Piłka nożna nie istnieje w próżni ani dziś, ani 100 lat temu. W 1918 r. państwo polskie zmartwychwstało po 123 latach, chciano je legitymizować na wszelkie sposoby, także sportowe. Właściwie ze wszystkimi sąsiadami relacje były burzliwe, nie siadano do wspólnego stołu, tym bardziej nie próbowano kopać razem piłki. Sięgnięto więc wzrokiem nieco dalej. Przypomniano sobie o aliansach z Francuzami i Szwedach, sąsiadach przez Bałtyk. Działacze piłkarscy z Krakowa i Lwowa mieli z niedalekiej przeszłości doskonałe stosunki ze swymi austriackimi odpowiednikami. W 1920 r. podczas wizyty Cracovii w Wiedniu prezes austriackiego "fussball-bundu" publicznie obiecał przyjazd reprezentacji na oficjalny mecz. Podano nawet datę - 3 lipca 1921 r., ale rychło "swą decyzję cofnął na jakieś dwa miesiące przed terminem, a na listy PZPN domagające się dotrzymania słowa nie raczył nawet odpowiedzieć, "czem dowiódł również, że mu na utrzymaniu stosunków z Polską nie zależy". Nie ma co ukrywać, że dla ewentualnych kontrahentów nasza "reprezentatywka" (termin z oficjalnych dokumentów PZPN) nie była atrakcyjna, jako podmiot zupełnie nowy. Gdy próbowano wyegzekwować zobowiązania Austrii (po linii habsburskiej?) decyzję podjęli Węgrzy. 18 kwietnia 1921 r. na posiedzeniu federacji węgierskiej wystosowano do PZPN zaproszenie do Budapesztu na Boże Narodzenie. Pierwszy numer "Przeglądu Sportowego" z 21 maja 1921 r. (wtedy wychodził jako tygodnik) informował, iż negocjacje trwają. 10 czerwca 1921 r. PZPN wnosił o przeniesienie meczu na listopad, a jeśli to możliwe na wiosnę przyszłego roku. Uzasadniono, że w Polsce kończy się grać w listopadzie, dlatego gra w terminie późniejszym mogłaby grozić kompromitacją polskiego sportu. Prawda jest taka, że nie było co wybrzydzać, gdyż bracia Madziarzy zwyczajnie się nad nami ulitowali. FIFA formalnie nie zezwalała wówczas drużynom narodowym grać towarzysko z drużynami z federacji niezrzeszonych w jej ramach. PZPN przystąpił do FIFA dopiero dwa lata później, w 1923 r.. Dlatego gdy pojawiła się szansa gry z renomowanym rywalem wreszcie ustalono termin - niedziela przedświąteczna - 18 grudnia, czyli o siedem dni wcześniej niż proponowali Węgrzy. Ówczesny kierownik wydziału gier PZPN odpowiedzialny za reprezentację, wiceprezes Wisły Kraków Józef Szkolnikowski (pradziadek Marka, byłego dyrektora TVP Sport) zaprosił do współpracy węgierskiego trenera Cracovii, Węgra Imre Pozsonyi’ego. 13 listopada zorganizowano sprawdzian kadrowiczów, pięć dni później PZPN zatwierdził go jako "trenera drużyny reprezentacyjnej Polski". Sprawdzono przydatność 30 zawodników. Oprócz trzynastki, która ostatecznie wyjechała do Budapesztu także Klotza, Krumholza i Gumplowicza z Jutrzenki Kraków, Fryca, Palika, Popiela i Kotapkę z Cracovii, Kuklę z Unionu Łódź, Stalińskiego z Warty, Frischera i Osieka z Makkabi Kraków, Schneidra z Pogoni Lwów, braci Danzów, Kowalskiego, Marcinowskiego i Gierasa z Wisły. 28 listopada odbył się drugi sprawdzian, wtedy wyznaczono ekipę, która pod wodzą Pozsoyni’ego miała się wybrać do Budapesztu. Co ciekawe, Józef Szkolnikowski uważany za pierwszego selekcjonera, z nadmiaru obowiązków wojskowych na Węgry nie pojechał. Zastąpił go członek Wydziału Gier PZPN profesor Jan Weyssenhoff, były piłkarz a potem aktywny działacz Wisły, która w reprezentacji nie miała ani jednego reprezentanta. W 1971 r. Wacław Kuchar wspominał, iż było dwutygodniowe zgrupowanie przed podróżą. Nie była to prawda. Zawodnicy na każdy z meczów sparingowych dojeżdżali z miejsc zamieszkania. Niestety, spotkali się na dłużej dopiero w pociągu. Mecz w niedzielę, a wyruszono w piątek o 11.40 z Krakowa - część ekipy dołączyła w Trzebini - przez Petrowice, Bogumin, Żylinę i Liptowice, z przesiadką po drodze, co spowodowało pięć godzin spóźnienia. W hotelu piłkarze stanęli w dniu meczu o północy, po 36 godzinach podróży wagonami III klasy. Zmęczeni długą podróżą zawodnicy mimo wszystko wstali po godz. 8, bowiem lekkie śniadanie podano do pokojów około 9, następnie zaplanowano ciepłą kąpiel i masaż. Po godz. 10 część graczy wyszła na krótki spacer po mieście. Około południa podano obiad, zaś godzinę później drużyna udała się automobilami na stadion - odległy 7 km od hotelu. W przeddzień meczu "Przegląd Sportowy" przeprowadził prognozę (dziś byśmy powiedzieli sondaż), która była odbiciem nastrojów kibicowskich. Ogłoszony przez redakcję konkurs na odgadnięcie wyniku - pierwsza nagroda 10 tysięcy marek polskich, przy cenie "PS" 80 marek i kosztach podróży jednej osoby do Budapesztu 30 tysięcy - wywołał ogromne zainteresowanie. Nadesłano 5946 kuponów, z których 4171 typowało sukces rywali - w tym trafnie 1-0 aż 54; remis przewidywało 671 uczestników; nasze zwycięstwo 1104 osoby, w tym trener Pozsonyi, który liczył na wygraną 4-2. Taki wynik spełnił się w ostatnim meczu przed wojną, w 1939 roku, właśnie z Węgrami! Przewaga umiejętności i doświadczeniu Węgrów była olbrzymia. Dla nas premiera, dla rywali już 80. spotkanie międzypaństwowe od 1902 roku. W książce o historii reprezentacji Węgier, wydanej w 1977 roku "Felejthetethlen 90 percek", ten mecz jako jeden z nielicznych poza dokumentacją nie ma ani słowa komentarza. Dla gospodarzy był mało znaczącym epizodem. Na widowni zebrało się zaledwie 8 tysięcy widzów, najmniej od 1909 roku, a norma w poprzednich latach sięgała 30 i więcej tysięcy na meczach reprezentacji w Budapeszcie. PZPN chciał się znaleźć jak trzeba, przygotowano nawet złoty sygnet dla mającego rzekomo obchodzić jubileusz 70. meczu w reprezentacji Schlossera. Sygnet został wręczony na pomeczowym bankiecie, ale Schlosser miał w sumie tylko 68 gier w narodowym zespole, choć grał aż do roku 1927 roku. Może dlatego, po zakończeniu kariery, był przez kilka miesięcy trenerem krakowskiej Wisły? W ekipie znaleźli się też dziennikarze. Kazimierz Biernacki z warszawskiej "Rzeczypospolitej", Edmund Szyc z Poznania, redaktor "Sportu Ilustrowanego" oraz współzałożyciel Warty i Polonii w Lesznie i w Bydgoszczy, a także dr Henryk Laser, szef krakowskiego "Tygodnika Sportowego", który niemal na każdej stacji słał relacje do swej gazety i dał najciekawszą informację z historycznego meczu łącznie z nadzwyczajnym wydaniem gazety. W podróży towarzyszyli ekipie także dwaj kibice, choć szukający na boku każdej okazji do zarobku trener Pozsonyi oferował załatwienie w konsulatach wiz aż z 75-procentowym upustem i spodziewano się liczniejszej grupy. Ostała się dwójka, ale jaka! Znany tenisista, pierwszy mistrz Polski w 1921 roku, Edward Kleinadel z Warszawy oraz legendarna sylwetka krakowskiego pejzażu prof. Wacław Babulski, wierny kibic i działacz sportu podwawelskiego. Wysmukły, zawsze ma czarno ubrany, w dużym szerokim kapeluszu z załamaniem w środku i podwójną, długą i rozdzieloną czarną brodą. Właściciel tej brody stale ją gładził i głaskał, wichrzył, nawijał na palec, słowem delektował się nią. Prof. Babulski zapewne najmocniej przeżywał ten mecz, a potomnym przekazał godny uwagi obraz, który na zawsze utkwiły w pamięci. Jego wspomnienia opisał latach 80. XX wieku w tygodniku "Piłka Nożna" redaktor Mieczysław Szymkowiak: "Widzę wyraźnie, jakby stało się to wczoraj. Wacek Kuchar łapie piłkę, biegnąc z nią pod bramkę. Bramkarz wybiega, rzuca się pod nogi, jednak piłki nie chwyta, dostaje za to od rozpędzonego Kuchara prawdopodobnie uderzenie w głowę, bo leży bez ruchu. Piłka obok. Sędzia nie odgwizduje. Kuchar zamiast posłać piłkę do pustej bramki, zostawia ją nietkniętą na boisku, sam zaś schyla się i podnosi omdlałego bramkarza. Nadbiega obrońca, wykopuje piłkę na aut i wtedy dopiero sędzia przerywa gwizdkiem grę." Zdarzyło się to w 22 minucie, tuż po uzyskaniu prowadzeniu przez gospodarzy. Bramkarzem był legendarny Zsak. Należał do takich fenomenów jak Zamora, Plattko, Hiden, Stuhlauth, Planicka, o których ówczesna prasa pisała cuda. Zsaka, w starciu doznał kontuzji, w przerwie ustąpił miejsce rezerwowemu. Obaj nie byli zbyt często poddawani próbie, bo nasi napastnicy strzelali z rzadka i niecelnie. To co prof. Babulski zanotował jako niezapomniane, przez innym oceniane było jako zmarnowanie jedynej stuprocentowej sytuacji strzeleckiej. Wszystko zależy bowiem od punktu widzenia. W polskiej bramce zagrał, i zrobił to "koncertowo", Jan Loth. W przeddzień meczu w Budapeszcie "PS" wystawił mu opinię: "Mimo swych licznych zalet za mało rutyny na bramkarza reprezentatywki, a na boisku mokrym nie czuje się pewnie". Przed meczem na stadionie przy Hungaria utca akurat lało. Boisko było mokre. Loth był wspaniały. Właśnie jemu Polska zawdzięcza tak honorową porażkę. "Bramkarz był jak z gumy i fruwał bez skrzydeł" - pisał Tadeusz Grabowski. Loth był najmłodszym graczem naszej drużyny - liczył w dniu gry 21 lat i 109 dni, zaś kapitan, Tadeusz Synowiec, najstarszy na boisku - 32 lata i 37 dni. Jedynego gola opisano następująco. "W 18. minucie Wiener centruje, robi się tłok pod bramką polską, z którego korzysta Szabo strzelając po wyminięciu Marczewskiego z bliskiej odległości. Loth piłkę dosięgnął, strzał wszakże był za silny i ugrzązł w siatce. Okazji dla Węgrów było bez liku, szczególnie w pierwszej części. Próbowali od razu oszołomić nas, zdemoralizować szybkością, by potem zdezorientowanych rozgromić". Klęski udało się uniknąć, co było sukcesem polskiej piłki. Gdy minęła euforia i radość z tego faktu, na jubileusz X-lecia historycznej gry J. Szyszko- Bohusz na łamach "Stadionu" napisał najcelniejszy komentarz: "Przyszłość dopiero pokazała, że fala optymizmu, jaka wezbrała w Polsce po 18 grudnia, nie miała należytego pokrycia w rzeczywistych umiejętnościach naszych piłkarzy. Wynik nie odzwierciedlał stosunku sił obu drużyn. Był wypadkową nieproduktywności ataku Węgrów oraz umiejętności Lotha i wysokiej formy jednej z polskich drużyn, Cracovii, która stanowiła trzon reprezentacji, a najlepszym jej graczem był kapitan teamu Synowiec". Wieczorem w hotelu Royal odbył się bankiet z udziałem przedstawicieli obu drużyn. 18.12.1921 niedziela godz. 14.00 Węgry - Polska 1-0 (1-0) Budapeszt stadion klubu MTK - Hungaria utca widzów 8.000 Węgry: Karoly Zsak (46. Ignac Amsel) - Karoly Fogl II, Gyula Mandi - Vilmos Kertesz II (k), Gabor Obitz, Zoltan Blum - Istvan Pluhar, Gyorgy Molnar, Imre Schlosser, Jeno Wiener. Kapitan związkowy Gyula Kiss. Polska: Jan Loth - Ludwik Gintel, Artur Marczewski - Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec (k) - Stanisław Mielech, Wacław Kuchar, Józef Kałuża, Marian Einbacher, Leon Sperling. Selekcjoner Józef Szkolnikowski, trener Imre Pozsonyi (Węgry). Rezerwowi: Stefan Loth (starszy brat Jana), Mieczysław Batsch. Maciej Słomiński, INTERIA Korzystałem z: "Biało-Czerwoni 1921-2018. Dzieje Piłkarskiej Reprezentacji Polski" Andrzej Gowarzewski, Tygodnik "Piłka Nożna".