To była historia jak z bajki. Prowadzona przez Janusza Wójcika reprezentacja Polski cudem wślizgnęła się na igrzyska olimpijskie, więc nie wiązano z nimi większych nadziei. Już sam występ w Barcelonie był dla młodych chłopaków wielkim wyróżnieniem, o medalach nikt nawet nie wspominał. Tymczasem piłkarze Wójcika radzili sobie świetnie. W pierwszym meczu pokonali Kuwejt 2:0, a w kolejnym Włochów 3:0. Bramkę Kłaka odczarowali dopiero piłkarze ze Stanów Zjednoczonych (2:2), ale mimo to Polacy wyszli z pierwszego miejsca w grupie. W ćwierćfinale Kłak znów nie dał się pokonać (2:0 z Kuwejtem), a półfinale wpuścił tylko jedną bramkę, ale koledzy strzelili Australii aż sześć. Polacy przegrali dopiero w finale - po dramatycznym spotkaniu ulegli Hiszpanii 2:3. Polscy piłkarze wracali z Barcelony jak bohaterowie. Zewsząd sypały się nagrody oraz oferty z zagranicznych klubów. Kłak miał już nawet podpisaną umowę z Olympique Marsylia, ale Francuzi nagle otrzymali zakaz przeprowadzania transferów i z wyprowadzki nic nie wyszło. Bramkarz miał też konkretne propozycje z Blackburn Rovers oraz PSV Eindhoven, ale na stałe wylądował w Royal Antwerp. Wcześniej już jednak bramkarz z Nowego Sącza czuł, że jego życie i kariera nie idą w dobrą stronę. Jako nastolatek miał problemy z alkoholem, a w wieku 20 lat pod wpływem spowodował wypadek samochodowy. W aucie jechało siedem osób i wszystkie siedem miało olbrzymie szczęście, że drzewo, w które uderzyli, było spróchniałe. W Belgii zameldował się sześć lat później. Łącznie w Royal Antwerp zaliczył 53 występów ligowych, a później próbował sił jako trener. Z czasem jednak piłka nożna przestała sprawiać mu przyjemność. Coraz mniejszą radość czerpał także z życia. Pojawiła się nerwica, depresja i problemy w rodzinie. W końcu zdecydował, że musi coś zmienić. Punktem zwrotnym była tzw. spowiedź generalna. Po kilku godzinach rozmów z duchownym poczuł się znacznie lepiej i to już na stałe zbliżyło go do Boga. Aleksander Kłak został kierowcą autobusu Po zakończeniu kariery Kłak został... kierowcą autobusu miejskiego w Antwerpii. - Dziś bardziej podoba mi się praca kierowcy niż kiedyś piłkarza. Ludzie pragną odejść na emeryturę, a ja, jeśli Bóg da, chcę jeździć do siedemdziesiątki. Choć to bardzo ciężki zawód. Trudniejszy niż bieganie po boisku, kiedy jest się na piedestale. Tu nikt cię nie docenia, plują na ciebie, wyzywają - mówił Kłak w wywiadzie w "Przeglądzie Sportowym". Gdy rozpoczynał pracę za kierownicą, szefostwo przewoźnika postanowiło zrobić mu psikusa i w dziennej rozpisce kursów umieszczono Kłaka w autobusie, który zawoził ludzi na stadion, gdy akurat był mecz Royalu Antwerp. Wielu kibiców poznało byłego bramkarza ich drużyny, zresztą zdarza się to także do dziś. - Często spotykam też znajomych rodaków, których w Antwerpii jest naprawdę dużo. Rozmawiam z nimi regularnie w polskim kościele. Po nabożeństwach dowiaduję się najczęściej na kogo nie poczekałem, kogo przytrzasnąłem drzwiami albo komu zajechałem drogę autobusem - mówił w rozmowie z gazeta.pl. Kłak o piłce rozmawia dziś bardzo niechętnie. Nie obraził się na futbol, ale najzwyczajniej w świecie przestał się nim pasjonować. - Trochę się u mnie pozmieniało, prowadzę inny tryb życia. Wolny czas spędzam w górach. Czasem w niemieckich, czasem chodzę po Tatrach. Na stadion idę, jak wyciągną mnie znajomi, ale to nie zdarza się często - dodaje. Piotr Jawor