenie głupie narażać własną reputację dla jakichś dachówek czy silnika. Gdybym był nieuczciwy - nie zrobiłbym jako trener międzynarodowej kariery. Nie prowadziłbym trzech reprezentacji narodowych na trzech kontynentach. Nie brałbym udziału w pięciu eliminacjach mistrzostw świata, w dwóch mundialach i w jednych igrzyskach olimpijskich. Gdybym był nieuczciwy, to nie zaszedłbym tak daleko. Nieuczciwego trenera skończyliby błyskawicznie, zjedliby bardzo szybko. Przecież prowadziłem w tych trzech reprezentacjach prawie 200 piłkarzy. Dlatego - mimo że nieprawdziwe - tego rodzaju sugestie mnie bolą. Ręce opadają! Poszło w eter, ktoś na pewno uwierzył... Właśnie dlatego zdecydowałem się wreszcie, po latach, na ten temat wypowiedzieć. Rozmawiał: Paweł Czado