Real Madryt w tym sezonie nie ma sobie równych i wydaje się być rywalem nie do przejścia. W niedzielny wieczór czujący na plecach oddech goniącej go FC Barcelony lider chciał zrobić kolejny krok w kierunku mistrzowskiego tytułu i nie ma w tym przesady, że od samego początku był uznawany za faworyta meczu. Wystarczy wspomnieć, że na dwadzieścia dziewięć rozegranych dotąd spotkań, "Królewscy" tylko raz zaliczyli potknięcie, a przed własną publicznością cały czas pozostawali niepokonani. Do tego tylko w dwóch poprzednich meczach podopieczni Carlo Ancelottiego zdobyli aż osiem bramek. Nawet nieobecność pauzującego za kartki Viniciusa Juniora nie powinna więc była budzić obaw. To wszystko nie oznaczało jednak, że można było z góry spisać Athletic Bilbao na porażkę. Choć klub nie liczy się już w zmaganiach o mistrzostwo Hiszpanii, prezentuje się w tym sezonie całkiem dobrze i walczy o możliwość gry w Lidze Mistrzów. Bardzo potrzebuje punktów, bo przystępując do niedzielnego spotkania nad piątym w stawce Atletico Madryt miał zaledwie jedno "oczko" przewagi. Rojiblancos nie stracili ani jednego gola w ostatnich trzech meczach w ligowych rozgrywkach, do tego na początku marca pokazali, że są w stanie stawić czoła najsilniejszym rywalom, bezbramkowo remisując z FC Barceloną. To pozwalało mieć nadzieję na widowiskowy, zacięty pojedynek. A ten rzeczywiście zaczął się z przytupem. Rodrygo bohaterem hitu kolejki. "Królewscy" pokazali prawdziwe oblicze Już od pierwszych minut na boisku inicjatywę przejęli goście, spokojnie rozgrywając piłkę na połowie rywali. Nie byli jednak w stanie skonstruować żadnej sytuacji, która mogłaby poważnie zagrozić bramce Realu, zwłaszcza że brakowało im dokładności. Nie udało się to nawet po trzech wypracowanych w krótkim czasie rzutach rożnych. I to właśnie wtedy "Królewscy" pokazali swoje prawdziwe oblicze. Wystarczyła jedna akcja, by już w ósmej minucie przypomnieli podopiecznym Ernesto Valverde, że nie bez powodu są liderem La Liga. Rodrygo pokonał z piłką kilkanaście metrów, mijając przeciwników, zbiegł z nią do środka i fenomenalnie przymierzył z krawędzi pola karnego, posyłając ją prosto w prawy górny róg bramki. Julen Agirrezabal nie miał najmniejszych szans, żeby dosięgnąć strzału Brazylijczyka i futbolówka zatrzepotała w siatce. Zawodnicy z Bilbao starali się jak najszybciej odpowiedzieć na straconego gola, ale choć prezentowali się lepiej niż w poprzednich meczach, podeszli do gry odważnie i mocno ofensywnie, niedokładność wciąż była z ich zmorą. Alex Berenguer ruszył lewą stroną i groźnie dograł na piąty metr, nie zrobił tego jednak wystarczająco precyzyjnie i żaden z kolegów nie zdołał przeciąć tego podania. Chwilę później Inaki Williams nie poradził sobie z przyjęciem dokładnego podania od jednego z kolegów i od razu piłkę przejęli obrońcy gospodarzy. Athletic Bilbao nie za bardzo wiedział, jak skutecznie przebić się przez obronę gospodarzy i z czasem jego gra straciła początkowy impet. Do przerwy wynik ostatecznie nie uległ już zmianie, a świetna akcja bramkowa pozostała jedynym naprawdę ciekawym elementem pierwszej części spotkania. Real wciąż niepokonany na Santiago Bernabeu. Owacje na stojąco dla Brazylijczyka Emocje odżyły, gdy po wyjściu z szatni Real Madryt ruszył do ataku, chcąc jak najszybciej strzelić kolejnego gola i umocnić się na prowadzeniu. Świetnie prezentujący się w niedzielnym meczu Rodrygo energicznie rozpoczął akcję i podał w pole karne do Brahima Diaza. Brazylijczyk nie zapisał jednak na swoim koncie asysty, bo choć napastnik gospodarzy miał dużo miejsca i czasu, nie wykorzystał idealnej okazji i tylko uderzył w słupek. Kilka minut później znów zabrakło mu precyzji - po dobrym dograniu od jednego z kolegów zdecydował się na zagranie z pierwszej piłki i strzelił tym razem tuż ponad poprzeczką. Kolejne konstruowane ataki pozycyjne i optyczna przewaga "Królewskich" na boisku wciąż nie wystarczały na zdobycie drugiej bramki. Aż w końcu w 73. minucie do głosu znowu doszedł Rodgrygo, zostając niekwestionowanym bohaterem spotkania. Jude Bellingham znakomicie wyprowadził kontrę i zagrał na wolne pole do Brazylijczyka, a ten świetnie opanował piłkę i pewnie przymierzył w krótki róg, pozbawiając rywali złudzeń o wywiezieniu z Santiago Bernabeu choćby jednego punktu. Niejednemu z kibiców Realu Madryt zapewne przeszło wtedy przez myśl, że świetnie dysponowany napastnik mógłby zakończyć mecz z hat-trickiem na koncie. Nie dostał jednak takiej szansy. Owacje na stojąco żegnały 23-latka, gdy Carlo Ancelotti zdecydował się zdjąć go z boiska. Dwie bramki Rodrygo zadecydowały o ostatecznym wyniku w hitowym spotkaniu 30. kolejki ligi hiszpańskiej. Real Madryt dopisał do swojego konta kolejne trzy punkty i jest w coraz bardziej komfortowej sytuacji w walce o kolejny w historii klubu tytuł mistrzowski. Teraz "Królewscy" na chwilę zapominają o ligowych zmaganiach, bo już 9 kwietnia w pierwszym z dwóch ćwierćfinałowych meczów Ligi Mistrzów zmierzą się przed własną publicznością z Manchesterem City. Ważne spotkanie także przed Athletic Bilbao, które w sobotę, 6 kwietnia, w finale Pucharu Króla zagra z Mallorcą. To właśnie Mallorca będzie później kolejnym rywalem Realu Madryt w La Liga.