Jest wyrazisty, ma wielkie ego, uchodzi za kogoś, kto nie zawsze gra czysto. Po dwóch kadencjach opuszcza właśnie stanowisko prezesa PZPN, by jego miejsce zajął "zasłużony działacz z terenu". Prezes Jagiellonii Białystok Cezary Kulesza wiedział z kim napić się wódeczki, by uzyskać głosy i przychylność w wyborach. Czy wie również jak rozwijać Związek, by coś pozytywnego wyniknęło z tego dla polskiego piłkarstwa? Czy nowy prezes w ogóle myśli w tych kategoriach? Po kadencji Zbigniewa Bońka. Ludzka twarz PZPN? Do piłkarskich baronów zraziliśmy się mocno podczas niezliczonych kiedyś wojen futbolowych. Po zwycięstwie Michała Listkiewicza nad Marianem Dziurowiczem w 1999 roku ogłaszaliśmy spóźniony upadek komuny w polskim futbolu. Były sędzia dał PZPN ludzką twarz, ale utonął w rozgrywkach działaczy. Związek wciąż był skansenem piłkarskich osobliwości, tylko na jego czele stał człowiek, który ładnie i z sensem mówił po polsku. Listkiewicz zaprosił do współpracy Bońka - nie bojąc się jego dominującej osobowości. Z pewnością powinni byli jednak zrobić znacznie więcej dla polskiej piłki. Boniek stawał na czele PZPN w 2012 roku, kiedy z trybun polskich stadionów zamiast dopingu słychać było wulgarną przyśpiewkę skierowaną do działaczy. Związek od lat cierpiał na syndrom oblężonej twierdzy. Kibice i media traktowali futbolowych bossów jak grabarzy piłki. Boniek rozumiał, że najważniejszą sprawą jest poprawa wyników i wizerunku kadry. Biznes w PZPN robi się na zwycięstwach. Awans do każdego wielkiego turnieju to miliony od FIFA, czy UEFA. Poza tym zapełniają się stadiony, bo ludzie chcą oglądać drużynę narodową osiągającą dobre wyniki. Wtedy sponsorzy się znajdą i każdy z piłkarzy czuje, że zakładając biało-czerwony strój coś wygrywa. Niedawne są czasy, gdy na powołania od Waldemara Fornalika i kilku wcześniejszych selekcjonerów gracze kręcili nosem, bo w drużynie narodowej można było więcej stracić niż zyskać. Kto gwizdał na Lewandowskiego? Dziewięć lat temu symfonii gwizdów z trybun polskich stadionów wysłuchiwał nawet Robert Lewandowski. I wielu innych graczy. Może najbardziej przykra scena wydarzyła się 26 marca 2013 roku, gdy w 87. minucie meczu z San Marino na boisko wchodził Marcin Wasilewski. Miał zagrać w reprezentacji po raz 60. Wejść do klubu wybitnego reprezentanta. To piłkarz po przejściach. Brutalny atak Belga Axela Witsela w sierpniu 2009 roku przerwał jego karierę na 9 miesięcy. Gdy wracał, fani Anderlechtu Bruksela, w którym wtedy grał, przywitali go owacją. Potem przeprowadził się do Anglii, by zdobyć z Leicester tytuł mistrzowski. To był naprawdę zasłużony zawodnik. Tymczasem kibice kadry nie mieli litości nawet dla niego. Gwizdali, gdy ostatni raz założył biało-czerwoną koszulkę, bo wtedy w grze reprezentacji irytowało ich wszystko. Dziś to się zmieniło mimo porażek na mundialu w Rosji i na Euro 2020. Miliony ludzi identyfikuje się z drużyną. Boniek budzi ambiwalentne uczucia, ale nie jest traktowany jak klasyczny piłkarski baron z lat 90. firmujący skorumpowane rozgrywki ligowe, w których karty rozdaje "Fryzjer". A absurdalne historie z filmu "Piłkarski poker" dzieją się na prawdę. Boniek nie zbawił polskiej piłki, zapewne za mało zrobił dla poprawy szkolenia. Stworzył profesjonalne biuro PZPN, zatrudniając wielu młodych ludzi, nieumoczonych w starych brudach. PZPN ma dziś roczne przychody w wysokości 300 mln złotych. Czy Kulesza wyda to na polski futbol, czy spłacenie zaufania terenu? Oby jego zwycięstwo w wyborach nad Markiem Koźmińskim nie było milowym krokiem wstecz.Dariusz Wołowski